"Niech puste klasztory służą uchodźcom"

O przeznaczenie pustych klasztorów na potrzeby uchodźców zaapelował papież Franciszek podczas spotkania się z podopiecznymi Centrum Astalli. Ośrodek ten, położony w centrum Rzymu, tuż obok Placu Weneckiego, jest siedzibą Jezuickiej Służby Uchodźcom. Wizyta była ściśle prywatna, bez udziału dziennikarzy.

Franciszek przyjechał do ośrodka o 15.30 - w czasie, gdy codziennie ustawia się tam w kolejce po ciepły posiłek ponad czterystu uchodźców z różnych stron świata, ubiegających się o azyl we Włoszech. Podczas wydawania posiłku Ojciec Święty pozdrawiał uchodźców i wolontariuszy. W jednym z pomieszczeń stołówki, znajdującej się w piwnicy budynku, rozmawiał z ponad 20 osobami.

Następnie poszedł na chwilę modlitwy do kaplicy ośrodka, po czym wewnętrznym korytarzem przeszedł do kościoła Imienia Jezus (del Gesù). Pochowany jest tam generał jezuitów, o. Pedro Arrupe, który w 1980 r. utworzył Jezuicką Służbę Uchodźcom. W jej ramach powstało rok później Centrum Astalli.

W tej rzymskiej świątyni, gdzie spoczywa również założyciel Towarzystwa Jezusowego św. Ignacy Loyola, papież spotkał się z uchodźcami goszczonymi w czterech jezuickich ośrodkach i uczestniczącymi w kursach języka włoskiego, jak też z pracownikami ambulatorium i z wolontariuszami Centrum Astalli. W sumie w świątyni zgromadziło się około 500 osób. Obecni byli m.in. wikariusz papieski dla diecezji rzymskiej kard. Agostino Vallini z biskupem pomocniczym Matteo Zuppim i włoski prowincjał jezuitów, o. Carlo Casalone SI.

Słowa powitania skierowali do papieża: dyrektor Centrum Astalli, o. Giovanni Lamanna SI oraz dwoje uchodźców: Adam z Sudanu i Carol z Syrii. Adam wyraził przekonanie, że uchodźcy mają obowiązek zrobić wszystko, co w ich mocy, aby lepiej się zintegrować we Włoszech. Carol zaś zadeklarowała, że Syryjczycy w Europie czują wielką odpowiedzialność za to, by nie być tu ciężarem, lecz stać się aktywną częścią ich nowego społeczeństwa.

Następnie głos zabrał Ojciec Święty. - Każdy z was, drodzy przyjaciele, nosi w sobie historię życia, która mówi o dramatach wojen, o konfliktach, często związanych z polityką międzynarodową. Ale każdy z was nosi przede wszystkim bogactwo ludzkie i religijne (...). Wielu z was jest muzułmanami lub wyznaje inne religie, przybywacie z wielu krajów i różnych sytuacji. Nie bójmy się różnic! Braterstwo pozwoli nam odkryć, że są one bogactwem, darem dla wszystkich! Żyjmy braterstwem! - zaapelował papież.

Wskazał, że Rzym powinien być miastem, w którym ludzie znajdujący się pod ochroną międzynarodową odzyskają uśmiech. Tymczasem nieraz są zmuszeni żyć w poniżających warunkach, „bez możliwości rozpoczęcia godnego życia i myślenia o nowej przyszłości”.

Jezuitom i ich współpracownikom pomagających uchodźcom wskazał program działania ujęty w trzech słowach: służyć, towarzyszyć, bronić. Służyć - tłumaczył Franciszek - znaczy przyjąć przybysza i wyciągnąć do niego rękę, pracować u boku potrzebujących, nawiązywać z nimi relacje międzyludzkie, więzi solidarności. - Słowo „solidarność” budzi lęk w świecie bardziej rozwiniętym. Stara się on go nie wypowiadać. Jest dla niego niemal przekleństwem. Ale to jest nasze słowo! - mówił papież.

Zauważył, że kruchość i prostota ubogich „demaskują nasz egoizm, nasze fałszywe zabezpieczenia, nasze roszczenia do samowystarczalności i prowadzą nas do doświadczenia bliskości i czułości Boga, do przyjęcia w naszym życiu jego miłości, miłosierdzia Ojca, który z dyskretną i cierpliwą ufnością troszczy się o nas wszystkich”.

- Pochylam się nad ludźmi w potrzebie czy też boję się pobrudzić sobie ręce? Jestem zamknięty w sobie, w swoich sprawach, czy też biegnę do tych, którzy potrzebują pomocy? Służę tylko samemu sobie czy też umiem służyć innym, jak Chrystus, który przyszedł, aby służyć aż po oddanie swego życia? Patrzę w oczy tym, którzy pragną sprawiedliwości, czy też odwracam wzrok w inną stronę, by nie patrzeć im w oczy? - pytał Franciszek.

Jednak samo przyjęcie potrzebującego to za mało. Nie wystarczy dać mu chleb, trzeba jeszcze towarzyszyć w tym, aby mógł stanąć na własnych nogach. Prawdziwe miłosierdzie bowiem domaga się sprawiedliwości - tego, by ubogi znalazł sposób, by już więcej nim nie być; domaga się tego, by nikt już nie musiał potrzebować jedzenia, schronienia, pomocy prawnej w uznaniu swego prawa do życia i pracy, „do bycia w pełni osobą”.
 

« 1 2 »