Ateista wierzy, że nie wierzy

Dlatego wyznawcy tej wiary są z zasady niepraktykujący.

Napisałem swego czasu felieton, w którym podważyłem zasadność mówienia o prawach zwierząt. Wszystko wyjaśniłem we wspomnianym tekście (przeczytaj Prawa nieludzkie).

Nie miało to nic wspólnego z nawoływaniem do nienawiści wobec zwierząt, ale żeby się o tym przekonać, to trzeba było przeczytać. Spora grupa osób poprzestała jednak jedynie na kłamliwym omówieniu tego tekstu w „Gazecie Wyborczej”, a zwłaszcza w „Faktach i Mitach”.

Dostałem potem sporo listów, z których większość nie nadawała się do cytowania, a nawet czytania, zdarzały się jednak wyjątki. Wśród nich był jeden szczególnie dla mnie ciekawy, jako że jego autorka, pielęgniarka z dużego miasta, zechciała wejść w polemikę na tematy zasadnicze. Wyszedł z tego całkiem sympatyczny (w drugiej części) dialog. Zdecydowałem się na jego opublikowanie – po usunięciu nazwiska adwersarki.

W obliczu narastającej propagandy ateistycznej, dobrze jest poznać sposób myślenia środowiska „racjonalistów” – jak często nazywają sami siebie wyznawcy wiary, że Boga nie ma. Podobnych dialogów z ateistami było więcej (ich argumenty były bardzo do siebie podobne), ten jednak uważam za najbardziej charakterystyczny.

A oto wspomniana korespondencja:

Szanowny Panie Kucharczak. Wyrażam ubolewanie, że ludzie pańskiego pokroju chodzą po Ziemi. A mamy przeludnienie. Pańskie poglądy jeżą włosy na głowie. Ale cóż, tak właśnie wygląda katolickie miłosierdzie. Przykro mi to mówić, ale z genetycznego punktu widzenia nie różni się Pan od pogardzanych przez Pana zwierząt. A przykro dlatego, że zwierzęta zasługują na większy szacunek. Właściwie to tylko one, bo Pan nie. Zdaję sobie sprawę z tego, że moje argumenty do pańskiej katolickiej głowy nie trafią. Ale ja przynajmniej częściowo odreaguję. Życzę dobrego samopoczucia. (podpis)

***

Szanowna Pani.
Z tonu Pani listu wnoszę, że zareagowała Pani na omówienie mojego felietonu w „Faktach i Mitach”, nie zaś na sam felieton. Dlatego polecam całość: http://gosc.pl/doc/795892.Prawa-nieludzkie
Jeśli Pani przeczyta ten tekst, zauważy Pani, że ja nie nawołuję do eksterminacji zwierząt, przeciwnie - piszę, że należy się zachowywać wobec nich po ludzku. Owszem, krytykuję pojęcie "prawa zwierząt", ponieważ prawa posiada podmiot, jakim jest człowiek. Mając zaś prawa, ma też obowiązki - również wobec zwierząt.
Proszę powiedzieć, co ja takiego napisałem, że zasługuję na tak głęboką Pani pogardę? Czy z faktu, że mam inny niż Pani pogląd na jakąś sprawę (który wyraziłem przecież kulturalnie) wynika, że nie wolno mi go zaprezentować?
Ponieważ nie jest to pierwszy list od czytelnika FiM (ale pierwszy podpisany - dlatego odpisuję) utrzymany w tonie agresywnym, mam powody wnioskować, że ta słynna "mowa nienawiści", którą Państwo zarzucają katolikom, ma zastosowanie przede wszystkim w Państwa środowisku. Jeśli zechce Pani podjąć merytoryczną polemikę, jestem oczywiście gotów kontynuować korespondencję.
Pozdrawiam z wyrazami szczerego szacunku - Franciszek Kucharczak

***

Z przykrością stwierdzam, że mimo przeczytania artykułu moje zdanie uległo jedynie niewielkiej modyfikacji. Faktycznie, być może posiada Pan sumienie i nie zalicza się do okrutników. Jednak nasze poglądy diametralnie się różnią. Nie jestem zwolennikiem konsumowania czujących istot, a tym bardziej obdzierania ich ze skóry. Pan za te "przywileje" dziękuje bogu, ja dziękuję swojemu sumieniu, że wyzwoliło mnie z w/w potrzeb. I niestety nie wyznaję poglądu wyższości człowieka nad innymi zwierzętami chociażby z tego powodu, że nie wierzę w posiadanie duszy, czy jak to się w katolicyzmie nazywa. A jeśli chodzi o stwierdzenie, że ludzkość wyginie gdy wyginą owady, powiedział to Albert Einsten. I dał ludziom 34 lata egzystencji. Dokładnie to chodziło bodajże o pszczoły, ale tu mogę się mylić. Jednak należę do tych ludzi, którzy twierdzą, że nasza planeta się obroni przed plagą ludzkości i wyginiemy jak wiele innych gatunków zwierząt przed nami. Pozdrawiam. (podpis)

***

Bardzo dziękuję za odpowiedź. Proszę pozwolić, że pociągnę ten temat, bo szczerze chciałbym skonfrontować swoje myśli z tokiem rozumowania osoby o Pani poglądach. Na razie Pani wypowiedzi wydają się potwierdzać moją zasadniczą tezę zawartą w felietonie. Taką mianowicie, że kto odrzuca istnienie siły wyższej, musi uważać człowieka za zwierzę, tyle że bardziej rozwinięte. I dokładnie tak to Pani formułuje. Z Pani punktu widzenia jest to najzupełniej logiczne. Na Pani miejscu też bym tak uważał, bo człowiek w swojej cielesności, istotnie, niespecjalnie różni się od zwierzęcia. Rzecz w tym, że człowiek wierzący nie w cielesności odnajduje różnicę w stosunku do zwierząt, tylko w tym, co w nim podobne do Boga. A to nie nasz wygląd zewnętrzny i funkcje organizmu stanowią o tym podobieństwie - bo to akurat łączy nas ze światem zwierząt. Chodzi o duszę, której funkcją jest wolna wola. Ona objawia się w zdolności decydowania, w umiejętności przyjmowania miłości lub jej odrzucania. Objawia się też m.in. poprzez sumienie. Pani pisze: "dziękuję swojemu sumieniu". Gdyby nie było żadnej siły wyższej, to wyrażenie byłoby puste, bo jak mógłbym dziękować czemuś bezosobowemu, co w dodatku jest częścią mnie samego? Dziękuje się temu, co może moją wdzięczność jakoś przyjąć. Jakiejś inteligencji. Ja sądzę, że w ten sposób w osobie niewierzącej manifestuje się intuicja wiary. Bo szczerze Pani powiem, ja nie wierzę, że człowiek może do końca konsekwentnie nie wierzyć w jakąkolwiek siłę wyższą. Mamy to wpisane w naturę silniej niż jakikolwiek instynkt. Prof. Religa, który określał się jako ateista, nie operował w piątki trzynastego, co jest dowodem na przeczucie wiary, co prawda zabobonnej i płytkiej, ale jednak jakiejś. Sam fakt, że Pani z takim zaangażowaniem o coś walczy (w tym wypadku o lepszy los zwierząt) dowodzi, że ma Pani wielkie poczucie sensu podejmowanych poczynań. Służba idei to też coś nieosiągalnego dla zwierzęcia i myślę, że w tym również przejawia się jakiś pierwiastek boski. Gdyby zaś - jak chcą ateiści - cały wszechświat wziął się z nicości i do nicości zmierzał, to jaki byłby sens jakiegokolwiek zaangażowania? Proszę mi powiedzieć, jaki cel miałaby troska o zwierzęta, jeśli wszystko wzięło się z przypadku i zmierza do totalnego unicestwienia? Proszę powiedzieć, jakie to ma znaczenie, czy Ziemia obroni się przed "plagą ludzkości" czy nie, skoro i tak wszystko jest dziełem przypadku, a zatem nie ma żadnego celu? Nawet jeśli zwierzęta znów zostaną tu bez nas, to co z tego? I tak kiedyś przepadną. Kiedyś nie było naszej planety i kiedyś nie będzie, a z nią i tych wszystkich zwierząt, które są dla Pani, jak widzę, ważniejsze niż ludzie. Nasze Słońce kiedyś się wypali i nic, co materialne się nie ostoi. Więc jaki sens, z punktu widzenia ateisty, ma walka o cokolwiek poza zapewnieniem sobie względnie spokojnej wegetacji na tym przypadkowym świecie? Jeśli coś jest do końca nietrwałe, to nie ma sensu. Jeśli Boga nie ma i nie ma wieczności, to nic nie ma sensu. A może Pani jednak potrafi wskazać taki sens?
Pozdrawiam serdecznie. Franciszek Kucharczak

***

Nie przypuszczałam, że nasza polemika tak się rozwinie. Pan przypisał mi twierdzenie, jakoby wszystko było dziełem przypadku. Ja w przypadki nie wierzę. Wierzę natomiast w ewolucję i biologię. I nie doszukuję się sensu życia jakiejkolwiek jednostki. Jest to tylko iskra pomiędzy wiecznościami (parafrazując Thomasa Carlyle bodajże) i należy ją wykorzystać najlepiej jak potrafimy. Dlatego też nie pochwalam mordowania zwierząt, bo dla tej konkretnej jednostki życie jest dość istotne, nie sądzi Pan? Niestety sądzę, że nasza dalsza dyskusja nie ma sensu, gdyż zbyt różnimy się poglądami i ani ja Pana, ani Pan mnie nie przekona. A tak na marginesie, kiedyś też byłam osobą wierzącą, na skutek indoktrynacji w dzieciństwie. Ale szczęśliwie wyzwoliłam się z tego, z powodu bliskiego kontaktu z nauką. Poza tym jeśli istnieje jakaś istota wyższa, która pozwala na to co się dzieje na świecie, to musi być podłym okrutnikiem. A taka wizja boga mi nie odpowiada. Pozdrawiam (podpis)

***

Szanowna Pani.
Pani zaczęła, więc ja - jeśli Pani nie zechce już mi odpowiedzieć - skończę. Pisze Pani, że nasza dyskusja nie ma sensu, bo zbyt wiele nas różni. Ale czy nie właśnie to nadaje sens dyskusji? Gdyby nas nic nie różniło, to właśnie wtedy dyskusja nie miałaby sensu. Dla mnie ta dyskusja ma sens choćby taki, że pozwala mi lepiej zrozumieć  motywy, dla których środowisko tzw. antyklerykalne jest tak bardzo agresywne wobec katolików. Mam podstawy twierdzić, że duża w tym zasługa czarnej propagandy FiM. Pamiętam jeden z pierwszych numerów tego pisma. Było tam o tym, jaki "pałac" postawił sobie proboszcz w Lublinie. I zdjęcie z odpowiednio szyderczym komentarzem. Ponieważ studiowałem wtedy w Lublinie, wiedziałem, że to nie żaden pałac proboszcza, tylko budynek dla emerytowanych duchownych, przewidziany na kilkadziesiąt - lub nawet więcej - osób. I zauważyłem, że niemal każda kolejna informacja z tej gazety, o jakiej usłyszałem i jaką mogłem zweryfikować, była przynajmniej naciągana. Poza tym pismo to posługuje się prawdziwą "mową nienawiści". Nawet okładka ostatniego numeru, w którym znalazł się komentarz do mojego tekstu, jest świadomie i celowo obraźliwa dla katolików. Nazywanie Wandy Półtawskiej "kochanką Wojtyły" nie jest umocowane w faktach, ale pasek na oczach tej pani wystarczy, żeby można było potem bezkarnie opluwać tych, których najbardziej szanujemy i kochamy. Ile to ma wspólnego z hasłem "tolerancja", jakie pojawia się na stronie internetowej FiM, chyba nie muszę pisać. Zauważyłem natomiast, ile te całkiem lub częściowo fałszywe informacje wywołują nienawiści. Jeden z listów, które dostałem w związku z tą sprawą, która i Panią zbulwersowała, był zatytułowany "Zero praw dla katoli" i brzmiał: "Jesteście groźniejsi od zwierząt. Przysługuje wam naturalne prawo - umrzeć na krzyżu!". Osobliwa tolerancja, przyzna Pani.
Po tych kilku listach, które z Panią wymieniłem wnoszę, że Pani sprzeciw w kwestii mojego stanowiska był oparty o to, że uwierzyła Pani faktom, z których zrobiono mity.
To jednak kwestia drugorzędna. Dla mnie ważniejsze jest to, co Pani pisze o stosunku do Boga. Napisała Pani, że nawet jeśli on istnieje, to musi być okrutnikiem i taka wizja boga Pani nie odpowiada. Mnie też nie odpowiada, ale na szczęście ten Bóg, którego miałem szczęście spotkać, jest zupełnie inny. Piszę "spotkać", bo ja Jego obecności doświadczyłem w sposób nie pozostawiający miejsca na wątpienie. Co więcej, to doświadczenie jest źródłem mojego szczęścia, jakiego istnienia wcześniej nie podejrzewałem. To jest doświadczenie osobiste, którego dysponentem jest Bóg. To nie był skutek indoktrynacji, bo dziecięca wiara i tak się we mnie musiała najpierw zawalić, żebym poprzez to, co dotąd było dla mnie męczącym zwyczajem i nudną ceremonią, zobaczył prawdziwą Miłość. Porywającą, inspirującą i wyzwalającą. W niczym to nie koliduje z nauką. Nawet przeciwnie - nauka tylko podkreśla niezwykłość Boga. Ja wiem, że działacze ateistyczni lubią nazywać się racjonalistami, ale nie widzę nic racjonalnego w zastępowaniu wiary w Boga wiarą w ewolucję. Przeciwnie - to właśnie jest nielogiczne. Bo czym jest ewolucja, jeśli nie stopniową przemianą istot, dokonującą się według określonego planu? Jeśli jest plan, musi stać za tym inteligencja, bo nic bezmyślnego nie zdołałoby działać tak celowo i perfekcyjnie.
Ewolucja jest najwyraźniej dziełem Boga, nie zaś samym bogiem, jak zdaje się sugerować Pani wypowiedź.
Myślę, że nie w tym problem, jaka wizja Boga nam odpowiada, ale w tym, czy ta wizja jest zgodna z prawdą. Powoływanie się na naukę jest ucieczką od tematu, bo jeszcze żadna nauka nie zaprzeczyła Bogu. Gdyby było inaczej, chrześcijaństwa już by nie było, bo oczywistym faktom zaprzeczyć nie sposób i nikt uczciwy robić tego nie chce. Pani pisze, że wiara Pani była skutkiem indoktrynacji, ale się Pani wyzwoliła. Ja zostałem wyzwolony dzięki wierze, która jest darem.
Czy piszę po to, żeby Panią przekonać? Gdyby to było możliwe to bardzo chętnie. Ale myślę, że nawet jeśli nie jest to możliwe, to chyba dla nas obojga dużą wartość ma prawda. A jeśli tak, to chętnie poznam to, co Pani nazywa prawdą. Dlaczego nie chciałaby Pani mnie przekonać? Tak czy owak, dziękuję za podjęcie dialogu i otwartość, bo nawet ta drobna modyfikacja Pani stanowiska względem mnie, jaką Pani poczyniła, jest dla mnie świadectwem Pani dobrej woli.
Dziękuję zatem i pozdrawiam z szacunkiem - Franciszek Kucharczak

(na tym korespondencja się skończyła)

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..