Gowin: Te istoty skazane są na śmierć

Sejm obecnej kadencji jest zbyt podzielony i nie uchwali żadnego prawa ws. in vitro - ocenia w rozmowie z KAI Jarosław Gowin, twórca jednego z projektów ustawy ws. sztucznego zapłodnienia.

– Tak, ale trzeba pamiętać, że dziś „wszystko wolno”. To jest sytuacja monstrualna już nie tylko z punktu widzenia etyki chrześcijańskiej ale jakiejkolwiek etyki. W tym sensie każda regulacja, nawet to, co proponują środowiska ultralewicowe jest lepsze od obecnego status quo. Wydaje mi się, że z punktu widzenia Kościoła nie ma zagrożenia większym złem od tego, które realnie istnieje.

KAI: Wcześniej czy później ale czeka nas także medialna i parlamentarna debata o eutanazji. Podobne dyskusje toczą się w krajach zachodnich zatem dotrą i do nas. Jak będą wyglądać? Jak zachowają się Polacy?

– Za poparciem wobec eutanazji nie należy dopatrywać się wyłącznie niskich motywów, wpływów „hedonistycznego” Zachodu. Za taką postawą kryje się często autentyczna wrażliwość na bezmiar cierpienia nieuleczalnie chorych. W związku z tym czeka nas bardzo trudna batalia o to, w jaki sposób oddzielić – na poziomie moralnym ale i prawnym – eutanazję od unikania uporczywej terapii. To się da przeprowadzić. Na tym polega uwzględniona w moim projekcie klauzula sumienia: daje ona każdemu z nas prawo nie poddawania się uporczywej terapii w sytuacji kiedy śmierć jest już przesądzona. Nie ukrywam, że jedną z inspiracji do pracy nad tym fragmentem projektu były dla mnie słowa ciężko chorego Jana Pawła II: pozwólcie mi odejść do Pana... Ale trzeba zdawać sobie sprawę, że tę uzasadnioną klauzulę sumienia oddziela od eutanazji, sprzecznej z jakimkolwiek sumieniem, bardzo cienka linia. Wydaje mi się, że nauczanie Kościoła będzie docierać do Polaków wtedy, kiedy będzie w sposób możliwie wyrazisty oddzielać eutanazję a więc pozbawienie życia kogoś, kto mógłby dalej żyć od uporczywej terapii czyli podtrzymywania na siłę przy życiu kogoś, kto jest już w stanie agonii. O taki przekaz nie będzie łatwo, bo jest to problematyka bardzo złożona.

KAI: A więc kolejne wyzwanie przed "Kościołem w czasach wolności", by wspomnieć tytuł pana książki sprzed 13 lat. Czy, patrząc z takiego dystansu, jest pan optymistą jeśli chodzi o proces przesycania Ewangelią polskiej rzeczywistości?

– Jedna rzecz wydaje mi się przesądzona, co mówię z ubolewaniem: zanik formacji katolicyzmu otwartego. W mojej ocenie środowiska związane z formacją "Tygodnika Powszechnego", "Znaku" – wywiesiły białą flagę, zatraciły moc i pewien zapał formacyjny. Traktuję to jako swoją osobistą porażkę, bo byłem z tymi środowiskami długo związany. Druga rzecz, która mnie bardzo niepokoi, to brak silnego przywództwa duchowego w polskim Kościele. Nie mam na myśli kogoś á la kard. Wyszyński. Tak wybitne jednostki pojawiają się raz na kilkaset lat. Nie mówiąc już o Karolu Wojtyle – Janie Pawle II.

KAI: No i czasy mamy nieco inne...

– Tak, nie sprzyjają one ani w polityce ani w życiu Kościoła wyłanianiu się takich wielkich postaci. Osoba Wyszyńskiego nie miałaby takiego znaczenia dla polskiego Kościoła gdyby nie to, że stanął on na czele sprzeciwu wobec komunizmu. Dzisiaj Kościół na szczęście nie jest poddawany takim próbom. Zapewne żyją osoby o takim duchowym potencjale, ale historia nie wyzwala w nich tych nadzwyczajnych możliwości. Mam na myśli raczej to, że brakuje proroków.

KAI: I świadków?

– Chyba nie, bo dla mnie najprostsza siostra zakonna, która podaje kromkę chleba bezdomnemu jest świadkiem równie wspaniałym jak Jan Paweł II. Brakuje natomiast proroków a więc takich ludzi Kościoła – obojętnie: duchowych czy świeckich – którzy potrafiliby sformułować wizję chrześcijaństwa na miarę XXI wieku tu, w Polsce. Którzy powiedzieliby, co znaczy być chrześcijaninem w Polsce w XXI wieku. Mam wrażenie, że miejsca opuszczone przez tak bardzo różnych ludzi jak Karol Wojtyła, Stefan Wyszyński, Józef Tischner, Stefan Swieżawski, Józef Życiński – pozostają niezapełnione.

KAI: We wspomnianej już książce pisał pan, że skuteczność misji Kościoła zależy od wiarygodnego i skutecznego przemawiania do wahających się lub w ogóle omijających świątynię. Czy ta misja idzie w Polsce w dobrym kierunku?

– Jesteśmy chyba zbyt defensywni, za bardzo koncentrujemy się na utrzymaniu "stanu posiadania". Nie chodzi mi tu rzecz jasna o kwestie materialne lecz o ludzi.

KAI: Nie widać ich masowego wymarszu, dlatego Kościół pozostaje w uśpieniu nie starając się o tych, którzy są poza nim?

– Chyba tak. Koncentrujemy się bardziej na obronie tego, co mamy aniżeli na przyciąganiu nowych osób. Troszczymy się o to, by jak najmniej ludzi wychodziło z Kościoła a brak nam wiary w to, że możemy przyciągnąć innych – tych, którzy dziś stoją poza nim.

KAI: Tymczasem zapewne są tacy, którzy są bardzo blisko, prawie na progu, ale nie słyszą zaproszenia z wewnątrz?

– Zapewne. Mam świadomość, że to co teraz mówię może być uznane za krzywdzące, bo sam znam wielu ludzi – w Krakowie taką osobą jest biskup Grzegorz Ryś – które mają dużą zdolność przyciągania do Kościoła. W skali szerszej są jednostki ale brak środowisk czy rozbudowanych propozycji ideowych, które byłyby atrakcyjne dla ludzi stojących poza Kościołem. Tak jak kiedyś atrakcyjna była formuła katolicyzmu otwartego.

KAI: Czy w związku ze zbliżającą się 50. rocznicą otwarcia Soboru Watykańskiego są według pana jakieś kwestie, które Kościół w Polsce powinien przemyśleć szczególnie?

– Mam wrażenie, że Sobór jest w Polsce zapomniany. Owszem, pewne jego osiągnięcia zostały zasymilowane, ale przestał być źródłem ożywczej refleksji. Jest nowe pokolenie zarówno laikatu katolickiego i księży, dla których Sobór jest czymś przebrzmiałym. Co powinniśmy przemyśleć? Pozytywne i negatywne doświadczenia otwarcia się Kościoła na współczesny świat. Uważam, ze chrześcijaństwo zachowuje swoją moc oddziaływania wtedy, kiedy jest w dialogu ze światem. To może być dialog krytyczny – a współczesny świat zasługuje na głęboką krytykę – natomiast za często jest tak, że ludzie Kościoła na ten świat się zamykają.

KAI: Ale jako chrześcijanin, jest pan chyba, pomimo wszystko, optymistą?

– W perspektywie eschatologicznej – tak. Natomiast myślę, że wiek XXI będzie stuleciem bardzo trudnym dla chrześcijan. Nie będzie wiekiem wielkich prześladowań, chociaż są rejony świata, w których wyznawcy Chrystusa poddawani są straszliwym prześladowaniom i tworzą Kościół męczenników. Uważam jednak, że Kościół będzie poddany próbie nawet trudniejszej: nie męczeństwa lecz zobojętnienia.

Rozmawiał Tomasz Królak

« 1 2 3 4 »
TAGI: