Przed laicyzacją najlepiej chroni modlitwa kontemplacyjna, trzeba zacząć uczyć jej wiernych w parafiach i dzieci w rodzinach. To ostatni dzwonek, za pięć lat będzie już za późno – mówi w wywiadzie dla KAI ks. dr Andrzej Muszala, inicjator Pustelni w Beskidzie Małym.
A jak wygląda formacja w seminariach? Też tego nie ma?
– Ja nie miałem. Czymś innym jest wdrażanie w „praktyki modlitewne” – Mszę św. różaniec, brewiarz… Owszem, mówi się klerykom, że ma to być rozmowa z Bogiem, medytacja Słowa Bożego. Lecz mimo tego, można szybko wpaść w taką rutynę jak pewien ksiądz, którego stale mam przed oczami, i którego spotkałem będąc jeszcze w seminarium. Siedziałem obok niego podczas Mszy św. w katedrze wawelskiej i obserwowałem jak odmawia brewiarz. Stwierdziłem, że coś tu nie gra. Proszę sobie wyobrazić: w ciągu 10 minut odmówił Godzinę Czytań i Modlitwę w ciągu dnia! Kartki szybko latały, jedna za drugą, a ja przypomniałem sobie wtedy zdanie z Ewangelii: „Ten lud czci Mnie wargami, lecz sercem jest daleko ode Mnie” (Mk 7, 6). To była dla mnie najważniejsza konferencja! Nie chcę osądzać tamtego księdza, lecz postanowiłem wówczas, że muszę się bronić przed czymś takim za wszelką cenę! Dlatego już w seminarium starałem się dłużej przebywać w ciszy z Bogiem. W niedziele mieliśmy trzy godziny wolnego; szedłem wtedy do kaplicy lub do ogrodu w samotności. Nie wiedziałem, jak spędzić ten czas z Bogiem, więc zacząłem czytać, szukać u Karola de Foucauld czy Tomasza Mertona, i oni mnie wtedy prowadzili. Jeszcze jako kleryk postanowiłem, że po dziesięciu latach kapłaństwa muszę zrobić sobie przerwę i pojechać na „rok szabatowy”. Zapisałem to sobie i strzegłem jak świętego postanowienia, żeby przypadkiem nie zapomnieć. Bałem się rutyny jak ognia, więc już po ośmiu latach zacząłem prosić biskupa żeby się zgodził. Po następnych dwóch latach otrzymałem pozwolenie.
Księża są zawaleni pracą.
– Osiemdziesiąt procent tego, co my robimy, mogą robić świeccy.
Wrócił Ksiądz z formacji i zaczął organizować „Pustelnię”.
– W 1996 r. odbyły pierwsze rekolekcje w małej pustelni – w niewielkim domu na Potrójnej w Beskidach; kilka lat później powstała druga, nieco większa pustelnia. Przyjeżdżają do niej kilkunastoosobowe grupy w piątek wieczorem, by pozostać w ciszy i skupieniu do niedzieli po południu. W całkowitym pustkowiu… Dojście do pustelni trwa prawie godzinę pod górę – dookoła nie ma nic. Są też dłuższe pobyty, np. tygodniowe (dla studentów). W centrum jest oczywiście Eucharystia i modlitwa kontemplacyjna. Cisza zewnętrzna prowadzi do wewnętrznego ukierunkowania na to, co najważniejsze: na obecność Boga w duszy. Jest też czytanie duchowe, dużo indywidualnego czasu i pół godziny modlitwy wewnętrznej. Tu jest jednak niebezpieczeństwo, że każdy będzie robił w tej ciszy to, co mu się żywnie podoba. Nie można rzucić ludzi na głęboką wodę, zanim się nie nauczą pływać. Dlatego podczas konferencji tłumaczę krok po kroku „co robić” żeby w tym czasie otworzyć się na działanie Boga.
Co robić?
– Sama cisza niczego nie załatwia. Z całym szacunkiem, może ona być nawet w klasztorze kontemplacyjnym, ale jeżeli nie ma formacji do niej, to nie przyniesie to wiele efektu. W modlitwie wewnętrznej trzeba wejść w skupienie, otworzyć Ewangelię i „patrzeć” na Jezusa aż dochodzi się do tego, co najważniejsze – aktu wiary, czyli całkowitego oddania się Jemu. To istota: „niczego Mu nie odmówić” – jak to powtarzała św. Teresa od Dzieciątka Jezus. Kto chce, może taką modlitwę kontynuować w codziennym życiu. Temu właśnie służy pustelnia.
Jest też praca – jej wartości nauczyłem się we francuskiej wspólnocie, gdzie każdego dnia pracowaliśmy fizycznie przez trzy godziny. Dopiero potem w planie dnia było półtorej godziny indywidualnego czytania. Gdy człowiek pracuje, zupełnie inaczej czyta i modli się. Jeśli ludzie przyjeżdżają np. na tygodniowe rekolekcje i tam są same konferencje, Msza św., różaniec, koronka, Droga Krzyżowa, rozmowy z kierownikami duchownymi i cały czas „zajmują się Bogiem”, to nie jest to dobre. Odkryli to już benedyktyni, którzy mówili „Ora et labora”. Obie te czynności prowadzą człowieka do harmonii. W czasie pracy jest czas żeby myśleć o tym, co przeczytaliśmy. To zwykle wtedy przychodzą najlepsze pomysły na życie, a nie podczas modlitwy. Bo modlitwa nie jest po to, by odkrywać wolę Bożą, tylko po to, by oddać się Jezusowi. Nie trzeba więc na niej szukać świateł, bo znowu zachowujemy się egoistycznie – myślimy o sobie. Bóg daje światło wtedy, kiedy On zechce. Może to być podczas modlitwy, choć częściej zdarza się w spotkaniu z innym człowiekiem, podczas pracy, spaceru, czytania duchowego.
Alina Petrowa-Wasilewicz