Chcę być absolutnie dla wszystkich, ale życie pokaże, w jaki sposób to czynić – mówi w wywiadzie dla KAI kard. Grzegorz Ryś. Nowy metropolita krakowski 13 grudnia będzie dziękował za posługę w archidiecezji łódzkiej, a 20 grudnia dokona uroczystego ingresu do katedry św. Stanisława i św. Wacława na Wawelu.
O. Stanisław Tasiemski OP, KAI: Ksiądz Kardynał w Łodzi spędził 100 miesięcy. Z jakimi wrażeniami opuszcza Ksiądz Kardynał to miasto? Niekiedy słyszymy, że biskup poślubia diecezję. To pierwsza diecezja, w której Ksiądz Kardynał był ordynariuszem.
Kard. Grzegorz Ryś: Niełatwo odpowiedzieć na to pytanie, bo ja sam jestem przekonany do tej wizji biskupa, który ma być wobec Kościoła znakiem Chrystusa Oblubieńca i która właściwie była jedyną przez pierwsze tysiąc lat w dziejach chrześcijaństwa. Zmiana diecezji była niemożliwa, do tego stopnia, że biskup innego miasta nie mógł stać się papieżem. Tak było przez tysiąc lat. Raz się zdarzyło, ale pośmiertnie papieżowi wytoczono proces i skończyło się dramatycznie. Ja jestem dość przekonany do tej teologii. Jestem też bardzo przekonany do tego, do czego nas namawiał papież Franciszek, czyli do budowania Kościoła prawdziwie relacyjnego, pełnego bliskich odniesień międzyludzkich. Papież Franciszek mówił wręcz o czułości wzajemnej, o przyjmowaniu siebie i tak dalej. Ja naprawdę w to wierzę, że taki powinien być Kościół. I chyba starałem się taki Kościół w Łodzi tworzyć. Oczywiście nie sam. Było bardzo wiele osób, które poszły za tym nauczaniem papieża Franciszka. W takiej perspektywie odejście jest dramatem. Tu nie ma co udawać, że nie jest. Ja nie robiłem nic, żeby z Łodzi odchodzić albo żeby iść do Krakowa. Naprawdę nie zrobiłem nic w tym kierunku. Przyjmuję decyzję Ojca Świętego. Wiem, że to jest jego osobista decyzja. Zawsze jest osobista. Więc nie zamierzam z nią dyskutować, zwłaszcza po tym, jak została mi już oznajmiona. Ale taki moment jest bardzo bolesny. Ja go nie jestem w stanie inaczej zrozumieć jak tylko w kategoriach paschalnych. Bo jest to swoisty rodzaj umierania. Ale ufam, że z tego zrodzi się jakiś bardzo ważny, nowy wymiar życia. Bo jak nie, to wszystko jest bez sensu, a na to ja się nie zgodzę. Na poczucie bezsensu w Kościele, w wierze. Na to się nie mogę zgodzić. Fizycznie we mnie wszystko krzyczy przeciwko takiej koncepcji. Natomiast nie jest to proste.
Ale jest też we mnie ogromne poczucie wdzięczności. Ja naprawdę doświadczyłem w Łodzi pięknego Kościoła. Kiedy szedłem, wszyscy mi mówili, że Łódź to jest tak zwany „trudny Kościół”. Ja się wtedy oczywiście odgryzałem i śmiałem się mówiąc: pokażcie mi Kościół, który jest łatwy. Ten łódzki Kościół okazał się niezwykle ewangeliczny, piękny, otwarty, miłosierny, zaangażowany, ewangelizacyjny. Mógłbym bardzo długo wymieniać piękne cechy łódzkiego Kościoła.
Ten Kościół mnie nauczył, że po pierwsze, wiele rzeczy jest możliwych. Można podejmować wspaniałe inicjatywy i będą ludzie, którzy się zaangażują całkowicie. Z drugiej strony nauczył mnie, że niczego się nie osiąga na 100 procent. Wiem, gdzie są granice, nieraz było mi dane ich doświadczać. Są rzeczy, które można osiągnąć, ale zasadniczo niczego się nie osiąga w pełni. Czasem w 30 procentach, czasem w 60 czy 90 procentach, ale to chyba dla biskupa diecezjalnego jest niesłychanie ważne doświadczenie. I optymizm i realizm, jedno i drugie są ewangeliczne. Bardzo jestem wdzięczny łódzkiemu Kościołowi.
20 grudnia odbędzie Ksiądz Kardynał ingres do katedry wawelskiej, świątyni wypełnionej historią, którą Ksiądz Kardynał doskonale zna. Co dla Księdza Kardynała oznacza powrót do Krakowa? W jednym z wywiadów wspominał Ksiądz Kardynał, że Krakowa będzie musiał się uczyć na nowo. Jak to Ksiądz Kardynał rozumie?
To oczywiste. Ja właściwie nie byłem w Krakowie przez blisko 9 lat. Czasami się pojawiałem, przede wszystkim, żeby odwiedzić rodziców. Byłem biskupem łódzkim. Myślę, że przez 9 lat każdy Kościół się zmienia. Tym bardziej, że żyliśmy w okresie bardzo intensywnym w Kościele Powszechnym. Oczywiście na to jestem otwarty, ale będzie to chyba jednak trochę łatwiejsza nauka, niż wtedy, kiedy przychodziłem do Łodzi, a o Łodzi nie wiedziałem niemal nic. Kiedy tu przyjechałem, znałem jednego księdza, może dwóch. Tutaj musiałem się uczyć absolutnie wszystkiego. W Krakowie na pewno nie muszę się uczyć wszystkiego. Ale muszę uważnie patrzeć i nie popadać w łatwe osądy, oceny albo już gotowe recepty, co należy w Krakowie zrobić. Na razie mogę powiedzieć tylko tyle, że jak w środę nastąpiło ogłoszenie decyzji Ojca Świętego, ja w czwartek byłem w Krakowie także po to, żeby porozmawiać z księdzem arcybiskupem Markiem Jędraszewskim. A po spotkaniu z nim poszedłem sobie na Wawel. Wszedłem do katedry. Kiedy klęknąłem między kardynałem Franciszkiem [Macharskim], którego krzyż pektoralny ciągle noszę, a św. Stanisławem, to się po ludzku przeraziłem decyzją, którą podjąłem. Przeraziłem tym, na co się zgodziłem.
W Krakowie jest wiele głosów entuzjastycznych. Niektórzy wołają „hosanna”. Czy nie obawia się Ksiądz Kardynał, że kiedy będzie musiał podjąć decyzje niepopularne, będą okrzyki „ukrzyżuj go”?
Trudno mi to nawet w jakikolwiek sposób komentować. Nie kwestionuję tej radości, bo nie mam po temu tytułu. Myślę, że jest jakoś tam uczciwa, że ludzie są mi życzliwi. Nie łudzę się, że wszyscy są zachwyceni tą nominacją. Tak naprawdę nie zamierzam w żaden sposób o tym dłużej myśleć, bo chcę być biskupem dla wszystkich. To jest pierwsza funkcja biskupa – aby ludzi naprawdę gromadzić, zbierać, a nie rozdzielać. Jak czytamy całą historię Zbawienia, Pan Bóg jest tym, który zbiera, diabeł jest tym, który rozgania. Nie wyobrażam sobie siebie, abym rozróżniał między ludźmi – ci krzyczą „hosanna”, tamci krzyczą „ukrzyżuj go”. To nie o to idzie. Chodzi o to, żebyśmy razem się odnaleźli, w jednym ciele Pana Jezusa, którym jest Kościół. Wiem, że jestem rozmaicie kojarzony, choć do końca nie znam powodów, dla których tak jest. Nie przypominam sobie w swoich wystąpieniach jakiegoś słowa przeciwko komuś. Nie przypominam sobie, żebym w swoich publicznych wystąpieniach kiedykolwiek wypowiedział się przeciwko komuś. Chcę więc powiedzieć, że będę chciał być absolutnie dla wszystkich, ale życie pokaże, w jaki sposób to robić i na razie na ten temat nic więcej nie wiem. Trzeba dopiero właśnie tu być, przyjrzeć się. Nie tylko przyjrzeć, ale rzeczywiście jakoś wczuć się w ten Kościół, zobaczyć, jak on funkcjonuje. Oczywiście, znam tych ludzi. Latami z nimi byłem. Byłem tam biskupem pomocniczym. Znam tamte parafie, znam księży. Nie wszystkich, bo tych, co byli wyświęceni przez ostatnie 8 lat, to pewnie już mniej. Dla niektórych byłem jeszcze rektorem seminarium. Naprawdę, nie mam żadnych pomysłów. Może niektóre, ale na razie nie będą ich ujawniał, bo to nie chodzi o to, żeby się ludzie z gazet o tym dowiadywali. Ale wszystkie będą szły w tym kierunku, jak budować jedność, jak być razem. Wokół kogo, wokół czego tę jedność budować, wokół jakich działań. Tu nie ma powodów, by zaklinać rzeczywistość, tylko trzeba ją tworzyć.
KAI: Czyli podejmie Ksiądz Kardynał działania ewangelizacyjne, szczególnie adresowane do ludzi młodych, w obliczu widocznego procesu sekularyzacji w naszym kraju?
To jest oczywiste, bo Kościół istnieje wyłącznie dla ewangelizacji. O tym mówił i papież Paweł VI, a potem Jan Paweł II, i papież Franciszek. Powtarza to papież Leon. To jasne. Natomiast w każdym środowisku to oznacza coś nieco innego. Nawet, gdy chodzi o język, gdy chodzi o sposób działania. Dzisiaj to jest pewnie najważniejsze. Chodzi o sposób dotarcia do ludzi, którzy w zasadniczej większości ciągle są ochrzczeni, ale chrzest nie przekłada się potem nie tylko na jakieś zaangażowanie kościelne, ale choćby na pogłębianie we własnym doświadczeniu wiary, na sakramenty, na sakrament pokuty, Eucharystię, na udział w życiu Kościoła. To jest bardzo ważne pytanie, jak do takich osób docierać. Tego się nie da zrobić ogłoszeniem z ambony. Szukanie nowych sposobów, nowych dróg… Tak, oczywiście, to jest zadanie w każdym Kościele. Kraków nie jest tu wyjątkiem. Choć z całą pewnością ma Kraków wiele środowisk, które są ewangelizacyjne. Gdy chodzi o młodych ludzi, to widywałem młodych krakowian i na Europejskich Spotkaniach Młodych, i na Światowych Dniach Młodzieży. To były ciągle bardzo duże liczby w zestawieniu z innymi miastami polskimi. Jest to niewątpliwie pewien potencjał. Najważniejsze, żeby go od nowa zmobilizować i być z tymi ludźmi i posyłać ich. Być i posyłać, być i posyłać…
Papież Franciszek przestrzegał przed pokusą mentalności, „że zawsze się tak robiło”. Czy jest jakaś szansa, żeby połączyć tradycję z otwartością na wyzwania dnia dzisiejszego?
Tradycja jest zawsze ważna z racji na przyszłość, nie na przeszłość. Skoro ojciec przywołał papieża Franciszka, to on mówił, że tradycja jest albo kotwicą, albo korzeniami. Jak jest kotwicą, to właśnie najchętniej się wypowiada tym sloganem: „Nigdy tak nie było, albo zawsze tak było”. No i co z tego? Ma być korzeniami, to znaczy, że ma dawać życie, bo korzenie mają sens, jak długo przepływają przez nie soki. I ja głęboko wierzę, że tak, że o to chodzi w tradycji. I to jest tradycja w wymiarze całego Kościoła powszechnego, jak i tradycja w wymiarze Kościoła polskiego czy krakowskiego.
Pamiętam, kiedy w Krakowie, będąc dyrektorem archiwum na Wawelu, niekiedy robiłem pokazy naszych najstarszych artefaktów studentom, którzy przychodzili ze wszystkich możliwych krakowskich uczelni. Nie tylko z Uniwersytetu i z Wydziału Historii, ale też informatyki, matematyki, chemii. Widziałem, co się z nimi dzieje, kiedy nie raz mieli styczność na przykład z aktem Unii w Krewie i patrzyli na ten mizerny skrawek pergaminu, bo to w ogóle bardzo mizernie wyglądający dokument, który wyznaczył historię Europy, całej Europy, a na pewno środkowej i wschodniej na kilkaset lat. Chodzi właśnie o to, czy my oglądamy pomnik, czy mamy poczucie wyrastania z korzeni. Jestem absolutnie przekonany, że życia nie da się zaczynać od zera. Jak wspomniałem, mam na szyi pektorał kardynała Franciszka. Chociaż na co dzień używam pierścienia kardynalskiego, bo uważam, że to jest zobowiązanie, to na ingres chyba włożę taki pierścień, który niegdyś dostałem. Pierścień, który Jan Paweł II podarował kardynałowi Macharskiemu w dniu jego sakry biskupiej. Nigdy nie miałem intencji zaczynania czegokolwiek od siebie. To jedno, a drugie, nigdy nie miałem intencji robienia czegokolwiek od siebie. Żyjemy w Kościele. W Kościele jest Piotr, który prowadzi, a my idziemy za nim. Nie ma czegoś takiego, co do samej treści, jak Kościół łódzki czy Kościół krakowski. Jest Kościół powszechny, któremu przewodzi Piotr i trzeba trwać z nim w jedności. Nie ma co tworzyć jakiegoś Kościoła paralelnego w imię takiej czy innej wtedy głupio rozumianej tradycji. Trzeba być w jednym Kościele, w jednym świętym, powszechnym apostolskim Kościele. W każdym miejscu próbuje realizować się odmiennie. Za każdym razem jest to pewna próba. Nikt nie mówi, że jest ona najlepsza. Dlatego Kościoły mogą się od siebie wzajemnie uczyć. Myślę, że Łódź może się uczyć od Krakowa, ale i Kraków może się uczyć od Łodzi. Tak, bo te Kościoły są trochę inne i szukają innych środków wyrażania swojej wiary. Chwała Bogu, że nie są sklonowane. A jest takich prób w Polsce ponad 40, i jakże wiele w całym Kościele powszechnym. To bardzo ważne, żebyśmy właśnie odnajdywali to, co jest wspólne, idąc przede wszystkim za Piotrem, gromadząc się wokół niego, a ponadto ciesząc się tą swoją pewną odrębnością, która właśnie wyrasta z tradycji. Kościół, który ma tysiąc lat, czytał tę Ewangelię przez tysiąc lat, próbował nią żyć we właściwy sobie sposób. I to się wszystko działo w Duchu Świętym, który czasem się radował, a czasem pewnie się smucił, ale gdzieś tam potem wyprowadzał, nawracał. To niesłychane doświadczenie wiary. Biada komuś, kto na to będzie głuchy i ślepy!
Ksiądz Kardynał uczestniczył z nominacji papieskiej w obydwu sesjach Synodu o synodalności. Co ta synodalność oznacza? Jak Ksiądz Kardynał pragnie w archidiecezji krakowskiej ją realizować?
To jest właśnie coś, o czym na razie nie powiem, bo nie chcę, żeby się ludzie dowiadywali o tym nawet z KAI. Na pewno potrzebuję to omówić i z biskupami pomocniczymi, i z księżmi, i pewnie z Radą Duszpasterską czy Radą Kapłańską. Na pewno będę to robił dość szybko, dość zgrabnie. To nie są rzeczy, które pozwalają na jakieś odłożenie na nieokreśloną przyszłość. Tym bardziej, że skoro 6 stycznia zakończy się Rok Jubileuszowy, to tak naprawdę w Kościele większość sił jest skierowanych na proces implementacji właśnie tego Synodu o synodalności. Na to jest przeznaczony cały rok 2026 w poszczególnych diecezjach. Potem jest czas na refleksję w 2027 roku w wymiarze krajowym, na poziomie konferencji kontynentalnych episkopatów, a jesienią 2028 roku ma mieć miejsce Zgromadzenie kościelne, które podejmie refleksję nad tym, co się tak naprawdę stało w wyniku tego Synodu, który przecież nie trwał jedynie przez dwie sesje, lecz cztery lata i obecnie trwa dalej w formie pytań o to, jak go realizować. Nie będzie do roku 2028 innego Synodu Biskupów, nikt nie będzie się pytał o następne tematy w Kościele, tylko to jest właśnie temat, którym Kościół żyje.
Naprawdę trudno stanąć obok tego procesu, który angażuje cały Kościół powszechny i tworzyć sobie własne programy dotyczące na przykład bierzmowania. Żyjemy w Kościele, więc musimy się na pewno w tym procesie odnaleźć jako Kościół krakowski. Mam głębokie przekonanie, że się odnajdziemy. Proszę pamiętać, że Kraków ma przepiękne tradycje synodalności. Najbliższe to oczywiście okres kard. Karola Wojtyły i siedmioletni synod krakowski od roku 1972 do 1979. Wielki synod, który Kościołowi krakowskiemu przybliżał Sobór, tłumaczył dokumenty soborowe na lokalne konteksty krakowskie. Synod, na którym prawo głosu i w głosowaniach mieli ludzie świeccy, bo o to się kard. Wojtyła postarał u papieża Pawła VI, zaowocował setkami grup synodalnych po parafiach. Pamiętam, że jako krakowski biskup pomocniczy, przeprowadzając wizytacje, jeszcze ciągle spotykałem w parafiach grupy synodalne, które powstały wtedy, w latach 70. To jest bardzo mocna tradycja. Jest się do czego odwołać.
Kiedy przeprowadzaliśmy synod diecezjalny w Łodzi, wzorowałem się na tym synodzie krakowskim – jak ten synod ma pracować, jak przebiegać, według jakich reguł. Myślę, że to jest jedno z cenniejszych doświadczeń polskiego Kościoła. Ale tradycje w Krakowie są długowiekowe. Jak czytamy statuty synodalne takich biskupów jak Nanker czy potem Oleśnicki, to oni mieli zasadę, że synod diecezji powinien się odbyć dwa razy w ciągu roku. Dwa razy w ciągu roku! To gdzie my jesteśmy jako Kościół po 500 czy po 700 latach od tamtych czasów?
Ksiądz Kardynał jako historyk badał także dokumentację i uczestniczył w procesie beatyfikacyjnym Karola Wojtyły – świętego Jana Pawła II. Stale pojawiają się różne zarzuty pod jego adresem. Jak Ksiądz Kardynał na te zarzuty odpowie?
Ja już trochę na nie odpowiadałem, kiedy się pojawiły po raz pierwszy. Podkreślałem, że badania ówczesnych źródeł nie jest łatwym procesem. Pamiętajmy, że w czasach tak zwanego PRL nie tylko walczono z Kościołem, ale także walczono o to, jaka będzie o Kościele pamięć. Zatem to, co jest w źródłach, musi być badane naprawdę bardzo krytycznie. Nigdy nie miałem nic przeciwko badaniom historycznym. Niektórzy wiedzą, że ja wyszedłem ze szkoły ks. prof. Jana Kracika. On nas zawsze uczył, że prawda sama się obroni. Nie potrzeba z prawdy czynić jakiejś mitologii złotej czy czarnej. Prawda zawsze sama się obroni. Kiedy ostatnio pojawiły się te zarzuty, jakby w formie refrenu, który powraca, to jedną z odpowiedzi była decyzja Konferencji Episkopatu Polski, żeby utworzyć komisję historyczną, która jeszcze raz przyjrzy się źródłom, przebada je. Jak się zdaje, nie ma innej możliwości. Badania nad tym czasem kard. Wojtyły w diecezji, ale też w całej powojennej historii diecezji, to nie będą nowe badania. W Krakowie zrobiono dość dużo. Są historycy, którzy się osobą Ojca Świętego także w tych kontekstach PRL-owskich bardzo kompetentnie zajmowali, korzystając z rozmaitych archiwów, wówczas jeszcze nawet nieuporządkowanych. Dzisiaj są już one łatwiejsze do eksploracji. Ja nie mam nic przeciwko badaniom historycznym. Jestem dość spokojny, byle były prowadzone rzetelnie, kompetentnie, z wykorzystaniem wszystkich źródeł, z wewnętrzną krytyką tych źródeł. Taka była decyzja Episkopatu i myślę, że trzeba ją zrealizować.
W Łodzi Ksiądz Kardynał ustanowił Niezależną Komisję Historyczną do spraw Zbadania Przypadków Nadużyć Seksualnych w okresie od 1945 r. do dnia dzisiejszego. Czy podobną komisję zamierza Ksiądz Kardynał ustanowić w archidiecezji krakowskiej?
Dziś jeszcze nie wiem. To by było z mojej strony dość dziwne, jakbym przyjeżdżał do Krakowa z gotowymi projektami z osobami, które mają to zrobić. Chcę powiedzieć, że to wbrew pozorom nie jest takie łatwe: od idei do tego, żeby znaleźć osoby, które będą niezależne, rzeczywiście niezależne, kompetentne i dysponujące jednak czasem. Zwłaszcza te dwa przymioty ostatnie naprawdę są ze sobą sprzeczne. Jeśli ktoś jest świetnym historykiem albo świetnym prawnikiem, to z reguły ma co robić. Podjęcie się pracy tak ogromnej, której się nie ukończy w miesiąc ani w dwa, tylko może w trzy albo cztery lata, to jest poważna decyzja kogoś, komu się to proponuje. Powiem szczerze, że coraz mniej sobie wyobrażam ogólnopolską komisję badającą ten temat. Jeśli w Łodzi mamy do przebadania tysiąc dwustu kilkudziesięciu księży od II wojny światowej do roku 2025, to jest naprawdę praca, która wymaga też znajomości lokalnych realiów, historii tego lokalnego Kościoła. Trudno mi sobie wyobrazić nawet najlepszego historyka z Krakowa, który przychodzi i w Łodzi wykonuje taką pracę. Najpierw pewnie spędziłby rok na tym, żeby się nauczyć tych kontekstów, a dopiero potem pewnie przystąpiłby do badań źródłowych. To jest Łódź, a w archidiecezji krakowskiej księży jest cztery razy tyle i było zawsze cztery razy tyle, sporo rozmaitych instytucji: to jest potężny Kościół. Żeby go badać, nawet w tym jednym tylko wycinku, to wymaga niesłychanej pracy. Jestem przekonany, że nawet jak powstanie ta ogólnopolska komisja, to ona i tak będzie musiała pracować z komisjami powoływanymi lokalnie. Nie wyobrażam sobie zespołu, który ogarnie swoją pracą całą Polskę. No chyba, że zależy nam na pracy komisji do Paruzji, a potem i tak się jej już nie opublikuje. Tego się chyba nie da zrobić w takim wymiarze. Zobaczymy w jaką stronę pójdą prace Konferencji Episkopatu nad tą komisją ogólnopolską. Ale jestem dość przekonany do tego, co zrobiłem w Łodzi. Bo oprócz badań historycznych mnie przyświeca ciągle ten cel drugi, a może i pierwszy, gdy chodzi o wagę, mianowicie dotarcie do osób skrzywdzonych, do których do tej pory nie dotarliśmy. Dotarcie do nich choćby z możliwością jakiegokolwiek spotkania, które się może przełożyć na coś, co będzie potrzebne. Muszę powiedzieć, że tylko po napisaniu listu do diecezji łódzkiej w lipcu, jakiś miesiąc potem miałem spotkanie z panem, który sam do mnie przyszedł. Przedstawił się jako ktoś, kto był ofiarą przestępstwa osoby duchownej. To było bardzo ważne spotkanie, także z jakimś ciągiem dalszym. Nie chcę mówić za dużo, bo to są wszystko rzeczy delikatne i, jak wiadomo, objęte tajemnicą. Ale o takie spotkania chodzi. Dotarcie do tych osób, przynajmniej gdy chodzi o czas, jest oczywiście ważniejsze, bo jak mówimy o historii, która sięga lat późnych czterdziestych czy pięćdziesiątych, to są to osoby, które dzisiaj już są w podeszłym wieku i za dziesięć lat będzie za późno na takie spotkania.
Papież Franciszek mianował Księdza Kardynała m.in. członkiem Dykasterii do spraw Biskupów. Tam Ksiądz Kardynał poznał jej ówczesnego prefekta kard. Roberta Prevosta, dzisiaj Leona XIV. Jakie osobiste więzy łączą Księdza Kardynała z obydwoma papieżami i czy zaprosi Ksiądz Kardynał Leona XIV do Krakowa?
Nie wyobrażam sobie, aby zaproszenie papieża mogło być decyzją jednego biskupa. To raczej jest temat dla Kościoła polskiego. Chętnie bym go zaprosił do Łodzi. To nie są relacje super bliskie, bo nie zaliczam się do grona najbliższych współpracowników papieża Leona, na pewno nie zaliczam się do grona jego przyjaciół. Nie miałbym takiej odwagi, by tak myśleć. Cieszy mnie to, że papież mnie oczywiście kojarzy. Wiele razy rozmawialiśmy ze sobą o ważnych rzeczach i od tej strony jesteśmy bliscy. No i tyle. Nie mam nic więcej do powiedzenia. Oczywiście jako prefekt wiele razy mnie o różne rzeczy pytał. Starałem się odpowiadać, współpracować w tej mierze, w jakiej on tego oczekiwał.
A papież Franciszek? To była piękna relacja. Niekoniecznie zawsze dopowiedziana. Czasami się dowiadywałem potem, co Franciszek o mnie mówi czy myśli. Natomiast czasami dawał też znaki, że wie, kim jestem. Wie, co robi, kiedy mnie mianuje tu czy tam. Że to robi z rozmysłem, zatem jakoś mnie szanuje. Ceni to, co robię, czy to, co myślę, co mówię w Kościele. Choćby na tym wspomnianym przez ojca ostatnim Synodzie. Na jego obydwu sesjach byłem z nominacji papieża, a nie Konferencji Episkopatu Polski. Ojciec Święty zobaczył, że mnie nie ma na liście uczestników, więc zareagował nominacją. To był zupełnie niezwykły papież. Był obdarzony doskonałą pamięcią do osób, do spraw. Potrafił wracać do czegoś po trzech, czterech latach. To było zdumiewające, jak on kodował tematy. Był bardzo dyspozycyjny. Był w najlepszym tego słowa znaczeniu spontaniczny. Kiedy rozeznawał, że coś jest dobre, po prostu w to wchodził. Rozmowa z nim była wielką przyjemnością i błogosławieństwem. Był bardzo bezpośredni, dostępny.
Zdarzyło się tak kilka razy, że miałem jakąś bardzo ważną sprawę. Nigdy nie wpadałem na to, że to trzeba napisać do struktur watykańskich. Podchodziłem się przywitać na audiencji środowej. Mówiłem, że potrzebuję pięć minut, a jestem jeszcze dwa, trzy dni w Rzymie, albo jeden dzień. Najpierw mówił, że nie ma możliwości. Odpowiadał prosto, że ma dzień wypełniony. Po czym dzwonił i mówił, aby natychmiast przyjść. Muszę powiedzieć, że ten papież miał wszelkie prawo wymagać od biskupów, aby byli do dyspozycji. „Jak ksiądz do was dzwoni, to oddzwoń. Jak nie odebrałeś, gdy ksiądz chce się spotkać, to się spotkaj. Jak nie dziś, to najpóźniej pojutrze”. On to wszystko robił. Nie wymagał niczego od biskupów, czego sam nie robił jako papież. To absolutnie niezwykłe. Ja to widziałem, obserwując zawsze audiencję, miałem okazję widzieć te chwile rozmowy.