Są między nami a Ukraińcami sprawy do odpuszczenia. Ale jest też wiele do podziwiania.
Ciekawe, że tak wielu Polaków tak łatwo łyka dziś propagandę antyukraińską. To przecież oczywiste, że rosyjska agentura uruchomiła swoje wszelkie moce – a szczuć i łgać ci ludzie naprawdę potrafią. Najlepiej idzie im odgrzewanie historii w taki sposób, że dziś żyjący Polacy coraz częściej czują się osobiście skrzywdzeni przez nieżyjących od stuleci Ukraińców. Powstaje wrażenie, jakby nic dobrego w naszych relacjach się nie wydarzyło albo jakby wina za problemy spoczywała wyłącznie po „ich” stronie.
Dlaczego Putin nazywa Ukraińców banderowcami? Guzik go obchodzi rzeź wołyńska. Z ochotą urządziłby nam większe ludobójstwo, ale najpierw musi zerwać solidarność, jaka się po jego napadzie między naszymi narodami zrodziła.
To historyczna szansa, żeby odegnać wreszcie tego przeklętego demona niezgody, o którym pisał Sienkiewicz: „Nienawiść wrosła w serca i zatruła krew pobratymczą”. Jesteśmy braćmi, w większości chrześcijanami, a zachowujemy się, jakby Jezus nie wskazał nam drogi, jaką jest pojednanie. Pielęgnowanie nienawiści zatruwa i nas, i ich. A przecież ich i nasi przodkowie byli współobywatelami tej samej Rzeczpospolitej. Stąd i język ukraiński jest znacznie bardziej podobny do polskiego niż do rosyjskiego.
Na etos państwa naszych sąsiadów zapracowali Kozacy, ludzie, którzy w poszukiwaniu wolności uciekali na Dzikie Pola, leżące na obrzeżach naszego ogromnego wtedy państwa. Wielu Ukraińców się z nimi utożsamia. „Pokażemy, żeśmy bracia kozackiego rodu” – brzmi fragment hymnu Ukrainy. Nic dziwnego, że przyznają się do legendy stepowych wojowników. Ci kochający nade wszystko wolność mołojcy naprawdę byli „niezłymi kozakami”. Ich sławne w całej Europie „chadzki”, czyli morskie wyprawy zbrojne na dużych i zwrotnych łodziach zwanych czajkami, budziły panikę wśród Turków i Tatarów na Morzu Czarnym i jego wybrzeżach. Zgrupowania Kozaków plądrowały przedmieścia Konstantynopola, zdobywały duże osmańskie miasta i fortece, a atakując chanat krymski, brały srogi odwet za najazdy tatarskie.
Bezcenny był udział Kozaków u boku wojsk Rzeczpospolitej w toczonych wspólnie kampaniach wojennych. Szczególnie pod Chocimiem, gdzie w roku 1621 ataman Piotr Sahajdaczny z 20 tysiącami Kozaków wziął udział u boku Lachów w wielkiej bitwie z armią turecko-tatarską. Umierający hetman Jan Karol Chodkiewicz, świadom przybycia kozackich sojuszników, oddał ducha spokojny o losy starcia.
To przed tą bitwą miał miejsce epizod u źródeł Prutu, gdzie operował liczący około 300 Kozaków podjazd. Ich zadaniem było opóźnianie pochodu Turków. 16 sierpnia zaatakowali ich znacznie liczniejsi Tatarzy. Mołojcy walczyli tak wytrwale, że ordyńcy przez kilka dni nie zdołali ich pokonać. 19 sierpnia nadeszła armia sułtana, ale i Turcy, wyposażeni w artylerię, potrzebowali całego dnia, żeby złamać opór. Starcie kosztowało ich ponad tysiąc zabitych. Rozwścieczony sułtan kazał zamordować 30 Kozaków, którzy trafili do niewoli.
Wieść o tym wydarzeniu wywarła wielkie wrażenie w obozie chocimskim, gdzie poległych Kozaków przyrównano do Spartan spod Termopil. Kozacy oddali Rzeczpospolitej wiele usług, a gdyby nie błędy naszej i ich polityki, pewnie nie doszłoby do nieszczęsnych wojen kozackich, których tragicznym skutkiem było oddanie przez Chmielnickiego swej ojczyzny w szpony Rosji.
O tym mówi zwrotka wcześniejszej redakcji dzisiejszego hymnu Ukrainy: „O Bohdanie, Bohdanie, chwalebny nasz hetmanie! Po co oddałeś Ukrainę wstrętnym Moskalom?”.
Waleczność Ukraińców znów dała o sobie znać podczas trwającej wojny. Takie epizody jak obrona Azowstalu czy zmagania o Bachmut z pewnością już dziś tworzą panteon ukraińskich bohaterów, naprawdę godnych tej nazwy. Jakoś mam wątpliwości, czy potrafilibyśmy im dorównać w umiłowaniu wolności i determinacji w obronie ojczyzny, gdybyśmy znaleźli się w ich sytuacji. A możemy się znaleźć. Nie pomogą nam wtedy umiejętności „pokonywania wrogów” w grach komputerowych. Trzeba mieć charakter i motywację. A oni mają.
Franciszek Kucharczak
Dziennikarz działu „Kościół”, teolog i historyk Kościoła, absolwent Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego, wieloletni redaktor i grafik „Małego Gościa Niedzielnego” (autor m.in. rubryki „Franek fałszerz” i „Mędrzec dyżurny”), obecnie współpracownik tego miesięcznika. Autor „Tabliczki sumienia” – cotygodniowego felietonu publikowanego w „Gościu Niedzielnym”. Autor książki „Tabliczka sumienia”, współautor książki „Bóg lubi tych, którzy walczą ” i książki-wywiadu z Markiem Jurkiem „Dysydent w państwie POPiS”.