Reparacje to sprawa wspólna, nie partyjna

Po latach mówienia, że nic nie da się zrobić i sprawa jest zamknięta, coś drgnęło ws. odszkodowań za II wojnę. Potrzebne do tego były raport poprzedniego rządu, jasne stanowisko obecnego i przede wszystkim silna presja polskiego społeczeństwa.

Niemcy to nasz największy partner handlowy (Polska jest dla Niemiec czwartym, największym partnerem). Polska gospodarka w dużej mierze jest powiązana z niemiecką. W tym sensie nasz dobrobyt jest od siebie w znacznym stopniu współzależny. Warszawa i Berlin to sojusznicy w ramach NATO i partnerzy w Unii Europejskiej. Oba kraje funkcjonują w ramach tego samego, europejskiego modelu cywilizacji zachodniej, nawet, jeśli ta przechodzi obecnie głęboki kryzys. To naprawdę dość powodów, by budować dobre relacje między naszymi narodami.

Nie zmienia to faktu, że na tych relacjach ogromnie ciążą doświadczenia historyczne – wielokrotne napaści ze strony zachodniego sąsiada, niejednokrotnie okazywane z jego strony poczucie wyższości, które szczególnie w czasie II wojny światowej doprowadziło do śmierci lub niewolniczej pracy milionów Polaków i zrujnowania naszego kraju. Za te krzywdy nie otrzymaliśmy jak dotąd zadośćuczynienia, ani na poziomie państwowym, ani z perspektywy konkretnych ofiar.

Wbrew temu, na co powołują się dziś niemieccy politycy, sprawa nie jest zamknięta. Konkretne działanie mające na celu załagodzenie skutków wyrządzonych krzywd (bo przecież nie da się ich całkowicie naprawić), jest konieczne do tego, by stosunki polsko-niemieckie mogły wejść na wyższy poziom wzajemnego zaufania. A potrzebujemy tego, szczególnie teraz, gdy Europa staje się pionkiem w rozgrywce wielkich mocarstw.

W tym kontekście to, co wydarzyło się w poniedziałek podczas międzyrządowych konsultacji niemiecko-polskich w Berlinie miało niebagatelne, choć jak na razie jedynie symboliczne znaczenie. Polska delegacja odzyskała kilkadziesiąt zrabowanych w czasie wojny dzieł sztuki, a premier w obecności kanclerza Merza podkreślił potrzebę wypłaty odszkodowań bezpośrednim ofiarom niemieckiej napaści (choć już deklaracja, że jeśli Niemcy tego do roku nie zrobią, to Polska zrobi to sama, było kuriozalne).

Czy to oznacza, że podejście strony niemieckiej do sprawy reparacji się zmieniło? Nie. Ale kwestia nienaprawionej krzywdy stała się elementem debaty publicznej, również w Niemczech. Jeszcze nie jest to debata z medialnych „jedynek” (sprawdziłem, w serwisach głównych niemieckich gazet informacja o spotkaniu pojawiała się w poniedziałek na dalszych miejscach), ale już temat, obok którego nie można przejść obojętnie, który pojawia się również na spotkaniach szefów rządów obu państw. To istotna zmiana, która jeszcze kilka lat temu wydawała się odległa.

Aby do tego doszło, potrzebna była aktywność trzech środowisk: prawicy, która publikacją raportu o stratach wojennych przywróciła temat reparacji do głównego nurtu debaty publicznej w Polsce, społeczeństwa, które wyraźnie (i to w skali znacznie przekraczającej elektorat Zjednoczonej Prawicy) opowiedziało się za podjęciem starań o uzyskanie odszkodowań i obecnej koalicji, która, choć do tematyki reparacji podchodziła początkowo niechętnie, podjęła temat na skutek społecznej presji. A ostatnie z wymienionych środowisk ma pewien atut, którego brak prawicy: zdolność do podejmowania dialogu z Berlinem.

Dlaczego o tym piszę? Ponieważ ofiarami niemieckiej napaści i okupacji byli przodkowie zarówno wyborców prawicy, centrum jak i lewicy, a skutki zapóźnienia wynikającego z eksterminacji 1/6 narodu i obrócenia Polski w ruinę ponosimy do dziś wszyscy. I nie, fundusze europejskie nie są w żadnym stopniu ekwiwalentem reparacji, ponieważ są one jedynie elementem wspólnotowej wizji gospodarczej, w której mniej rozwinięte państwa dostają środki na infrastrukturę, ale ta infrastruktura służy również handlującym na terenie całej Unii firmom niemieckim.

Reparacje są natomiast wspólną sprawą społeczeństwa i państwa polskiego. Nie jednej partii. Ani Zjednoczonej Prawicy ani Koalicji 15. X (czy jak, kto woli, rządu 13. XII). I jeśli rzeczywiście chcemy, by w jakimś stopniu Niemcy spłaciły swoje zobowiązania względem Polski, to jedyną drogą do osiągnięcia celu jest wspólne działanie prawicy, lewicy, centrum i silna presja społeczna w tej materii. Co więcej, współpraca, w której wszyscy mówimy o tym samym, ale już niekoniecznie używając takich samych słów, czyli każde ze środowisk wykorzystuje takie atuty, jakimi dysponuje. Nie chodzi przecież ani o to, by cała polska klasa polityczna w wielkich słowach łajała bundeskanclerza, co doprowadzi do tego, że nikt w Berlinie nie będzie chciał z nami rozmawiać. Nie chodzi też o to, by polscy politycy prowadzili wyłącznie niekończące się rozmowy o pojednaniu, bez naciskania na konkrety i zadowalając się wyłącznie symbolicznymi gestami. W interesie nas wszystkich jest, by presja na Berlin była wywierana na wielu poziomach, a jednocześnie, by kwestię reparacji (czy, jeśli kto woli – odszkodowań) wyciągnąć poza margines wewnątrzkrajowego sporu międzypartyjnego. Bo każda próba zawłaszczenia tej sprawa dla tylko jednego środowiska, każda próba uderzania w konkurentów tematem reparacji, jest korzystna dla Niemiec i oddala Polskę od uzyskania wymiernych skutków. Bo te reparacje należą się całej Polsce. Nie tylko tej „solidarnej”, czy „liberalnej”.

Reparacje to sprawa wspólna, nie partyjna   EPA/FILIP SINGER
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wojciech Teister Wojciech Teister Dziennikarz, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego” oraz kierownik działu „Nauka”. W „Gościu” od 2012 r. Studiował historię i teologię. Interesuje się zagadnieniami z zakresu historii, polityki, nauki, teologii i turystyki. Publikował m.in. w „Rzeczpospolitej”, „Aletei”, „Stacji7”, „NaTemat.pl”, portalu „Biegigorskie.pl”. W wolnych chwilach organizator biegów górskich.

E-BOOK DLA WSZYSTKICH SUBSKRYBENTÓW

ADWENTOWA SZKOŁA MODLITWY