Wspominam najpierw te nauki ks. Tischnera, które wypowiadał jako ksiądz. Potem długo, długo nic. A dopiero potem pojawia się jego filozofia.
W tym roku mija ćwierć wieku od śmierci ks. Józefa Tischnera. W seminarium czytaliśmy jego książki. Ksiądz profesor nas inspirował, pewnie dla wielu był wzorem kapłana intelektualisty. Ale dzisiaj, po dwudziestu pięciu latach, trudno jest mi powiedzieć, co tak naprawdę nas pociągało. Czy rzeczywiście jego tezy filozoficzne, czy raczej charyzma albo po prostu ta aura myśliciela, jaka mu towarzyszyła… Czas jest sprawdzianem ludzkiej myśli. Po tylu latach można już chyba podjąć próbę oceny jakości filozofii ks. Tischnera. Czy rzetelne podejście do jego spuścizny – takie bez sentymentu – jest możliwe? Na szczęście nie jest to moje zadanie, nie jestem akademikiem.
Pamiętam taką wypowiedź, po której zacząłem krytycznie przypatrywać się jego filozofii. Sformułował ją podczas jakiegoś wywiadu, ale później stała się bardzo popularna jako ilustracja jego głębokiego humanizmu. Ksiądz Tischner zapytany o to, kim jest, odpowiedział: „Czasami się śmieję, że najpierw jestem człowiekiem, potem filozofem, potem długo, długo nic, a dopiero potem księdzem”. Podobno lubił wracać do tej autoidentyfikacji. Z kolei pod koniec życia wyznał, że jeśli do czegoś doszedł w filozofii człowieka, to „tylko dzięki wglądowi w sytuacje wyznawane podczas spowiedzi”. Znów jest to dla mnie dziwna, alarmująca wypowiedź. Tak jakby kapłaństwo było dla niego sposobnością do prowadzenia obserwacji filozoficznych. Ale nie chcę myśleć, że traktował swoje kapłaństwo instrumentalnie. Poza tym spowiedź czy – szerzej – rozmowa duchowa to tylko część tego, czym jest kapłaństwo Chrystusowe i wierzę, że ks. Tischner traktował je w całości poważnie. Dlatego z ulgą zauważyłem w swojej pamięci ciekawe zjawisko – wspominam najpierw te nauki ks. Tischnera, które wypowiadał jako ksiądz. Potem długo, długo nic. A dopiero potem pojawia się jego filozofia. Czyli Tischner à rebours.