Nowy numer 17/2024 Archiwum

Po spotkaniu Bidena z Dudą i Tuskiem: dwie barwy jednego głosu

Z polskiej perspektywy padło kilka konkretów, choć ważniejszy wydaje się komunikat symboliczny. Równocześnie nie można zapominać, że spotkanie odbyło się w cieniu trwającej w USA kampanii wyborczej, której wynik nie jest wcale przesądzony.

Wtorkowe spotkanie w Białym Domu, w którym udział wzięli wraz ze swoimi delegacjami prezydenci Biden, Duda i premier Tusk, zorganizowano przy okazji 25. rocznicy przyjęcia Polski, Czech i Węgier do NATO, jednak sytuacja międzynarodowa, a szczególnie rosnące zagrożenie ze strony Rosji sprawiło, że wizyta miała charakter nie tylko kurtuazyjny, ale jak najbardziej aktualny i konkretny wymiar.

Konkrety

Jeszcze przed spotkaniem amerykańskiej i polskiej delegacji w Białym Domu padły ze strony gospodarzy zapowiedzi kilku konkretnych działań. Przede wszystkim deklaracja udzielenia Polsce dużej, wartej 2 mld. dolarów pożyczki oraz zgoda na kupno przez Warszawę zaawansowanej, amerykańskiej broni: 96 śmigłowców Apache (o które ubiegał się jeszcze poprzedni rząd). Departament Stanu USA wyraził też zgodę na sprzedaż Polsce ponad 800 rakiet ziemia-powietrze JASSM, 745 rakiet powietrze-powietrze AIM-120C i ponad 200 rakiet powietrze-powietrze AIM-9X Sidewinder Block II. Część z tej amunicji ma potencjalny zasięg rażenia celów w głebi terytorium Rosji, co samo w sobie ma istotny ciężar komunikacyjny dla Kremla. Nie oznacza to oczywiście, że przygotowujemy się do wyprawy na Moskwę, ale może być odczytywane jako komunikat: "zastanówcie się dwa razy, zanim nas zaatakujecie, bo możemy bronić się nie tylko na naszym terytorium".

Administracji Joe Bidena udało się również wysupłać symboliczne 300 mln dolarów wsparcia dla Ukrainy, jednak do przekazania oczekiwanego przez Kijów zastrzyku 60 mld dolarów potrzebna jest zgoda Kongresu, a tę blokują Republikanie. Projekt nie jest poddawany pod głosowanie przez będącego członkiem tej partii spikera Izby Reprezentantów Mike'a Johnsona. Obaj polscy przywódcy zresztą wzięli ten temat "na warsztat", choć każdy z nieco innej perspektywy: premier Tusk ostro skrytykował Johnsona za blokowanie wsparcia i zarzucił mu osobistą odpowiedzialność za życie tysięcy istnień ludzkich. Prezydent Duda z kolei spotkał się z repulikańskim politykiem i próbował przekonywać go do odblokowania pomocy dla Ukrainy. Czy ta wywierana na rózne sposoby i z dwóch kierunków presja ma sens, okaże się w najbliższym czasie, jednak z naszego punktu widzenia ważne jest, że pomimo różnych wrażliwości politycznych zarówno premier jak i prezydent mówią w tak ważnej dla Polski sprawie jednym głosem.

Po spotkaniu Bidena z Dudą i Tuskiem: dwie barwy jednego głosu   Prezydenci Duda i Bien oraz premier Tusk w Białym Domu. PAP/EPA/Jakub Szymczuk

Symbole

Wizyta w Białym Domu miała też istotny ładunek symboliczny. Zorganizowana przy okazji 25. rocznicy przyjęcia Polski do NATO, nie była jednak wyłącznie okazją do uroczystej akademii wspominkowej. Prezydent Biden zaprosił do siebie jednocześnie będących w różnych obozach politycznych prezydenta i premiera Polski. Zwyczajowo prezydent USA spotyka się ze swoim polskim odpowiednikiem, jednak powaga sytuacji międzynarodowej wymagała, by rozmowy były prowadzone również z rządem. Przed wizytą istniały obawy czy nie zobaczymy kolejnej odsłony przepychanek między Pałacem Prezydenckim i Kancelarią Premiera. Chociaż obie delegacje udały się do Waszyngtonu niezależnie (to akurat z punktu widzenia dobry ruch) i miały swoje własne programy wizyty, to wcześniej doszło do spotkania w Pałacu Prezydenckim, a za Atlantykiem Duda i Tusk mówili w sprawach najważniejszych jednym głosem. Nie oznacza to oczywiście żadnego politycznego pojednania, ale jest ważnym sygnałem, że sprawy bezpieczeństwa są z tego sporu wyjęte i zwalczające się zaciekle w polityce krajowej obozy są zdolne do współpracy. A przecież jedną z podstawowych taktyk politycznych Kremla jest "wbijanie klina" we wszystkie możliwe szczeliny debaty publicznej w państwach zachodnich. W Rosji z cała pewnością zostało to zauważone, nawet jeśli w propagandowych mediach przemilczane.

Jeszcze w poniedziałek wieczorem, w wygłoszonym po polsku i angielsku orędziu prezydent Duda zaproponował zwiększenie przez członków NATO wydatków na obronność z obowiązujących obecnie 2 do 3 proc. PKB. To ruch odważny, biorąc pod uwagę, że dopiero dwie trzecie państw członkowskich spełnia obecne zobowiązania (np. Niemcy inwestują w obronność niespełna 1,6 proc. PKB), ale Polska wychodząca z taką propozycją jest wiarygodna, sama przeznaczając na ten cel 4 proc. PKB. Ten sam postulat Andrzej Duda powtórzył w czasie swojej wizyty w Waszyngtonie.

Oczywiście propozycja ta w wielu państwach nie będzie przyjęta entuzjastycznie. Ale otwiera ważną z punktu widzenia państw wschodniej flanki NATO dyskusję i jest formą wywierania presji na tych członków sojuszu, którzy nie wywiązują się nawet ze zobowiązania 2 proc. na obronność. I - co bardzo ważne - w publicznych wypowiedziach prezydent ma w tej sprawie wsparcie szefa MSZ Radosława Sikorskiego czy byłego prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego, który w jednym z udzielonych wywiadów określił propozycję Dudy trudną, ale słuszną.

Perspektywa

W czasie wizyty polskich liderów w Białym Domu padały słowa o konkretnym wsparciu w postaci pożyczki i sprzedaży sprzętu wojskowego, a także powtórzenie zapewnień o aktualności amerykańskich zobowiązań sojuszniczych względem Polski. Wydaje się jednak, że koncentrując się na potrzebie usłyszenia z ust Joe Bidena tych deklaracji, umyka nam druga perspektywa członkostwa w Sojuszu: nie jesteśmy jedynie biorcą gwarancji, ale również ich dawcą. Dozbrojenie Polski śmigłowcami i rakietami o zasięgu 1000 km to ważny element budowania bezpieczeństwa własnego terytorium, ale również istotny ruch dla Litwy, Łotwy czy Estonii, ponieważ ewentualny atak na jedną z republik bałtyckich postawi nas przed koniecznością zmierzenia się z drugą stroną Artykułu 5. I ta perspektywa, zobowiązań, a nie wyłącznie przywilejów sojuszniczych, wydaje się być nad Wisłą wciąż słabo dostrzegalna, tak, jakby polityczni liderzy bali się dotykać tego tematu w przestrzeni publicznej.

Na ten aspekt zwrócił uwagę w jednej ze swoich wypowiedzi prezydent Duda, odnosząc się do postulatu zwiększenia wydatków na obronność:

To nie chodzi tylko o to, ile będziemy wydawali na zakupy zbrojeniowe, to chodzi także o to, czy uda nam się w Europie w ogromnej części odbudować przemysł zbrojeniowy, czy uda nam się w miarę szybko wyprodukować wystarczające ilości amunicji po to, by zabezpieczyć nasze kraje i ewentualnie, by móc pomagać także tym, którzy potencjalnie mogą zostać zaatakowani - podkreślił prezydent Duda.

Znaki zapytania

Jednym z największych znaków zapytania wiszących nad tą wizytą, ale i przyszłością NATO jest wynik jesiennych wyborów prezydenckich w USA. W Europie istnieją spore obawy dotyczące ewentualnej wygranej Donalda Trumpa, który w swoich publicznych wypowiedziach wielokrotnie sugerował możliwość ograniczenia zaangażowania USA w sprawy bezpieczeństwa Europy wobec braku realizacji zobowiązań niektórych państw w zakresie inwestycji w obronność. Ta nieprzewidywalność Trumpa może powodować u mieszkańców Starego Kontynentu silne skoki ciśnienia, bo Stany Zjednoczone według szacunków odpowiadają za 70 proc. zdolności obronnych Sojuszu Północnoatlantyckiego. Jeśli dodamy do tego fakt, że druga najsilniejsza armia NATO to siły zbrojne Turcji, która ws. Ukrainy siedzi trochę okrakiem na płocie, potencjalne wyjście Amerykanów z Europy może mrozić krew w żyłach.

W tym kontekście sytuacja, gdy do Waszyngtonu jadą równocześnie prezydent i premier z dwóch różnych obozów, może paradoksalnie mieć dobre strony. Choć Tusk i jego środowisko nie kryją niechęci do Trumpa, to dobre relacje Dudy z obozem poprzedniego (a może i przyszłego) prezydenta USA jest pewnym wentylem bezpieczeństwa i stwarza sytuację, w której Polska może lobbować w istotnych dla naszych interesów sprawach dwutorowo. Właśnie w tym kontekście prezydencka ofensywa z postulatem zwiększenia nakładów państw członkowskich na obronność jest również komunikatem wysyłanym do obozu Trumpa i pokazuje, że nie traktujemy USA jedynie jak darmowej agencji ochroniarskiej. Bo w sprawach najważniejszych warto nie stawiać wszystkiego na jedną kartę i zamiast palić mosty, budować alternatywne plany bezpieczeństwa.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Wojciech Teister

Redaktor serwisu internetowego gosc.pl

Dziennikarz, teolog. Uwielbia góry w każdej postaci, szczególnie zaś Tatry w zimowej szacie. Interesuje się historią, teologią, literaturą fantastyczną i średniowieczną oraz muzyką filmową. W wolnych chwilach tropi ślady Bilba Bagginsa w Beskidach i Tatrach. Jego obszar specjalizacji to teologia, historia, tematyka górska.

Kontakt:
wojciech.teister@gosc.pl
Więcej artykułów Wojciecha Teistera