Niewiele jest rzeczy, które nastrajają mnie bardziej optymistycznie niż patrzenie w gwiazdy. I to mimo tego, że wielu bezmiar wszechświata bardziej przytłacza, niż cieszy.
Nie pomaga im pewnie też nieunikniona śmierć naszego Słońca. Zanim zgaśnie, bardzo zwiększy swoją objętość i spali naszą Ziemię. Przyznaję, że mało optymistyczny wydaje się także ten moment w historii wszechświata, kiedy zabraknie w nim wodoru, a gwiazdy jedna po drugiej będą gasły. Zapanują mrok i chłód. Gdyby się nad tym zastanowić, to chyba tylko niektórych pociesza fakt, że to wszystko, o czym mówię (choć w zasadzie piszę), nastąpi za wiele, wiele lat. Ale mimo tego wszystkiego, co – przyznaję – może być postrzegane jako mało optymistyczne, niewiele jest rzeczy, które nastrajają mnie bardziej optymistycznie niż patrzenie w gwiazdy. Myślę, że wśród wielu składowych jedna myśl na ten optymizm ma największy wpływ. Patrzę w gwiazdy i przypominam sobie, że jesteśmy dziećmi gwiazd. Nie tych, które dzisiaj świecą, ale tych, które świeciły w przeszłości.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.