Nowy numer 17/2024 Archiwum

Taka praca

Kiedy się ma sto lat, rzadko ma się zęby. A „Gość” ma.

Kiedyś brałem udział w rekolekcjach, podczas których prowadzący konferencję powiedział: „Czy masz odwagę wyznać Chrystusa? Czy jesteś gotów zaświadczyć o tym w swoim miejscu pracy? Powiedzieć kolegom z firmy: – Tak, Jezus jest moim Panem!”? Odezwałem się wtedy: „Ja nie mam z tym problemu”. Większość obecnych roześmiała się – wiedzieli, że pracuję w „Gościu Niedzielnym”.

No tak, to jednak dość specyficzny rodzaj pracy, w której nie tylko nikogo nie dziwi świadectwo wiary, ale nawet jest to w jakiś sposób oczekiwane. I to jest wielki przywilej – a tym samym, rzecz jasna, i zobowiązanie.

Izajasz, prorokując o czasach mesjańskich, mówi: „Nie osiągnąć stu lat będzie znakiem klątwy”. Skoro „Gość Niedzielny” sto lat osiągnął – to chyba jest to znak błogosławieństwa Bożego. A przy tym powód do nadziei, że Pan Bóg tym, co robimy, nieraz się posługuje. Świadczą o tym sami odbiorcy naszej pracy, informujący nas o tym, że jakaś treść oddziałała na nich ożywiająco, zmieniła ich sposób myślenia, naprowadziła na właściwą drogę.

Ponieważ współtworzę tygodnik ponad jedną czwartą okresu jego istnienia, pozwolę sobie w tej mierze na osobiste wspominki. Do dziś wzrusza mnie list matki niepełnosprawnego dziecka, która przed laty doznała wielkiej ulgi po przeczytaniu mojego felietonu, bo uświadomiła sobie, że w swoim dziecku otrzymała wyjątkowy dar. Nie miałem pojęcia, że tak może zadziałać to, co napisałem – i to najlepiej pokazuje, że nie w tym rzecz, co my robimy, ale w tym, co z tym robi Pan Bóg. Na tym polega łaska. Wtedy koleżanka, która przeczytała ten list, powiedziała mi ze łzami w oczach: „Człowiek na takie słowa nieraz czeka całe dziennikarskie życie”.

No, prawda. To coś niezwykłego móc pracować tak bardzo w przestrzeni ducha. I to jest wielki przywilej „kościółkowej gazetki”, jak o „Gościu” mawiają ideowi przeciwnicy. Bo oczywiście mamy też wielu krytyków, bywa że i zawziętych, ale w świecie mediów problemem nie są przeciwnicy, tylko obojętni. Z przeciwnikiem można nawiązać dialog i to często okazuje się pożyteczne dla obu stron. Kiedyś pewna pani napisała do mnie maila z ostrymi pretensjami z powodu felietonu, który ją zabolał. Wynikła z tego korespondencja. Okazało się, że ta pani, żyjąc samotnie jako osoba rozwiedziona, sądzi, że nie ma prawa do sakramentów. Kiedy zorientowała się, że jest inaczej, poszła do spowiedzi. Potem napisała: „Wreszcie jestem szczęśliwa. A ten felieton, który mnie tak rozgniewał, oprawiłam w ramki i powiesiłam na ścianie”. Zrozumiałem wtedy, jak bardzo odbiór treści, które tworzymy, zależy od sytuacji, w jakiej znajduje się odbiorca. No i to, że lepiej powstrzymać pokusę obrażenia się, bo agresja bywa natarczywą prośbą o pomoc.

To parę subiektywnych migawek z mojej pracy w „Gościu”. Podobno najlepiej jest, gdy człowiek robi to, co lubi, i jeszcze mu za to płacą. No i ja tak mam. I dziękuję, że to czytacie.•


KRÓTKO

Lewa etyka

Adrian Zandberg, przewodniczący lewicowej partii Razem, przyjął pod swoje wyborcze skrzydła Janę Szostak. Aktywistka ta, oprócz wydawania z siebie przed kamerami długotrwałego krzyku, zasłynęła opinią, że kobiety powinny mieć możliwość dokonywania aborcji do końca ciąży. To było za mocne nawet dla proaborcyjnej Koalicji Obywatelskiej, która skreśliła ją z listy swoich kandydatów do Parlamentu. Ale nie dla Zandberga, który zabicie dziecka pod koniec 9. miesiąca ciąży uznał za kwestię „sporu w etyce”, bo, jak stwierdził, „ludzie mają różne poglądy filozoficzne”. No właśnie – iluż ludzi żyłoby dzisiaj, gdyby nie to, że na świecie mamy tylu filozofów.•

Nadzieja na gorsze

Autorka tekstu w „Wysokich Obcasach”, Monika Tutak-Goll, podaje powody, by jechać na Kongres Kobiet. Chce tam dać wyraz swojej złości i odzyskać nadzieję na zmiany. Ubolewa, że „mamy najgorszy dostęp do antykoncepcji w całej Europie” i Polki z zagranicy przywożą sobie pigułkę „dzień po”. Sprzeciw feministki budzi fakt, że „w szpitalach wiszą krzyże, uczniom zakazuje się »tęczowych piątków«, a obsesja prawicowych polityków na punkcie praw reprodukcyjnych nie ma końca”. No tak, tylko jeśli w Polsce byłoby tak, jak ona chce, to w szpitalach nie byłoby krzyży, w szkołach wszystkie dni byłyby „tęczowe”, a wskutek obsesji lewicowych polityków „na punkcie praw reprodukcyjnych” wiele dzieci straciłoby życie. Piękna wizja, prawda?•

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy