W powiedzeniu „Umiesz liczyć? Licz na siebie” zdecydowanie zmieniłbym odpowiedź i wskazał na opiekuna Maryi. Nie zważając na kpiny, wziął pod dach kobietę w ciąży, czym wystąpił przeciwko obyczajom i… tym samym pokazał charakter. Otrzymał konkretne zadanie: miał wychować Syna Boga, by ten wyszedł na ludzi.
Z góry uprzedzam: nie chcę bawić się w dorabianie do jego historii pobożnej ideologii i pisanie wyssanej z palca ckliwej, cukierkowej hagiografii. Skupię się jedynie na tym, co o nim wiemy. A to naprawdę wystarcza.
Opowieść o Józefie Egipskim pokazuje, jak wiele może zależeć od jednego człowieka. Targany wątpliwościami, sprzedany przez braci i zamknięty w ciemnościach lochu młodzieniec okazał się mężem opatrznościowym nie tylko dla swego kraju, ale i dla narodu wybranego. Bóg błogosławił całemu domowi Potifara, a później całemu potężnemu Egiptowi „ze względu na Józefa”. To nieprawdopodobna obietnica: Bóg może błogosławić całemu miastu, ba, całemu krajowi ze względu na ciebie i twoją modlitwę.
Opowieść o Józefie – mężu Maryi – to również podpowiedź, jak wiele zależy od decyzji jednego człowieka. Jak potoczyłaby się historia zbawienia, gdyby młodziutka Miriam nie spotkała na swojej drodze imiennika potężnego zarządcy Egiptu?
Idźcie do Józefa!
Nie potrafię sobie nawet wyobrazić jego rozterek i rozdarcia. Nie żyję wedle Prawa Mojżeszowego, które w podobnych sytuacjach nie pozostawiało wyboru. Sprawiedliwy, a więc żyjący wedle przykazań, Józef powinien wręczyć małżonce list rozwodowy. Co stałoby się, gdyby okazał się legalistą zamkniętym na Boże natchnienia? A te, pamiętajmy o tym, przychodziły nocą, pośród największej ciemności, gdy błądzący po omacku człowiek nie znajduje żadnych punktów oparcia i musi desperacko zaufać Najwyższemu.
Czy ojcowskie serce Józefa wieczorami drżało, zgadując, że aby uwolnić niewolników, nieuniknione jest złożenie w ofierze przytulającego się do niego małego chłopca? Czy przypuszczał, że jest On barankiem, który zgładzi grzech świata?
Musiał być wyczulony na Boże słowo, skoro rozpoznał je nawet w „nocy ciemnej”, w sytuacji, o której mówi się: „sen mara, Bóg wiara”. André Frossard mawiał: „Wiara to 24 godziny na dobę niepewności minus 1 minuta nadziei”. Ci, którzy rzucają światło Ewangelii, zazwyczaj stoją w mroku, po drugiej stronie reflektora. To opowieść o Józefie.
Widzę w nim człowieka, który zaciska zęby i odważnie idzie naprzód. Pod wiatr.
Wielka cisza
Kluczem do zrozumienia jego roli jest przytoczony na samym początku Ewangelii Mateusza rodowód. Po wymienieniu wszystkich jego przodków Ewangelista nie ukazuje go jako ojca Jezusa, ale… męża Maryi, „z której narodził się Jezus zwany Chrystusem”. Józef od początku musi pogodzić się z tym, że jest ojcem jedynie domniemanym, prawnym.
„W starożytnym Izraelu w osiem dni po narodzeniu chłopca należało dopełnić rytuału, który składał się z trzech części” – wyjaśnia biblista ks. Mariusz Rosik w książce „Jezus Galilejczyk”. „Łukasz wspomina jedynie o dwóch: obrzezaniu i nadaniu imienia: »Gdy nadszedł ósmy dzień i należało obrzezać Dziecię, nadano Mu imię Jezus, którym Je nazwał anioł, zanim poczęło się w łonie Matki« (Łk 2,21). Trzecim elementem rytuału był gest uznania ojcostwa: w obecności krewnych, a często także i sąsiadów, ojciec sadzał syna na swoich kolanach. W ten sposób potwierdzał, że jest ojcem dziecka. Ewangeliści nie wzmiankują tego wątku przypuszczalnie dlatego, że chrześcijanie zdawali sobie sprawę, że Józef nie był fizycznym ojcem Jezusa. Co więcej, małżonek Maryi nie mógł nawet nadać Jezusowi imienia według swej woli, lecz tylko to, jakie zostało mu objawione we śnie. Co odczuwał, gdy sadzał boskiego Syna na kolanach? Nie wiemy, bo Józef to milczący święty. Na kartach Ewangelii nie pojawia się ani jedno wypowiedziane przez niego słowo. Milczenie Józefa jest przestrzenią czynioną świadomie na słuchanie słowa Bożego. Józef nie zamyka się w milczeniu, ale otwiera serce na to milczenie, które pochodzi z niebios.
Najważniejsze decyzje podejmował trzykrotnie w ciemnościach: gdy wbrew wątpliwościom bombardującym jego głowę i wszystkim „okolicznościom przyrody” zaufał słowom anioła: „Nie bój się wziąć do siebie Maryi”; gdy spakował manatki, by nocą uciec z Dzieckiem i jego Mamą do Egiptu, i gdy opuścił kraj piramid, by osiąść z rodziną w Nazarecie.
Zdumiewające jest to, że głową Świętej Rodziny nie został Pan Panów i Król Królów (taki tytuł nada Jezusowi Apokalipsa), ani Jego niepokalana, nieznająca grzechu Matka – późniejsza Królowa Aniołów. Tym, któremu Bóg powierzył stery, był targany wątpliwościami człowiek z krwi i kości. Grzesznik, najsłabszy z całej trójki. To dopiero zaufanie!
Czy był prorokiem? Dla Bożej rodziny na pewno tak. To on przecież przekazywał Niepokalanej to, co usłyszał od Boga. To Jej opowiadał o swoich snach. Nie pytała, ufała mu, wierzyła na słowo. Posłusznie pakowała się i wyruszała. Nigdy się nie zawiodła.
Wyraź swoją opinię
napisz do redakcji:
gosc@gosc.plpodziel się