Nowy numer 13/2024 Archiwum

Gdy Bóg koronawirusem siecze

Ileż można znosić roześmiane gęby genderystów, aborcjonistów, cudzołożników, rozpustników, lewaków i innych ekologistów. Bóg nie pozwoli bez końca się obrażać, więc wreszcie nie wytrzymał. Taki nerw Mu poszedł na te wszystkie kreatury, że staruszków z grupy ryzyka w tysiącach pozaduszał. No i jeszcze tych lekarzy, co im pomagali. A teraz właśnie się rozgląda, komu by tu jeszcze przywalić.

Mamy więc apokalipsę – wieszczą niektórzy, niemal zacierając ręce. Świetna zatem okazja do wlania w internet i wszelkie możliwe kanały komunikacji hektolitrów „dobrej nowiny” o mroku, nadchodzących ciemnościach, zbliżającej się zagładzie, Bożym gniewie, karze i sprawiedliwym sądzie, co przychodzi na niesprawiedliwych. A ponieważ każdy coś tam ma za uszami, więc bliskie już jest królestwo Boże – drżyjcie i wierzcie w przepowiednie. O te ostatnie zresztą nie trudno. Wystarczy najpierw dobrze porozglądać się wokół siebie: ludzie umierają, gospodarka w kryzysie, Kościół upada – wszak miejsca kultu zamykają, sakramenty ograniczają i tchórzliwie się izolują zamiast walczyć z rządem, co na swobody religijne rękę podnosi. Niechybnie idzie więc kara za Pachamamę i komunię na rękę. A jak się już tak wokół siebie dobrze porozglądamy, to trzeba następnie solidnie w przepowiedniach pogrzebać. Tyle już ich było, że z pewnością coś się w punkt dopasuje. A jak nie, to dorzucimy kilka słów od siebie. Zatem do dzieła, zanim będzie za późno. Najważniejsze, żeby koniunktury na Armagedon nie przegapić.   

Nie wiem, jaki obraz Boga kryje się w sercach i umysłach tych, którzy tego rodzaju rzeczy produkują lub rozpowszechniają, wywołując zamęt, zwątpienie i strach. Wiem tylko jedno: w żaden sposób nie składa mi się to ze zdrową interpretacją Pisma Świętego i z nauczaniem Kościoła. Nie wierzę w Boga z rysem nadpobudliwego despoty, który już dawno by nas wszystkich wybatożył, gdyby się Maryja na Jego ręce nie uwiesiła, własnym ciałem zasłaniając krnąbrne dzieci przed skatowaniem. Nie wierzę, bo mam przed oczyma ten biblijny obraz, gdy zepsuty, marnotrawny syn cynicznie prosi ojca o połowę majątku (gr. ousias), a ojciec daje mu połowę swego życia (gr. bion) – wyrywa z siebie swe najcenniejsze życiowe zasoby, pozwalając roztrwonić je z pijakami i prostytutkami. Nie wierzę, bo zbyt porusza mnie postawa Jezusa, który wyszukuje sobie najgorszy społeczny element ówczesnego Izraela i umawia się z tą patologią na obiady, wcale nie żądając, żeby się najpierw nawróciła. Nie wierzę, bo całe Pismo Święte zachęca mnie do ufności, do prostej wiary w dobroć i miłość Boga ratującego grzesznika, do postawy dziecka, które – choć utytłane w grzech nie do poznania – żyje pewnością, że w Chrystusie ma śmiały przystęp do Ojca (por. Ef 3, 12). Nie wierzę też w Boga, którego do szału może doprowadzić najgorsza nawet perwersja i arogancja, którego śmiertelnie obrażają najstraszniejsze nasze przewiny i dlatego przekuwa urażoną dumę w gniew, siekąc nim wszystkich po równo – nie ważne, czy sprawiedliwych czy grzeszników. Dlaczego nie wierzę? Bo taki Bóg byłby słaby i niedoskonały. Taki Bóg zachowywałby się jak sfrustrowany rodzic, któremu z bezradności puszczają nerwy i który przemocą próbuje zmusić do posłuszeństwa, żądając dowodów miłości. Taki Bóg nie jest Bogiem chrześcijan, a raczej zmorą, która wypełza z zakamarków naszej własnej, zranionej często historii i bolesnych wspomnień.

Jak to – powie ktoś – czy o takim Bogu nie mówią często objawienia prywatne, a nawet Pismo święte? Czy nie uczono nas o Bogu, który „za dobro wynagradza, a za zło karze”? Owszem – odpowiem – uczono. I nawet tak wychowywano, dlatego dziś zbieramy zatrute owoce naszych ludzkich schematów i kalek językowych, które na Boga bez opamiętania nakładaliśmy. Dziś owocuje to, że bardziej skupialiśmy się na wdrażaniu do religijnej karności, moralnej poprawności i obyczajowej układności niż na uczeniu rozumienia Biblii oraz spotkania z osobowym Bogiem – nie tylko w liturgii, ale i w Słowie Bożym. Gdybyśmy tej lekcji nie zaniedbali, dziś wielu z nas nie miałoby problemów z podstawową wiedzą o tym, że pewne pojęcia – zarówno te występujące w Piśmie świętym, jak i te, którymi na różnych etapach swego teologicznego i duchowego rozwoju Kościół się posługiwał – powstawały w określonym kontekście znaczeniowym i kulturowym. A zatem, aby je właściwie rozumieć, trzeba ten kontekst uwzględnić; trzeba umieć je zinterpretować. Dotyczy to zarówno Biblii, rozmaitych wypowiedzi, które pojawiały się w doktrynalnej przestrzeni Kościoła, jak i języka zatwierdzonych objawień prywatnych. Niestety, tej podstawowej wiedzy i umiejętności wielu z nas dziś brakuje.

Jakie są tego konsekwencje? Niektórym nie mieści się w głowie, że gdy Bóg w Księdze Powtórzonego Prawa mówi: „Patrz! Kładę dziś przed tobą życie i szczęście, śmierć i nieszczęście […]. Wybierajcie więc życie, abyście żyli wy i wasze potomstwo” (Pwt 30, 15.19b), to przede wszystkim wychowuje nas do wolności. Wciąż nie potrafimy zrozumieć, że kara nie jest dziełem Bożej woli, ale konsekwencją złego używania przez nas wolności i że my sami karzemy się skutkami naszych czynów. Bóg taką karę dopuszcza choć jej nie chce – szanuje bowiem naszą wolność, co więcej, w męce Chrystusa bierze na siebie wszystkie jej konsekwencje. Bóg nie musi zatem zsyłać zarazy, żebyśmy się otrząsnęli. Wystarczy zapytać specjalistów, jak powstają epidemie, aby zrozumieć, na jak wiele sposobów przyczynia się do tego sam człowiek swoimi nieodpowiedzialnymi działaniami. A gdzie w tym jest Bóg? On nie zwraca się przeciw człowiekowi. Towarzyszy mu w jego cierpieniu i zawsze jest gotów, aby z dramatu, który ludzie sobie zgotowali, wyprowadzić dobro. Jestem przekonany, że tak będzie również tym razem. W takiego Boga wierzę.

Rozmaite, pojawiające się w medialnym obiegu Wernyhory lęku wieszczą, że dla Kościoła i świata nadchodzi straszliwy czas mroku i zwątpienia. Ja zaś wierzę, że za kilka tygodni, może miesięcy te same tysiące, które dziś płaczą z tęsknoty za Eucharystią, zapłaczą ze wzruszenia, z nową gorliwością i świadomością przyjmując Ciało Pańskie, bo czas duchowego głodu zrodzi eucharystyczne przebudzenie. Wierzę, że ci, którzy dziś robią wszystko, żeby choć na chwilę spotkać się online i zgromadzić na wspólnym uwielbieniu, już wkrótce z nową mocą ogłoszą chwałę Pana w swoich wspólnotach, bo ich wierność zaowocuje potężnym przebudzeniem i eksplozją mocy Ducha Świętego. Wierzę, że w tym czasie izolacji wielu odkryje wartość Pisma Świętego a wysłuchane w odosobnieniu dobre konferencje pozwolą wyprostować w sercach kilka spraw. Wierzę również, że dla prezbiterów ten czas odosobnienia i zwolnienia w duszpasterskiej posłudze stanie się błogosławieństwem – ożywczą rosą dla ich kapłaństwa. Wierzę nawet w to, że wszystkie te nasze internetowe spory o rzeczy w sumie mało ważne Bóg wykorzysta w budowaniu czegoś o wiele bardziej istotnego. Może materialnie będzie nam nieco trudniej, trzeba będzie bardziej Bogu zaufać i ostrożniej liczyć każdy grosz. Może część z tych, którzy byli w Kościele tylko ciałem, a nie sercem, już do kościołów nie powróci; może zostaną w nich już tylko ludzie autentycznej wiary, a nie tradycyjnego przyzwyczajenia? Oby nasza wiara stała się dojrzalsza, bardziej świadoma, wolna od ubranego w rytuał lęku, a bogata w rozumną celebrację. To jest możliwe, bo wierzę, że Duch Święty nie prowadzi nas do zagłady, ale do duchowego przebudzenia i dlatego nie boję się o przyszłość, choć posłusznie siedzę w domu. I tak sobie myślę: Jak dobrze mój Panie, że mam Ciebie; że mamy tyle wspólnych spraw w moim sercu.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Aleksander Bańka

dr hab. prof. UŚ, filozof, członek Rady ds. Apostolstwa Świeckich KEP, politolog.

Od lat posługuje modlitwą i na wiele sposobów głosi Ewangelię. Autor książek, artykułów oraz audiobooków poświęconych filozofii i duchowości chrześcijańskiej. Współpracownik Radia eM, Gościa Niedzielnego. Członek Rady Duszpasterskiej Archidiecezji Katowickiej i przewodniczący Komisji ds. świeckich II Synodu Archidiecezji Katowickiej. Znawca życia i duchowości św. Szarbela. Prywatnie mąż i ojciec.