Zapisane na później

Pobieranie listy

Piłkarska katarynka, czyli nic na temat Szczęsnego

Wszystko od piłki się zaczyna, wszystko do piłki prowadzi. Taka teza zdawałaby się naiwna, gdyby współczesnym człowiekiem nie rządziły – nie zawsze poddane właściwej refleksji – siły codzienności. Cóż to za siły?

Piotr Sacha

|

GOSC.PL

dodane 03.12.2022 08:00

Zacznę od ważnego zdania z eseju „Znikająca codzienność” prof. Rocha Sulimy: „Codzienność jest zawsze »czyjaś« lub przez »coś« się uobecnia”. Miesiąc przed Bożym Narodzeniem A.D. 2022 codzienność uobecnia się przez mundial. Tę opinię prawdopodobnie podzieli blisko 13 milionów Polaków, którzy w telewizji bądź w internecie śledzili na żywo „zwycięską porażkę” biało-czerwonych w meczu z Albiceleste. Wspomniany prof. Sulima zauważa też, że „codzienność przeniknięta jest doświadczeniem teraźniejszym, ale ta teraźniejszość wydaje się wychylona »w przód«”. W jego eseju, pisanym niedługo po pierwszym mundialu z udziałem Polaków w XXI wieku, nie ma ani słowa na temat piłki nożnej. Czy punkt ciężkości codzienności, jaką dziś żyjemy, nie wychyla się właśnie „w przód” do niedzielnego meczu z Les Tricolores?

Fenomen piłki nożnej (o czym szerzej piszę w tekście „Zakochać się na mecz i życie”, GN 46/2022) opiera się na głęboko zakorzenionej potrzebie uczestnictwa całych społeczeństw we wspólnym dramacie życia codziennego. Mówiąc inaczej: to, co dzieje się na stadionach piłkarskich, potrzebuje znacznie większej sceny niż mogą zapewnić najpotężniejsze sportowe obiekty czy strefy kibica. A nie ma lepszej sceny dla piłkarskich „dramatów” niż scena życia codziennego, którą – znów zacytuję prof. Sulimę – wiązać można ze „świętowaniem” człowieka kultury konsumpcyjnej.

Aby lepiej zrozumieć mechanizmy, dzięki którym mecz piłkarski staje się czymś więcej niż wydarzeniem sportowym, warto zwrócić się do języka. O piłkarskich mistrzostwach świata, a od 1970 r. o mundialu, mówi się jak o święcie czy festiwalu. Z kolei komentatorzy telewizyjnych transmisji podgrzewają atmosferę „święta”, budując wielkie narracje, rodem z pola bitwy czy wydarzeń religijnych. Tu dygresja. Tym razem wyjątkowo nie uczestniczymy w „meczu o honor”. Celowo piszę „nie uczestniczymy”, a nie np. „nie obserwujemy”. Bądź co bądź z Francją o ćwierćfinał zagramy wszyscy, my-Polacy, a nie tylko „husaria” Michniewicza. To m.in. wielkie narracje budzą u widza przekonanie o „naszej wspólnej sprawie”.

Język, który świetnie scala doświadczenie jednostkowe z poczuciem wspólnotowości, znalazł doskonałą – bo podręczną i natychmiastową – platformę w postaci mediów społecznościowych. I przyznajmy się wreszcie i do tego, że nowoczesnymi technologiami uprawiamy przednowoczesne plemienne rytuały. Pewien polski bramkarz (nazwiska nie podaję w zgodzie z tytułem tego tekstu) stał się jednego wieczoru świętym, orędownikiem, bohaterem wierszy, obrońcą narodu, obiektem miłosnych wyznań... Lecz bywa, że wahadło przechyla się w drugą stronę. A wtedy, czy to publicznie czy na prywatnym podwórku, ochoczo degradujemy jednego czy kilku naszych reprezentantów, odbierając im nawet i to, czego sami nie posiadamy, czyli podstawowe futbolowe umiejętności. Warto jeszcze wspomnieć ten najsłynniejszy rytuał, o jakim słyszała antropologia kulturowa. To obrzęd przejścia, czyli inicjacja. Tu każdy przypomni sobie pierwszy swój mundial. Ten moment, w którym futbolowa codzienność stała się i jego osobistym doświadczeniem. Będzie jeszcze musiał ten nowy świat przyswoić, odnaleźć się w zastanym porządku, gdzie o „kopiących południowcach” krążą legendy wirtuozów, ale i tak zawsze – tu ustalony porządek doznaje współcześnie tąpnięcia – wygrywają Niemcy.

Peter L. Berger i Thomas Luckmann to amerykańsko-niemiecki tandem myślicieli, próbujących socjologicznie rozgryźć zagadkę codzienności. Uprzedzam, że piłce nożnej nie poświęcają nawet akapitu w swoim dziele pt. „Społeczne tworzenie rzeczywistości”. Piszą za to o „świecie instytucjonalnym”. Lecz w poniższym cytacie te dwa słowa zastąpimy jednym słówkiem „futbol”. Czyż futbol to nie właśnie wielka instytucja, której sami – jako widzowie – jesteśmy częścią? „Futbol jest więc doświadczany jako rzeczywistość obiektywna. Ma on historię, która wyprzedza narodziny jednostki i wykracza poza wspomnienia biograficzne. Istniał on przed narodzinami jednostki i będzie istniał po jej śmierci”.

Ktoś zapyta: Jakie wnioski – do stu tysięcy nie strzelonych karnych! – płyną z tak sparafrazowanego fragmentu? Może jest tak, jak kiedyś miał stwierdzić genialny pisarz Albert Camus: „Ojczyzna jest reprezentacją piłkarską”? Do historii przeszły też słowa genialnego trenera Alexa Fergusona. Ten, oszołomiony zwycięstwem w końcówce finału Ligi Mistrzów, wyksztusił do kamery coś takiego: „Nie wierzę, nie wierzę. Futbol, jasna cholera”. Czasem myślę, że się przejęzyczył. A planował powiedzieć: „Wszystko od piłki się zaczyna, wszystko do piłki prowadzi”.

Czytaj też:

 

1 / 1
oceń artykuł Pobieranie..

Piotr Sacha

Kierownik serwisu internetowego gosc.pl

Jest absolwentem socjologii na Uniwersytecie Śląskim oraz dziennikarskich studiów podyplomowych w Wyższej Szkole Europejskiej w Krakowie. Były korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej w Katowicach. W „Gościu Niedzielnym” pracuje od 2006 roku. Wieloletni redaktor „Małego Gościa Niedzielnego”. Autor książki dla dzieci „Mati i wielkie fałszerstwo”. Jego obszar specjalizacji to kultura, zwłaszcza współczesna literatura i muzyka, a także tematyka społeczna.

Kontakt:
piotr.sacha@gosc.pl
Więcej artykułów Piotra Sachy