"Było to wczesnym rankiem w jakimś dniu powszednim, chyba z dziesięć lat temu. Wyszedłem odprawiać Mszę świętą, w kościele trzy starsze panie, a pierwszą ławkę zajęło czworo młodych ludzi, w tym jedna dziewczyna. Tak się nieszczęśliwie złożyło, że ..."
* o. Jacek Salij dominikanin, profesor teologii dogmatycznej na Uniwersytecie Kard. Stefana Wyszyńskiego
Wśród niewierzących jest wielu takich, którzy nie tylko nie są nam nieżyczliwi, ale w różnych sporach zajmują stanowisko bliskie nauce Kościoła.
Szkoda, że to dopiero teraz! – wyszeptał po zakończeniu liturgii chrzcielnej mój znajomy, któremu udzieliłem chrztu na łożu śmierci. Poznałem go mniej więcej rok wcześniej, kiedy jego choroba była już zdiagnozowana, a prognozy raczej niepomyślne. Zresztą nawet wtedy nie zamierzał szukać wiary ani Pana Boga, tylko życzliwie przypatrywał się procesowi powrotu do wiary, jaki właśnie dokonywał się w życiu jego żony. Można powiedzieć, że jego nawrócenie i chrzest były niezamierzonym skutkiem ubocznym nawrócenia jego żony.
Ateista, a porządny
Opowiadam tę historię ze względu na słowa, jakie usłyszałem od jego przyjaciela, kiedy odwoził mnie do domu po jego pogrzebie: „On, chociaż był człowiekiem niewierzącym, zawsze żywił respekt dla wiary i Kościoła. Związek między tą jego życzliwą neutralnością wobec wiary a późniejszym nawróceniem był dla jego przyjaciela czymś oczywistym.
Nie odkrywam Ameryki, zwracając uwagę na te dwie zupełnie różne postawy duchowe. Są niewierzący z zasady nieżyczliwi wobec religii, ich niechęć do Kościoła przybiera niekiedy postać antyreligijnej alergii. Niektórym z nich nie przeszkadza to zresztą mieć zaprzyjaźnionego księdza, którego lubią i szanują.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
o. Jacek Salij