Prostytutka w niebie

O widzeniu tłumu aniołów, umieraniu Kościoła, jodze i Bogu na manowcach z o. Josephem-Marie Verlinde rozmawia Marcin Jakimowicz

Marcin Jakimowicz: Gdy kilkanaście lat temu na kongresie Odnowy w Duchu Świętym powiedział Ojciec: „Widzę tłum Aniołów Stróżów, którzy spacerują między wami”, zazdrościliśmy Ojcu. My widzieliśmy wokół puste miejsca.
O. Verlinde: – Widzę aniołów, ale jedynie wówczas, gdy żąda tego ode mnie Bóg i gdy przez moje świadectwo mogę przyczynić się do budowania Kościoła. To nie jest tak, że jakiś ojciec Joseph-Marie sam z siebie widzi anioły. Widzę tyle, ile odsłania Pan, gdy chce, abym służył. Dary charyzmatyczne są związane z jakąś osobą, ale nie mają na celu jej dobra, ale dobro całej wspólnoty. Zdaję sobie sprawę z tego, że można komuś zazdrościć takiego daru. Ale przecież osoba, która posługuje charyzmatem, tak naprawdę go nie posiada. Mogę zazdrościć sąsiadowi samochodu, ale nie charyzmatu, bo on nie jest jego własnością.

Opowiada Ojciec: „Na jednym z etapów medytacji co pewien czas pojawiał się w mojej głowie pewien zaskakujący obraz. Kobieca twarz. Smutna, zapłakana. Miała cechę szczególną: twarz była zraniona”. Rozpoznał Ojciec tę kobietę?
– Tak. To była bardzo wzruszająca historia. Kilkanaście lat temu pojechałem po raz pierwszy w życiu do Częstochowy, wszedłem do Kaplicy Cudownego Obrazu i… zadrżałem. W obrazie Matki Boskiej rozpoznałem kobiecą twarz z medytacji. Bardzo się wzruszyłem. Maryja, do której miałem wielkie nabożeństwo jako dziecko, pozostała przez cały czas wierna. Nawet wtedy, gdy odwracałem się do Niej plecami.

Nie miał Ojciec pretensji do Boga za to, że jest taki cierpliwy? Dlaczego mocniej nie zainterweniował, gdy wchodził Ojciec w magię? Ta cierpliwość Boga pozwalającego nam sparzyć się grzechem jest czasem nie do zniesienia…
– Bóg podjął ogromne ryzyko: stworzył nas wolnymi. Chce, byśmy sami decydowali o sobie. Największym argumentem w tej sprawie jest Wcielenie. Gdy Bóg stawał się człowiekiem, powinien był zmiażdżyć nas bezmiarem swej chwały. Powinien być o wiele potężniejszy niż w porażającej wizji Izajasza. Tak się jednak nie stało: przyszedł pokorny, bezbronny, ukrywający swą boskość. Nie chciał zagrozić naszej wolności. Pojawia się zawsze jako Ktoś, kto jest do naszej dyspozycji. Zawsze jest na naszych drogach.

Mój przyjaciel w czasie, gdy praktykował reiki, ujrzał nagle twarz Chrystusa. To był początek drogi jego nawrócenia. Bóg może posłużyć się nawet złem?
– Tak było z uczniami idącymi do Emaus. Odwrócili się plecami do Świętego Miasta, a Jezus szedł z nimi. W złym kierunku. Szedł i starał się, by Go rozpoznali. Ale nie narzucał się. On zawsze podąża naszymi drogami, nawet jeśli jest to droga oddalania się. Mój znajomy spotkał Jezusa, gdy przyjął dawkę LSD. Oczywiście nie jest to zachęta, by brać narkotyki. Ale przyjaciel powiedział: „Pan przyszedł do mnie na tej drodze, po której szedłem. Inaczej bym Go nie spotkał”. Bóg idzie pokornie za nami, nawet gdy błądzimy na manowcach.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Jakimowicz