Amerykanie kochają seriale o procesach sądowych. A im bardziej znaną postacią jest oskarżony, tym większe zainteresowanie. Skazani lub uniewinnieni stają się ulubieńcami Ameryki w tym samym stopniu, zawsze bowiem wyrok ławy przysięgłych dzieli społeczeństwo na tych, którzy go podzielają, i tych, którzy są nim oburzeni.
Jeden z najgłośniejszych jak dotąd procesów XXI wieku w USA dotyczył śmierci Kathleen Peterson. Za jej sprawcę uznano męża Michaela, pisarza i lokalnego polityka. On sam twierdził, iż był to nieszczęśliwy wypadek, a żona spadła ze schodów. Zdarzenie miało miejsce w 2001 roku, wyrok (dożywocie) zapadł dwa lata później, a Peterson wyszedł na wolność w 2017 roku. Do dziś nakręcono na temat tej historii kilka seriali dokumentalnych i jeden fabularny („Schody”, HBO), ze znakomitą obsadą. Pisarza zagrał Colin Firth, a jego żonę Toni Colette. Główny bohater nie jest postacią pozytywną, bez względu na to, czy faktycznie był sprawcą zbrodni (co wcale nie jest oczywiste). Kłamał jako polityk, przypisując sobie wojenną sławę, ukrywał przed rodziną homoseksualne romanse, jako pisarz także nic wielkiego nie osiągnął. Proces odkrywa przed opinią publiczną mroczną stronę jego natury. Mało tego, Peterson zgadza się, by podczas rozprawy (odpowiadał z wolnej stopy) przez cały czas w domu przebywała ekipa realizująca film dokumentalny. Petersonowie żyli wcześniej w innych związkach, mieli w sumie pięcioro dorosłych już dzieci, w tym dwie adoptowane córki. I nie wiadomo, co było dla nich większą traumą: śmierć matki czy to, czego sukcesywnie dowiadywały się o przeszłości swojego ojca.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Piotr Legutko