Matka, która nie chciała urodzić dziecka, wygrała z polskim rządem. Zadośćuczynienie:25 tys. euro, plus koszty postępowania. Tyle wartych jest kilka dioptrii, sprawiedliwość, czy życie córki? Ile podobnych „wykupnych” przyjdzie nam zapłacić?
W 2000 r. Alicja Tysiąc miała dwoje dzieci i wadę wzroku: odklejała jej się siatkówka. To poważna, grożąca ślepotą, często nieoperacyjna wada. Niestety, może ją pogorszyć każdy większy wysiłek fizyczny, w tym poród, dodajmy – naturalny. Dlatego kobiety z podobną wadą wzroku mają zawsze zalecone cesarskie cięcie. W 2000 r. Alicja Tysiąc zaszła w trzecią ciążę. Miała wtedy ok. minus 20 dioptrii na każdym oku. Jak twierdziła, obawiała się ślepoty. Tego, że rodząc trzecie dziecko, nie będzie w stanie zajmować się dwójką starszych. Pani Tysiąc nie ukrywała też, że jej sytuacja materialna nie była najlepsza. Zdecydowała się ciążę usunąć.
Powołując się na ustawę o warunkach dopuszczalności przerywania ciąży (ustawa umożliwia usunięcie ciąży, gdy zagraża zdrowiu matki), szukała lekarza, który wydałby jej stosowne zaświadczenie. Według różnych źródeł, zwróciła się do dwóch lub trzech lekarzy, którzy niezależnie zdecydowali, że ciąża i poród przez cesarskie cięcie nie grożą utratą wzroku.
Wtedy (podobno z trudem) pani Tysiąc znalazła lekarza internistę, który wydał zaświadczenie, że ze względów zdrowotnych należy ciążę usunąć. Jednak z punktu widzenia prawa, zaświadczenie było bezpodstawne: lekarz pierwszego kontaktu nie może decydować w tak ważnej sprawie. Alicja Tysiąc poszła jednak z uzyskanym zaświadczeniem do jednego z warszawskich szpitali. Lekarz ginekolog, który, jak twierdzi, „na korytarzu” i pobieżnie spojrzał na zaświadczenie, napisał na nim, że nie zgadza się na zabieg przerwania ciąży. Pół roku potem Alicja Tysiąc, przez cesarskie cięcie, urodziła córkę. Kilka miesięcy po porodzie jej wzrok rzeczywiście uległ pogorszeniu. Obecnie ma ok. minus 24 dioptrii w każdym oku. Jest inwalidką pierwszej grupy.
Zły sąd?
– Już wtedy pani Tysiąc była najprawdopodobniej „pod opieką” organizacji feministycznych – mówi działaczka jednej z kobiecych organizacji chrześcijańskich. – To one, jak przypuszczam, namówiły ją do skierowania sprawy do prokuratury. To one pomagały jej w pisaniu pozwów, opłacały koszta sądowe. Jednocześnie, co trzeba wyraźnie powiedzieć, organizacje pro-life właśnie wtedy powinny działać. Zamiast wskazać jej właściwą drogę, nie dotarły do niej. To obnaża ich słabość. Pani Tysiąc kieruje więc sprawę do prokuratury. Prokuratura umarza sprawę, gdyż w przypadku odklejenia siatkówki nie można stwierdzić, że na pogorszenie wzroku miało wpływ akurat urodzenie dziecka. Również odwołanie, które złożyła pani Tysiąc, nie przyniosło zadowalającego ją skutku.Co ważne, pani Tysiąc nie wyczerpała wszystkich możliwości dochodzenia swych praw w Polsce: nie skierowała pozwu cywilnego choćby względem ginekologa z warszawskiego szpitala. Nie wyczerpawszy możliwości działania w kraju, złożyła jednak skargę do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Agata Puścikowska