Jubileusz wileńskiego hospicjum. Stały adres – niebo

Wojciech Kilar mówił mi, że przypadek to świeckie imię Boga. Przyjechałam do Wilna z innego powodu, i nie przez przypadek dane mi było uczestniczyć w święcie hospicjum.


11 czerwca miałam zaszczyt świętować w Wilnie jubileusz 10-lecia powstania pierwszego na Litwie hospicjum założonego przez polską zakonnicę Michaelę Rak. Z powodu wojny toczącej się w Ukrainie siostra zrezygnowała z części artystycznej uroczystości. Pracownicy i podopieczni, ale też darczyńcy i sympatycy dziękowali za wszystkie lata istnienia placówki podczas Mszy św. w wileńskiej katedrze. Eucharystia rozpoczęła się w godzinie Bożego Miłosierdzia, a koncelebrowali ją księża z Litwy i z Polski pod przewodnictwem abpa metropolity wileńskiego Gintarasa Linasa Grušasa. Wielu przeżyło wzruszenie widząc, że biorą w niej udział często ciężko chorzy podopieczni, którzy podeszli do arcybiskupa w procesji z darami. Było wśród nich dwoje dzieci pozostających pod opieką działającego od dwóch lat hospicjum dziecięcego.

A po Mszy świętowanie przeniosło się na plac katedralny, gdzie każdy chciał uścisnąć siostrę i choć niektórych z sześćdziesięciu czterech pracowników tego ogromnego dzieła miłosierdzia. Bo pod opieką hospicjum odeszło dotąd ponad trzy tysiące terminalnie chorych.

Wojciech Kilar mówił mi, że przypadek to świeckie imię Boga. Przyjechałam do Wilna z innego powodu, i nie przez przypadek dane mi było uczestniczyć w święcie hospicjum. Oprócz zatrudnionych tworzy je także ponad dwieście wolontariuszy, otaczających troską i miłością każde, nawet najsłabsze życie. A stojąca na ich czele siostra Michaela uważana jest za taką, co to dla chorych potrafi zrobić wszystko. Nie raz o jej staraniach i wysiłkach pisałam na łamach „GN”.

Dzięki temu, że zbudowała hospicjum na Litwie, nie weszła w tym kraju życie ustawa legalizująca eutanazję. Razem z chorymi podejmowała wyrzeczenia i zanosiła modlitwy, żeby tak się nie stało aż ich prośby zostały wysłuchane.

– Pracuję w opiece paliatywnej 30 lat i nigdy nikt otoczony troską nie poprosił o skrócenie życia – powiedziała mi.
Niesamowite, jakby zanurzone w tę i „tamtą przestrzeń” jest miejsce, gdzie znajduje się dom  zgromadzenia Sióstr Jezusa Miłosiernego. Wznosi się na jednym ze wzgórz, na których rozciąga się miasto, między zrujnowanym kościołem sióstr Wizytek, a zbudowanym przed 10 laty hospicjum dla dorosłych i powstałym przed dwoma laty – dla dzieci. Klasztor, gdzie mieszka z siostrami, położony jest przy ulicy Rasu 4, niedaleko od cmentarza na Rossie i Ostrej Bramy, w domu gdzie mieszkał ksiądz Michał Sopoćko, spowiednik świętej siostry Faustyny Kowalskiej. Do pokoju na parterze, gdzie dziś mieści się kaplica zakonna, przyszła święta przychodziła oglądać, jak powstaje obraz Jezusa Miłosiernego, który, według jej wskazań malował Eugeniusz Kazimierowski. Raz, kiedy już stamtąd wychodziła, na progu stanął przed nią Pan Jezus i powiedział, żeby wróciła do księdza Michała i przekazała mu, że tu musi powstać nowe zgromadzenie, które będzie wielbiło, głosiło i czyniło miłosierdzie. To wszystko spełniło się po wielokroć po przyjeździe siostry Michaeli. Kiedy z nią rozmawiałam podczas kolejnych spotkań, opowiadała mi, jak w tym miejscu działa Boże Miłosierdzie.

– Boże Miłosierdzie, jak, mówił Jan Paweł II, to wydobywanie dobra spod wszelkich nawarstwień zła – przypomniała mi podczas pierwszej rozmowy.

– Śmierć to największa nauczycielka życia – jest pewna.

Przez płynące łzy zaczyna się widzieć to, co nieprzemijalne. A choroba wytrąca wszystko z rąk. Śmierci boi się ten, kto nie umierał za życia. Tym, którzy oddawali je po części, będzie łatwiej.

Kiedyś powiedziała żartobliwie, że ma dwoje dzieci. Pierwsze to hospicjum świętego Kamila w Gorzowie Wielkopolskim, a drugie – błogosławionego księdza Sopoćki w Wilnie.

Nie używa słowa „śmierć”, tylko „przemiana, przejście”. Podczas kolejnych odwiedzin hospicjum nie raz słyszałam, jak pracownicy przekazywali sobie informację: „Właśnie odeszła ta pani, czy ten pan”. Za każdym razem wiem, że to zdarzyło się tuż, tuż, za ścianą, i, że w takiej chwili nie powinnam wziąć do ust posiłku, którym mnie podejmują. Ale siadam, rozmawiam, jem i tymi wszystkimi czynnościami wtapiam się w stale obecną w tym domu modlitwę. To nią są otuleni odchodzący, to ona uspokaja i wycisza pracowników i tych, którzy przyszli.

Bo gdzie jest miłość, śmierci już nie ma.

Piszę ten tekst pełna wdzięczności wobec Siostry Michaeli i wszystkich, którzy stworzyli to miejsce, o którym mówi jego założycielka: – Tu jest stały adres – niebo.

 

« 1 »

Barbara Gruszka-Zych