Świerki w Beskidach umierają. Beskidowi Śląskiemu i Żywieckiemu grozi taka sama katastrofa, jaka przydarzyła się w latach 80. Górom Izerskim.
Kikuty drzew w martwych lasach Gór Izerskich jeszcze przed kilku laty wywierały na turystach porażające wrażenie. Trzeba było 20 lat pracy leśników, żeby rany po tamtej katastrofie zabliźniły się. Dziś Sudety znów są zielone. Powtórka z tego dramatu może jednak spotkać Beskidy. – Może się okazać, że nie będziemy w stanie nadążyć nawet z usuwaniem tych drzew – obawia się Edward Grzebinoga, naczelnik wydziału zagospodarowania lasów w Regionalnej Dyrekcji Lasów Państwowych w Katowicach.
Mordercą jest susza
A pogorszenie sytuacji jest realne. W ostatnich latach powtarzały się susze, które ogromnie osłabiły beskidzkie świerki. Lato 2006 roku było najsuchsze i najgorętsze w historii pomiarów meteorologicznych. Leśnicy liczyli na to, że przynajmniej jesienią solidnie popada. Ale się przeliczyli. Jesień też okazała się ciepła i słoneczna. W tych warunkach szkodnik kornik drukarz zdążył wyprowadzić aż dwa swoje pokolenia.
Pod korą przezimowały wszystkie stadia rozwojowe kornika, żarłoczne chrząszcze i poczwarki. A teraz, wiosną, kornik przystępuje do ataku. Osłabionego świerka wykańcza też grzyb o nazwie opieńka.
– Mieszkańcy Beskidów mogą stracić źródła utrzymania. W ogołoconych z drzew górach będzie się krócej utrzymywał śnieg. Przyjedzie więc znacznie mniej narciarzy i turystów – obawia się Krzysztof Chojecki, rzecznik prasowy RDLP.
Jak to się mogło stać, skoro powietrze nad Polską jest dzisiaj o wiele czystsze niż w czasach komunizmu? Otóż zbiegło się kilka przyczyn. Beskidy były przez dziesięciolecia podtruwane przez przemysł Górnego Śląska. Wielkie chmury zanieczyszczeń nadpływały też z Czech, z Zagłębia Ostrawsko-Karwińskiego. Trucizny stopniowo odkładały się w glebie, uszkadzały drzewa i osłabiały ich zdrowie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Przemysław Kucharczak