O wojennej codzienności w mieście na południowym wschodzie Ukrainy, okopach, w których nie ma niewierzących i nadziei na zwycięstwo opowiada „Gościowi” bp Jan Sobiło, biskup pomocniczy diecezji charkowsko-zaporoskiej.
Agnieszka Huf: Jak dziś wygląda sytuacja w Zaporożu?
Bp Jan Sobiło: Właśnie jestem po spotkaniu z gubernatorem i przedstawicielami różnych kościołów. Miasto przygotowuje się na atak, bo południowa część naszego województwa jest już zajęta przez okupantów. Najważniejszym celem jest dla nas obronić Zaporoże od południa. Jednocześnie szykujemy się na ogromną falę uchodźców z południa – z Mariupola, Berdiańska, Tokmaku – miejscowości, które zostały już zajęte. Niektórym z nich już udało się tu dotrzeć, omijając kolumny wojskowe. W zajętych miejscowościach rosyjscy żołnierze niszczą sklepy, włamują się do domów zwykłych mieszkańców, ponieważ są głodni – mieli prowiant na trzy dni walki, a wojna trwa już siódmy dzień… Masa ludzi jest bez środków do życia i stara się dotrzeć do naszego miasta. Więc Zaporoże jednocześnie przygotowuje się na atak artylerii i chce przyjąć tych uciekinierów. Wiele kobiet i dzieci już wcześniej podjęło ucieczkę w stronę Polski, przypuszczamy, że uchodźcy z południa też ruszą na Zachód, bo tu nie czeka ich nic wesołego. Obawiamy się, że Zaporoże będzie bombardowane.
Czy miasto jakkolwiek funkcjonuje, widać ludzi na ulicach?
Właśnie jestem u wulkanizatora, bo mam przebitą oponę w samochodzie. Trochę trwało znalezienie warsztatu – większość jest nieczynna, tutaj jestem jedynym klientem. W mieście jest pusto, przemieszczają się tylko samochody transportowe. Od czasu do czasu wyją syreny, ludzie uciekają wtedy do schronów – każdy mieszkaniec wie, w którym punkcie miasta znajduje się jego schron. To już kolejna noc, którą ludzie spędzą w ukryciu. Sklepy nie są już zaopatrzone tak dobrze, jak zawsze, ale towar jeszcze dociera, choć bywa, że chleb wykupiony zostaje w pół godziny. Nadzieją dla nas są tiry, które wiozą z Polski żywność i leki. Na razie nie narzekamy na głód, bo ludzie mają zapasy, ale jeśli blokada dużych miast potrwa dłużej, to głód się na pewno pojawi…
Jakie jest nastawienie ludzi? Jest w nich jeszcze nadzieja?
Mieszkańcy są zdeterminowani, mają ogromną nadzieję, nikt się nie chce poddać. Im dłużej to trwa, tym więcej mężczyzn, a nawet kobiet, zgłasza się do punktów wojskowych. Brakuje karabinów maszynowych. W niedzielę w kolejce po broń czekało 5000 mężczyzn, ale nie dla wszystkich wystarczyło karabinów. Cywile produkują koktajle mołotowa, to jest broń idealna do walki w mieście – ludzie zamierzają atakować nimi czołgi i pojazdy pancerne. Nadzieja na zwycięstwo jest wielka. Tylko dywersanci, nadesłani już wcześniej przez Rosję, twierdzą, że trzeba się poddać. 99 proc. mieszkańców mówi, że trzeba walczyć, że zwyciężymy.
ATAK ROSJI NA UKRAINĘ [relacjonujemy na bieżąco]
Wasza diecezja obejmuje Charków, który został wczoraj zbombardowany…
Putin spodziewał się, że w Charkowie mieszka wielu Rosjan i w związku z tym zostanie przyjęty kwiatami, bez jakiegokolwiek oporu. A miasto się broni… Dlatego rozwścieczony użył takiej siły. Nie zdawał sobie sprawy, że przez ostatnie 8 lat Charków bardzo dojrzał pod względem tożsamości narodowej – to jest miasto ukraińskie i choć bombardują ich potwornie, to wojska wchodzące do miasta są zatrzymywane przez mieszkańców. Charków się broni, ale widać, że Putin chce zrównać to miasto z ziemią – tak samo Kijów czy Mariupol. Gdyby Charków i Mariupol się poddały, to Zaporoże też byłoby już wzięte. Staramy się więc pomagać, wysyłamy żywność i leki do miasta, które się dzielnie broni.
Jak teraz funkcjonuje Kościół? Czy działacie duszpastersko?
Jesteśmy ograniczeni ze względu na naloty – kiedy rozlegają się syreny, ludzie uciekają do schronów. My też pod kościołem mamy piwnicę, choć przed takimi pociskami, jakie spadły na Charków, na pewno nas nie uratuje. Mamy nadzieję na schron z Nieba… Poza tym transport w mieście nie funkcjonuje normalnie, trudno jest gdziekolwiek dojechać. Ale my oczywiście działamy – codziennie sprawowane są dwie msze, które są też transmitowane online. Skupiamy się na pomocy humanitarnej – organizujemy pomoc dla mieszkańców innych miast i dla najbiedniejszych zaporożan. Bracia albertyni codziennie gotują zupę dla ubogich. Niektórzy ludzie, szczególnie starsi, nie są w stanie stać w kolejkach po chleb, więc im też pomagamy zdobyć żywność. Dzisiejsze spotkanie miało na celu właśnie skoordynowanie działań, które prowadzą katolicy, prawosławni i protestanci, żeby pomagać wspólnie.
Czy widzi Ksiądz Biskup, że w ludziach wzrasta potrzeba modlitwy, sakramentów?
Tak, bardzo to widzę! W ciągu dnia ludzie przychodzą i proszą o spowiedź. Ale to nie jest dla nas nowość – ta sytuacja trwa już 8 lat. Donieck i Ługańsk znajdują się w naszej diecezji, wojna trwa tu od 2014 roku, teraz Zachód zaczął o niej głośno mówić, ale Ukraina wołała o pomoc już od 8 lat. I od tego czasu wiele osób, wcześniej wątpiących w istnienie Pana Boga, przychodzi i prosi o chrzest. Żołnierze mówią, że na froncie, w okopach nie ma niewierzących. Po pierwszym ostrzale rozumie się, że życie tu, na ziemi jest tylko tymczasowe i że musi być Pan Bóg. Więc przychodzą prosić o chrzest, o błogosławieństwo, o różaniec. Obrońcy kraju, którzy z bliska doświadczyli tej wojny, bardzo szukają Boga, dlatego nasi kapelani działają wśród nich od dawna. Także jeśli w ogóle jest jakaś dobra strona wojny, to taka, że chrześcijanie jednoczą się w modlitwie i że wiele osób odnajduje Boga.
Czy Ksiądz Biskup zamierza zostać na Ukrainie?
Jeśli wyjadę, to jako ostatni. Dopóki są ludzie, to zostanę z nimi.
Agnieszka Huf Dziennikarka, redaktor portalu „Gościa Niedzielnego”. Z wykształcenia pedagog i psycholog, przez kilka lat pracowała w placówkach medycznych i oświatowych dla dzieci. Absolwentka Akademii Dziennikarstwa na PWTW w Warszawie. Autorka książki „Zawsze myśl o niebie: historia Hanika – ks. Jana Machy (1914-1942)”.