Proces lekarza oskarżonego o próbę nielegalnej aborcji

Przed Sądem Okręgowym w Gdańsku rozpoczął się w poniedziałek proces 65-letniego Tomasza K., oskarżonego o to, że w swoim gabinecie we Władysławowie (Pomorskie) usiłował dokonać nielegalnej aborcji. Lekarz nie przyznał się do winy. Kobieta, która chciała usunąć ciążę, urodziła zdrowe dziecko.

Oskarżony ginekolog złożył wyjaśnienia, ale zgodził się odpowiadać tylko na pytania swojego obrońcy.

Tomasz K. wyjaśnił przed sądem, że kobieta przyszła do jego gabinetu skarżąc się na krwawienie w narządach rodnych.

"Zaleciłem jej leżenie. Następnego dnia, zgłosiła się do mnie ponownie z powodu krwawienia. Uznałem, że aby nie doszło do następnego krwotoku, powinienem przeprowadzić zabieg opróżnienia macicy. Rozpocząłem sondowanie za pomocą specjalnego przyrządu. W czasie tej czynności doszło do przerwania ściany macicy. Podkreślam, że wszystko to stało się na etapie diagnostyki przed próbą zabiegu opróżniania macicy, który nie ma nic wspólnego z aborcją. Ciąża przebiegała dalej prawidłowo i zakończyła się urodzeniem zdrowego dziecka" - mówił oskarżony.

Ginekolog dodał, że do uszkodzenia macicy doszło na skutek choroby Crohna (choroba zapalna jelit - PAP), na którą cierpiała pacjentka. "O tej chorobie dowiedziałem się dopiero z akt spraw" - zaznaczył.

Przed sądem zeznawała też m.in. 26-letnia pacjentka (pracownik naukowy jednej z wyższych uczelni - PAP), która chciała dokonać aborcji.

"Kiedy dowiedziałam się o ciąży, byłam przestraszona i w dołku psychicznym. Uznałam, że jedynym wyjściem z tej sytuacji będzie usunięcie dziecka. O lekarzu Tomaszu K. mówiło się, że dokonuje takich zabiegów. Zgodził się na przeprowadzenie aborcji bez żadnych problemów. Twierdził, że zabieg, który będzie kosztował 4 tysiące złotych, jest bezbolesny, bezpieczny i będzie trwał ok. 15 minut. Nie przeprowadzał ze mną żadnego wywiadu medycznego" - zeznała K.O. (sąd zezwolił tylko na podanie jej inicjałów), która jest też oskarżycielem posiłkowym podczas procesu.

Kobieta tłumaczyła, że na zabieg aborcji zdecydowała ze strachu przed agresją ojca dziecka, który w czasie ich związku (oboje nie są już parą - PAP), miał ją wielokrotnie bić oraz znieważać słowami.

"Zajęłam miejsce w fotelu ginekologicznym i dostałam znieczulenie. Od tego momentu coraz mniej pamiętam. W pewnym momencie poczułam silny ból w podbrzuszu i usłyszałam głos lekarza, że zabieg się nie udał" - opowiedziała K.0.

Następnie ginekolog wezwał pogotowie, aby przewieźć pacjentkę do szpitala. "Oskarżony mówił mi, żebym powtarzała w szpitalu, że to było poronienie" - zaznaczyła.

"Podczas badań w szpitalu, usłyszałam, że dziecko żyje, a po kilku dniach potwierdzono, że ciąży nic się nie stało. Dziś mam rocznego synka i bardzo żałuję, że chciałam usunąć tę ciążę. Na szczęście moje dziecko rozwija się prawidłowo" - powiedziała kobieta.

W trakcie śledztwa, które wszczęto po zawiadomieniu kierownictwa szpitala, ustalono, że w maju 2016 r. ciężarna kobieta zgłosiła się do Tomasza K., lekarza prowadzącego praktykę lekarską we Władysławowie, żeby ten, z naruszeniem przepisów ustawy o planowaniu rodziny, ochronie płodu i warunkach dopuszczalności przerwania ciąży, przerwał jej 10-tygodniową ciążę.

Według śledczych, w trakcie zabiegu ginekolog przebił pacjentce ścianę macicy oraz jelito cienkie i grube co spowodowało "krwawienie do jamy brzusznej, a kobieta doznała ciężkiego uszczerbku na zdrowiu".

Prokuratura ustaliła, że Tomasz K. poświadczył też nieprawdę w dokumentacji medycznej pacjentki. Lekarz niezgodnie z rzeczywistym stanem miał wpisać w niej, że rozpoznaje u pacjentki 11-tygodniową ciążę, zagrożoną poronieniem, że poronienie jest w trakcie oraz że w związku z tym - na życzenie pacjentki - podjęto próbę przerwania ciąży. Tymczasem, według prokuratury, ciąża pacjentki rozwijała się prawidłowo i brak było jakichkolwiek powodów do przeprowadzenia zabiegu aborcji.

Prokuratura stwierdziła ponadto, że już po ujawnieniu usiłowania przeprowadzenia nielegalnej aborcji oskarżony usunął dokumentację medyczną pacjentki, prowadzoną w formie elektronicznej, choć nie miał prawa wyłącznie nią rozporządzać.

Tomasz K. zaprzeczył przed sądem, że zmieniał w jakikolwiek sposób bądź usuwał dokumentację lekarską pacjentki.

Oskarżonemu grozi do pięciu lat więzienia.

« 1 »