Premier Francji Edouard Philippe przedstawił w czwartek założenia reformy kodeksu pracy. Pracodawcy są zadowoleni, związki zawodowe i opozycja parlamentarna mnożą zarzuty wobec zmian, które będą wprowadzane dekretami.
Premier przedstawił w towarzystwie minister pracy Muriel Penicaud dekrety, które mają być "głęboką reformą stosunków pracy we Francji".
Nowe przepisy podwyższają odszkodowania za zwykłe zwolnienia z pracy, ale zmniejszą maksymalne odszkodowania przyznawane przez sądy pracy za zwolnienia nieuzasadnione. Trzeba też będzie szybciej niż dotąd zwracać się o interwencję tych sądów.
Wprowadza się ułatwienia dla zbiorowych zwolnień z powodu trudności ekonomicznych przedsiębiorstwa, które w wypadku firm międzynarodowych oceniane będą według ich sytuacji na rynku francuskim, a nie jak obecnie - światowym.
Dekrety przenoszą niektóre negocjacje umów dotąd branżowych na poziom zakładu. Organizacje pracownicze zespolone zostaną w jednej radzie zakładowej, odpowiedzialnej za wszystkie rokowania z pracodawcą. Przedstawiciele pracowników nie będą musieli mieć, jak dotąd, mandatu związków zawodowych.
Obserwatorzy zwracają uwagę, że ponieważ jedynie niewielka mniejszość francuskich pracowników zrzeszona jest w związkach, ta zmiana, "bardzo groźna" według central związkowych, w praktyce może okazać się niewielka.
Przedstawiciele dwóch ważnych central związkowych CGT i Solidaires, które już wcześniej zapowiedziały protesty i manifestacje przeciw "łamaniu praw socjalnych", uznały - jak to sformułował przywódca CGT Philippe Martinez - że "potwierdziły się wszystkie nasze obawy".
A występujący w dzienniku radiowym członek Solidaires stwierdził: "Macron mówi, że zwalcza dumping socjalny w Polsce, a tymczasem wprowadza go we Francji".
Centrala CFDT, jak dotąd dosyć przychylnie odnosząca się do planów rządowych, uznała, że reforma "nie dorasta do oczekiwań", a rozporządzenia zawarte w dekretach są "niepokojące". CFDT nie weźmie jednak udziału w ulicznych manifestacjach - zapowiedział jej sekretarz Laurent Berger. Podobne stanowisko zajęła reformistyczna centrala związkowa Force Ouvriere
Bardziej zadowoleni są pracodawcy, a szczególnie szefowie niewielkich przedsiębiorstw, którym reforma "rozwiązuje ręce". Prezes konfederacji małych i średnich przedsiębiorstw (CPME) uznał reformę za "szczególnie pragmatyczną" i wyraził satysfakcję, gdyż "wzięto pod uwagę wiele naszych propozycji".
Parlamentarzyści z centrowej partii MoDem uznali reformę za "pierwszy etap powrotu do wzrostu gospodarczego i pełnego zatrudnienia". Tej oceny nie podziela prawicowa i lewicowa opozycja.
"Oczekiwaliśmy na (Gerharda) Schroedera (były kanclerz Niemiec) i głęboką reformę, taką jaką on przeprowadził, a mamy kopię ustawy (Myriam) El Khomri (poprzedniej, socjalistycznej minister pracy)" - uznał Daniel Fasquelle, deputowany centroprawicowej partii Republikanie.
Fasquelle, który jest też wiceprezesem komisji spraw gospodarczych Zgromadzenia Narodowego (izby niższej parlamentu), zarzuca rządowi, że w dekretach "nie ma ani słowa o 35-godzinnym tygodniu pracy ani o zwolnionych od podatku godzinach pracy czy sile nabywczej pracowników. Ominięto to, co zasadnicze".
Francuska prawica domaga się zniesienia ustawowego 35-godzinnego tygodnia pracy.
Według jednego z liderów skrajnie prawicowego Frontu Narodowego Floriana Philippota ta reforma to "zwycięstwo Komisji (UE) i Niemiec. Byle jakie środki (...) i nic dla pracowników ani dla małych firm".
Nie była niespodzianką reakcja populistycznej partii lewicowej Francja Nieujarzmiona, która projekt reformy atakowała na długo przed jej ogłoszeniem. Rzecznik tej partii Alexis Corbiere nazwał dekrety "potwierdzeniem rządowej agresji przeciw kodeksowi pracy". "Nie pozwólmy na to. Manifestujmy 12 i 23 września" - apelował.
Według sondaży, przeprowadzonych przed ogłoszeniem dekretów, większość Francuzów zmiany w organizacji zatrudnienia uważa za konieczne. Jednak 52 proc. pragnie tylko drobnych poprawek, podczas gdy za głęboką reformą opowiada się 40 proc. badanych.