Tak wygrywa się bitwy

O tym, jak wejść w mentalność zwycięzcy, mówi salezjanin ks. Dominik Chmielewski.

Marcin Jakimowicz: Obserwuję Księdza od dawna i widzę: ten facet ma poczucie zwycięstwa

Ks. Dominik Chmielewski: Tak. Mam poczucie, że gram w drużynie Zwycięzcy. Ten mecz jest już dawno wygrany, teraz mamy tylko tak prowadzić grę, by udowadniać to rywalowi na każdym kroku. Musimy mieć mentalność zwycięzcy. Jak się ją zdobywa? Przebywając wśród zwycięzców i słuchając świadectw ich zwycięskich walk, ale przede wszystkim przebywając z Jezusem – Zwycięzcą – 24 godziny na dobę. Zbyt często przebywamy z ludźmi, którzy narzekają, zamartwiają się, są pełni lęków. Kluczem do przełamania tych postaw jest przebywanie wśród tych, którzy mają przekonanie zwycięstwa, czyli wśród świętych. Z Maryją na czele! W całym wszechświecie nie ma osoby bardziej przekonanej o zwycięstwie niż Ona! Ona żyje tym zwycięstwem od dwóch tysięcy lat!

„Po 15 latach trenowania karate mój umysł był przygotowany do tego, by w każdej chwili móc stoczyć walkę na śmierć i życie” – powiedział Ksiądz przed laty. A dziś, po 19 latach przebywania w zakonie?

Nie trenuję od lat karate, ale widzę wyraźnie, że zasady walki fizycznej i duchowej są niemal identyczne. Pierwszą rzeczą, jakiej uczysz się, trenując sztuki walki, jest to, by nabrać odporności na ból. Spinasz maksymalnie wszystkie mięśnie, a koledzy biją cię mocno z każdej strony. Tak długo, aż oswoisz się z fizycznym bólem i zaakceptujesz go jako część walki. Nazywa się to „utwardzaniem”. To ważny etap: musisz stać się odporny na ból, na ciosy przeciwnika i przestać się nad sobą rozczulać. W walce duchowej jest identycznie. Jeśli będę się bał, że szatan zada mi ból, że będzie chciał się zemścić, zawsze odpuszczę w decydującym momencie. Każdego dnia toczę takie walki. Chociaż nie jestem egzorcystą, od 11 lat uczestniczę w wielu egzorcyzmach, pomagając w modlitwie. Świetnie zdaję sobie sprawę, że szatan nienawidzi mnie czystą nienawiścią. Często słyszę, jak syczy przez usta osób opętanych: „Zniszczę cię. Zginiesz!”.

Wielu ludzi, słysząc takie pogróżki, zamyka się w skorupie lęku. Wycofują się z pełnienia Bożych dzieł, bo a nuż przyjdzie rykoszet?

Przytoczę zdanie zmarłego niedawno ks. Gabriela Amortha, który odprawił 70 tysięcy egzorcyzmów: „Diabeł nieustannie mnie straszył, ale nigdy się nie zemścił”. Problem jest w naszym umyśle. Demon podsuwa ci sugestie: „Zginiesz, zobaczysz, jak będzie bolało”. Nie można pozwolić tym myślom się rozwinąć. Trzeba je od razu odciąć i wejść w zwycięstwo Jezusa, pogromcy diabła.

Dana Mu jest wszelka władza...

Wszelka! A to znaczy, że demonom nie pozostawił nic. Jezus ma całą moc w niebie i na ziemi!

Szatan nie jest, jak często myślimy, „lwem ryczącym”. Jest „jak lew”.

Dokładnie! Lew jest tylko jeden i jest nim Jezus! On nie jest „jak lew z pokolenia Judy”. Jest lwem.

Ochłonął już Ksiądz po Wielkiej Pokucie? Co naprawdę zdarzyło się na Jasnej Górze?

W sferze duchowej (potwierdza to wiele osób uczestniczących w duchowej walce) doszło do przełamania. I choć do całkowitego triumfu pozostają jeszcze lata bitew, to Wielka Pokuta była przełomem. Wierzę, że w naszej ojczyźnie wróg nie ma szans na zwycięstwo. Co mamy robić dalej? Przejść do ofensywy duchowej i zadawania mu kolejnych ciosów, aż do całkowitego zwycięstwa.

Jesteśmy solą ziemi. Jeśli posypie się solą ziemię, nic na niej nie wyrośnie. Nic. W ciągu ostatnich tygodni padło tak wiele warczących słów, przekleństw, że trzeba je posypać solą, by nie wyrosły „kwiaty zła”?

Trzeba przejść do sprowadzania – przez uwielbienie Boga i Jego mocy – potężnego błogosławieństwa na Polskę oraz odnowienia murów i ruin duchowych przez pokutę. W przestrzeni duchowej wszystko jest już rozstrzygnięte od dwóch tysięcy lat. Wracam do przywołanej analogii. W sztukach walki po „utwardzaniu”, czyli przyjmowaniu uderzeń, które kształtują w nas odporność na ból, pora na walkę na poziomie mistrzowskim. Ból jest już zaakceptowaną częścią walki, teraz jestem skoncentrowany na zwycięstwie, konsekwentnie realizuję strategię i taktykę bez zwracania uwagi na ciosy przeciwnika. Wchodzę w fazę pełnego relaksu w walce, będąc pewnym zwycięstwa. To kierunek z nieba na ziemię. W niebie jest tylko zwycięstwo, więc modlimy się „z miejsca” zwycięstwa, uwielbiając Jezusa. Przestrzenią tej modlitwy jest przebywanie w Bożej obecności i intymności z Bogiem na poziomie całkowitego pokoju serca, bez względu na wszystko, co dzieje się wokół. To szkoła świętych. To duchowość ks. Bosko, założyciela salezjanów, wielkiego wojownika Maryi.

To bardzo dynamiczny obraz. A Ksiądz często wzywa do leżenia krzyżem. To nie jest symbol bierności? Stagnacji?

Nie. To symbol całkowitego poddania się Bogu! Tak wygrywa się bitwy. Na kolanach, na ziemi. To nie jest „gleba bezradności”, to akt uniżenia się przed Królem.

Opowiadając o reakcji Boga na naszą skruchę, przytaczamy przypowieść o synu marnotrawnym. Tyle że w jego powrocie nie widzę cienia skruchy. Zgłodniał. Na zimno kalkulował: „najemnikom przysługuje pożywienie”. Ojcu to wystarczyło?

Wystarczyło. Skrucha dotyczy przede wszystkim ludzi wierzących. Takich, którzy mieli doświadczenie intymności z Bogiem, ale upadli, odeszli i dręczy ich poczucie winy. To oni wchodzą w skruchę. Król Dawid wiedział, że jest wybrany, namaszczony, i po grzechu z Batszebą napisał wstrząsający Psalm 51, będący kwintesencją skruchy serca. Ludzie, którzy nie znali tego kodeksu moralnego, reagują inaczej; nie mogą oskarżać się o zdradę intymnej relacji z Bogiem, bo nigdy jej nie mieli. Oni przychodzą do Boga, bo widzą, że wszystko, co budowali, runęło jak domek z kart. Doświadczają na przykład tego, że ich decyzje zniszczyły małżeństwo. Wracają nie z powodu poczucia grzechu, ale dlatego, że widzą ruinę, do jakiej doprowadzili swe życie. Na zasadzie czystej kalkulacji: „Iluż to najemników ojca ma jedzenie, a ja z głodu ginę”. Miłosiernemu Ojcu to wystarcza, by dać im królewski płaszcz i pierścień. I oni dopiero wówczas, doświadczając ojcowskiego przytulenia, nawracają się całym sercem. Reagują na miłość, jakiej się nie spodziewali. Powrót do Boga odbywa się dwiema drogami: przez miłość albo przez ból.

„Zwycięstwo przyjdzie przez Maryję” – powtarza Ksiądz w kółko.

Tak. Jestem pewien, że zwycięstwo przyjdzie przez Nią! Kluczem do zwycięstwa jest zamieszkanie w Maryi, bo Ona, jak czytamy w greckim oryginale, jest kecharitoméne: pełna łaski. Jest wypełniona po brzegi łaską. Jest utkana z Bożego miłosierdzia. Bóg bardzo liczy się z Jej zdaniem. Bardzo ciekawe kazanie na ten temat usłyszałem od pastora Billa Johnsona z Bethel Church w Redding. (śmiech) Mówił tak: Jezus wykonywał na ziemi jedynie dzieła Ojca. Niczego, jak czytamy w Ewangelii, nie czynił „od siebie”. Wypowiadał słowa Ojca, uzdrawiał, bo taka była Jego wola. Poruszał się w dwóch równoległych światach – miał taką komunikację z niebem, że nie musiał długo rozważać, rozeznawać, roztrząsać, co ma zrobić. Dokładnie wiedział, co jest w sercu Ojca, i manifestował Jego wolę na ziemi. Pewnego dnia przyszedł do Kany Galilejskiej. Pierwszy cud – to bardzo ważne – Jezus uczynił dla małżeństwa, dla rodziny! Wiedział (bo tak ustalili z Ojcem), że nie nadeszła jeszcze Jego godzina. I nagle Maryja mówi: „Nie mają wina”. Jezus odpowiada: „Czyż to moja lub twoja sprawa?”. Wtedy Maryja odwraca się do sług i rzuca: „Zróbcie wszystko, cokolwiek powie”. Jezus (tak obrazowo opowiadał Bill Johnson) podnosi głowę do góry i pyta Ojca: „Słyszałeś? Przecież plany były inne!”. A Bóg na to: „Ale skoro Ona tak chce ”. Co to znaczy? Bóg zmienia czas objawienia chwały Syna, czas pierwszego cudu, bo „Ona tak chce”. Innymi słowy: przedkłada Jej prośbę nad Boży plan ustalony przed wiekami.

Odkrywam coraz mocniej, że największym powołaniem mojego życia jest ogłaszanie: nadszedł czas aktywacji pokolenia Niewiasty. Pokolenia, które ostatecznie zdepcze głowę węża. Rozmawiamy w przeddzień obchodów setnej rocznicy objawień w Fatimie. Nawet w nazwie tej wioski (jedynego takiego miejsca na świecie) jest ukryte przesłanie o zwycięstwie. To poruszająca historia: gdy muzułmanie dotarli na Półwysep Iberyjski i chcieli zislamizować Europę, doszło do niecodziennej sceny: córka jednego z ich dowódców o imieniu Fatima zakochała się w chrześcijańskim rycerzu. Została przy nim, przyjęła chrzest, a on na cześć ukochanej nazwał jej imieniem miejsce, w którym zamieszkali. A to również imię córki Mahometa. To dla mnie czytelna podpowiedź: miłość ostatecznie wygra. Wierzę, że w chwili największej konfrontacji z islamem dokona się interwencja Maryi, która spowoduje przełom, odwróci bieg wydarzeń na arenie świata.

20 listopada zakończył się Rok Miłosierdzia – nie „okolicznościowa akademia ku czci”, ale, jak wierzę, proroczy znak z nieba. A potem?

Jezus powiedział Faustynie: zanim przyjdzie „sprawiedliwość”, przychodzę z miłosierdziem. Nadchodzi czas oczyszczenia

Tyle że my, pomstując na ten świat, czekamy na sąd Boży nad bezbożnikami. A Biblia przypomina: „Czas bowiem, aby sąd się rozpoczął od domu Bożego” (1 P 4,17).

Sąd zacznie się od nas. Wpierw my potem świat. Bóg najpierw oczyści Kościół, swą Oblubienicę Kto pierwszy powinien pokutować? Kapłani, jak czytamy w Biblii. Mają leżeć (jakże czytelny symbol!) pomiędzy ludem a ołtarzem, bo mają moc przebłagania Pana za grzechy ludu! Dlatego mocno wierzę w to, że wydarzenie na Jasnej Górze było tak ważne. Było tylu pokutujących kapłanów, a zgromadzony tam Kościół nie sądził świata. Nie! Sam wszedł w pokutę. Uderzył się w piersi, wyznał grzech. To musi poruszać serce Ojca!

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..
TAGI: