Dwa złote medale dla Polski

Dwa złote medale olimpijskie zdobyli w piątkowy wieczór reprezentanci Polski. Najpierw Adrian Zieliński zdobył go w podnoszeniu ciężarów, potem kulomiot Tomasz Majewski obronił tytuł mistrzowski, wywalczony 4 lata temu.

 

Adrian Zieliński zdobył złoty medal olimpijski w kategorii 85 kg. Zawodnik MGLKS Tarpan Mrocza uzyskał 385 kg w dwuboju.

Drugie miejsce zajął Rosjanin Rosjanin Apti Ałchadow - 385 kg, a trzecie mistrz świata z Paryża z 2011 roku Irańczyk Kianoush Rostami - 380 kg.

Po rwaniu Zieliński był trzeci z rezultatem 174 kg. Polak zaliczył dwa podejścia do 170 i 174 kg, trzecie - do 176 - spalił. W listopadzie w mistrzostwach świata w Paryżu, gdzie był trzeci, w rwaniu miał także zaliczone 174 kg.

Po pierwszym boju prowadził mistrz olimpijski z Pekinu z 2008 roku Chińczyk Yong Lu - 178 kg, drugie miejsce zajmował 19-letni Rosjanin Apti Ałchadow - 175 kg. Z rywalizacji odpadli m. in. wicemistrz świata z 2011 roku Francuz Didier Hennequin, który spalił trzy podejścia do 163 kg oraz rekordzista świata Białorusin Andrej Rybakau - spalił dwa razy 175 i raz 180 kg.

Na początku podrzutu po raz kolejny zapachniało sensacją, trzy próby do 205 kg miał spalone Chińczyk Lu i przestał się liczyć w walce o medal olimpijski.

Zieliński zaczął pechowo - choć podrzucił sztangę 206 kg, to sędziowie próby nie zaliczyli, gdyż stwierdzili tzw. docisk. Zawodnik Tarpana Mrocza miał tylko dwie minuty na poprawienie próby, druga została wykonana perfekcyjnie i Zieliński z rezultatem 380 kg objął prowadzenie w konkursie.

Gdy Rosjanin Ałchadow zaliczył 210 kg i objął prowadzenie, mając w dorobku 385 kg, Polak założył na sztangę 211 kg. Tyle, aby zrównać się w dwuboju z przeciwnikiem i objąć prowadzenie w konkursie, gdyż był od rywala lżejszy. Podejście do 211 kg było udane. Rosjanin, walcząc o złoty medal, zaatakował 212 kg, ale spalił i dzięki temu 23-letni Adrian Zieliński został mistrzem olimpijskim, czwartym w historii polskich ciężarów.

Tomasz Majewski (AZS AWF Warszawa) wynikiem 21,89 zdobył swój drugi złoty medal olimpijski w pchnięciu kulą. O trzy centymetry wyprzedził mistrza świata Niemca Davida Storla. Trzecie miejsce zajął Amerykanin Reese Hoffa - 21,23.

Przed południem w piątek Majewski już w pierwszej próbie kwalifikacji rezultatem 21,03 zapewnił sobie udział w wieczornym finale igrzysk w Londynie.

"Szybko przebrnąłem eliminacje. Tak miało być. Wszystko na spokojnie, dobra rozgrzewka. Wiedziałem, że jestem mocny, że awansuję bez trudu. Udało się wypracować optymalną formę na igrzyska i mam nadzieję, że pokażę to wieczorem" - mówił podopieczny Henryka Olszewskiego.

I rzeczywiście. Urodzony 30 sierpnia 1981 roku w Nasielsku zawodnik pokazał wielką klasę. Rozpoczął od odległości 21,19, w drugiej próbie dołożył 53 cm, a w następnej jeszcze 15 cm i na półmetku objął prowadzenie (21,87).

Do decydującej rozgrywki przystąpiło ośmiu zawodników. Z każdą minutą rosło ich zdenerwowanie. Nie wszyscy mocni mieli równie silną psychikę. Pchali kulę tak, jakby dopiero zaczynali swe kariery. Wstydzili się, że tak blisko ona padała i nadeptywali próg, by sędziowie nie mierzyli odległości.

Przed ostatnią kolejką każdy z zawodników na swój sposób tłumił nerwy, na swój sposób się koncentrował. Jedni przechadzali się tam i z powrotem, drudzy wpatrywali się w niebo, a jeszcze inni ćwiczyli poszczególne etapy wypychania przyciśniętej do szyi kuli. Natomiast mistrz olimpijski z Pekinu usiadł w pobliżu koła po turecku.

Zaczęła się ostatnia kolejka. Piąty Kanadyjczyk Dylan Armstrong nie poprawił swego najlepszego wyniku (20,93). Czwarty Amerykanin Christian Cantwell, mający najlepszy w tym roku rezultat na świecie - 22,31, wypchnął kulę bez wiary w możliwość zbliżenia się do niego, ale jego szósta próba i tak była najlepsza - 21,19.

Po nim było już wiadomo, że Majewski stanie na podium. Nieobliczalny rodak Cantwella, mistrz świata z 2007 roku Reese Hoffa spalił próbę. Pozostał jeszcze młody, pełen werwy, mocno dopingowany przez niemieckich kibiców 22-letni David Storl. Mistrz świata z Daegu (2011) pchnął daleko, ale nie ustał w kole. Po raz drugi mistrzem olimpijskim został Tomasz Majewski, który - już "na luzie" - zakończył konkurs wynikiem 21,89, dokładając dwa centymetry do rezultatu z półmetka.

Potem podbiegł pod trybuny, gdzie siedział jego trener w otoczeniu rodaków, odebrał biało-czerwoną flagę, rozwinął nad głową i manifestował swą radość.

Majewski jest trzecim kulomiotem w historii nowożytnych igrzysk, który po raz drugi z rzędu został mistrzem olimpijskim. Przed nim dokonali tego tylko Amerykanie - Ralph Rose w 1904 i 1908 roku oraz Parry O'Brien w 1952 i 1956 roku.

"Myślę, że gdyby David +przepchnął+ mnie, to jakby trzeba było, to i 22 metry bym rzucił. Cieszę się, że jeszcze na koniec byłem w stanie się na tyle ogarnąć i dołożyłem dwa centymetry. Sam wiem, jak to jest przegrać o jeden centymetr, bo zdarzyło mi się to w Barcelonie na mistrzostwach Europy. Trzy centymetry wygląda już lepiej" - żartował uśmiechnięty Majewski, który bardzo ciepło się wypowiadał o niemieckim kulomiocie.

"To jest młody chłopak, a już jest mistrzem świata i Europy. Teraz został wicemistrzem olimpijskim. Ma wielkie możliwości, ale musi popracować jeszcze nad techniką i poprawić parę rzeczy. Ja mu powiedziałem, że Rio jest dla niego. A ja... jak zdrowie dopisze, to może dotrwam do następnych igrzysk" - podkreślił.

Jego zdaniem konkurs w Pekinie, gdzie sięgnął po raz pierwszy po złoty medal, był zupełnie różny od zawodów na Stadionie Olimpijskim w Londynie.

"Dziwię się sobie, że tak spokojnie podszedłem do tego konkursu. Tak naprawdę emocje poczułem dopiero pod koniec szóstej kolejki. Panowały inne warunki pogodowe, w Pekinie było znacznie cieplej i duszno. Tutaj normalnie, po europejsku. Ja podszedłem na spokojnie, na zasadzie +ja mogę, ale nie muszę+". Te dwa konkursy, to dwie różne historie, jednak radość jest bardzo podobna" - opowiadał.

Krótko po ostatnim pchnięciu Majewski podbiegł do polskich kibiców po flagę, mijając po drodze uczestniczki finału na 10 000 m

"Oczywiście, że widziałem jak biegną. Przecież w innym razie, to bym je chyba pozabijał. Szkoda tylko, że nie mogłem zrobić rundy honorowej" - dodał.

Trener kulomiota Tomasza Majewskiego Henryk Olszewski, choć po konkursie, w którym jego podopieczny zdobył złoty medal londyńskich igrzysk, wyglądał na bardzo spokojnego, przyznał, że zawody kosztowały go mnóstwo zdrowia.

"Czuję przede wszystkim zmęczenie. Myślałem, że się wykończę. Mam arytmię, a ten konkurs mnie jeszcze dobijał. Najchętniej bym usiadł albo się położył. Proszę państwa, nie róbmy z tego nie wiadomo czego. Wygraliśmy, ale zaraz są kolejne zawody, to już jest historia. Poza tym to niszowa dyscyplina sportu" - zaczął rozmowę z dziennikarzami Olszewski.

"To jest moment, w który chyba nie wierzyłem, że kiedykolwiek nadejdzie. Na tym poziomie powtórzyć taki sukces jest niezwykle ciężko. Tym bardziej, że poziom rywalizacji bardzo się podniósł. W Pekinie Tomek był młodym, dopiero wchodzącym na salony zawodnikiem i niczego się tam nie bał. Teraz ta rola przypadła Davidowi Storlowi, po trzech rundach jednak pękł" - dodał po chwili.

Początek rywalizacji należał do 22-letniego mistrza świata z Daegu. Urodzony w Rochlitz kulomiot konkurs rozpoczął od 21,84 m; w następnym poprawił się jeszcze o dwa centymetry. Majewski na prowadzenie wyszedł w trzeciej kolejce, w której uzyskał 21,87. W ścisłym finale Niemiec już nie istniał; spalił trzy ostatnie próby.

"W złoto uwierzyłem dopiero po ostatnim rzucie Storla. W mojej opinii był najgroźniejszym rywalem. Fizycznie zawodnicy są mniej więcej tak samo przygotowani. Decyduje równowaga psychiczna. Nie można ulec emocjom, trzeba odpowiednio ukierunkować koncentrację. Tomek rywali pokonał psychicznie. Wytrzymał całe napięcie. W ostatnim rzucie jeszcze wbił Storlowi gwóźdź do trumny" - ocenił szkoleniowiec.

Majewski przystępując do ostatniej próby, był już pewny złotego medalu. Pokazał w nim jednak prawdziwie mistrzowską dyspozycję i posłał kulę na odległość 21,89. Brązowy medal zdobył Amerykanin Reese Hoffa (21,23), a czwarty był jego rodak Christian Cantwell. W piątkowym konkursie reprezentanci USA nawet przez moment nie nawiązali walki o zwycięstwo, choć w tym sezonie oddawali już rzuty co najmniej 22-metrowe.

"Jak dla mnie, to Amerykanie byli słabi cały sezon. Pchanie na podwórku, gdzieś w kącie ponad 22 metry na nikim nie robi wrażenia. Trzeba stanąć razem z przeciwnikiem, zmierzyć się z nim i wtedy pokazać, co się potrafi. Ja już rano kolegom trenerom z innych reprezentacji powiedziałem, kto się będzie liczył. I miałem rację" - zaznaczył Olszewski.

Recepta na sukces, poza ciężkim, systematycznym treningiem?

"W odpowiednim momencie odpuściliśmy ćwiczenia, a przed samymi zawodami nawet siebie zaczynamy unikać. Choć Tomek jest dla mnie jak trzeci syn, to nie można do końca zawodnika niańczyć. Na stadionie jest zdany praktycznie tylko na siebie, więc musi być samodzielny. Jest taki moment, w którym ja się usuwam na bok. Nie chcę mu przeszkadzać. On mnie widzi codziennie na śniadaniu, na obiedzie, na kolacji i na dwóch treningach. Ile można patrzeć na taką starą gębę?" - podkreślił trener.

« 1 »

jdud, PAP