Bez oskarżeń i uogólnień

Kto, komu i dla jakich racji wystawia tutaj świadectwo moralności? - pyta o. Józef Augustyn

Komentując niektóre wątki książki ks. Tadeusza Isakowicza-Zaleskiego „Chodzi mi tylko o prawdę” o Augustyn przyznał, iż problem homoseksualizmu wśród duchownych niewątpliwie istnieje, ale ks. Isakowicz-Zaleski przedstawił go w sposób dwuznaczny i powierzchowny.

KAI: W książce „Chodzi mi tylko o prawdę”, ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski formułuje m.in. szereg mocnych tez dotyczących homoseksualizmu wśród polskiego duchowieństwa. Stwierdza np., iż w dokumentach IPN zobaczył „potężne podziemie seksualne w Kościele”. Czy Kościół w Polsce ma problem z homoseksualizmem?

o. Augustyn – Duchowieństwo stanowi w znacznym stopniu odbicie społeczeństwa. Jeżeli określony procent mężczyzn w danym środowisku posiada skłonności homoseksualne, to taki mniej więcej procent może znaleźć się w seminarium, a potem w szeregach duchowieństwa. To przecież żadne novum. Już Ojcowie Pustyni przestrzegali nie tylko przed grzechami z kobietami, ale także przed homoseksualizmem wśród mnichów. Problemem nie jest samo zjawisko, na które mamy ograniczony wpływ, ale nasza postawa wobec niego.

Ks. Isakowicz-Zaleski – niezależnie od jego osobistych intencji – wywołuje temat. Z jego strony jest to niewątpliwie pewna prowokacja. Ale to też nic nowego. Czytałem w internecie kilkakrotnie o tym, jak to jakiś dziennikarz sprowokował księdza homoseksualistę i nagrał go ukrytą kamerą. Stwierdzenie pełne samozadowolenia: „Nas ten problem nie dotyczy” może okazać się pułapką.

KAI: Autor, powołując się na dokumenty IPN, wysuwa tezę o „potężnym podziemiu seksualnym w Kościele”. Na ile jest ona, według Ojca, wiarygodna?

– Nie siedziałem miesiącami w IPN, jak Autor tych słów, stąd nie mogę potwierdzać czy też zaprzeczać samym informacjom, które wyczytał. Miałem natomiast kiedyś możność wglądu do dokumentów IPN pochodzących z czasów mojej wczesnej formacji i byłem zdumiony, czytając dwustronicowe charakterystyki wychowawców, z którymi żyłem pod jednym dachem. Jak sądzę, pisał je ktoś z wewnątrz (zresztą usunięto w tym okresie pewnego alumna podejrzanego o współpracę z UB). Autor tych charakterystyk był doskonale zorientowany w szczegółach środowiska. Emocjonalnie miał bardzo jednoznaczne nastawienie do opisywanych osób. Wychowawca lubiany był przedstawiany niemal jako święty, z podkreśleniem jego „cnót zakonnych”, o których ubecy nie mieli pojęcia. Natomiast wychowawca nielubiany, ponieważ był zbyt wymagający czy przykry w zachowaniu wobec kleryków, przedstawiony był w bardzo negatywnym świetle. Najgrubszym kijem, którym donosiciel uderzał w osobę, były sprawy obyczajowe.

Tak radykalne wnioski, które wysuwa ks. Zaleski z informacji odnalezionych w IPN, wydają mi się nadinterpretacją. To tak, jakbyśmy chcieli na podstawie archiwów Łubianki pisać o moralności wśród więźniów w czasach stalinowskich. Kto, komu i dla jakich racji wystawia tutaj świadectwo moralności? Dla ubecji sprawy obyczajowe były narzędziem niszczenia ludzi, stąd ich opinie muszą być traktowane z najwyższą rozwagą. Oczywiście, że wśród informacji, z jakimi Autor miał do czynienia, były z pewnością i fakty. Pozostaje jednak kwestia ich interpretacji.

„Potężne podziemie seksualne” – jak tę zbitkę słowną rozumieć? Jeżeli używa się tak mocnych przymiotników, tym mocniejsze muszą być podstawy w badaniach, w analizie. W ogóle w tej książce w sprawach formacji alumnów i opinii o księżach jest wiele uproszczeń i obiegowych, ot takich „ludowych” stwierdzeń. Na przykład: „…w pewnym okresie formacji seminaryjnej przedstawiano kobiety jako niemal diabła, co przyniosło określone efekty. Rodziło strach, obawę, a niekiedy dziwaczne zachowania”. Prowadziłem rekolekcje w wielu seminariach w Polsce, ale nigdy nie miałem podobnego wrażenia. Inne stwierdzenie, tym razem o księżach: „Jeśli nie jesteś proboszczem, jesteś nikim…”. To są wręcz nieludzkie sformułowania. Jak można tak pisać? To obraża wielu uczciwych księży, którzy nie byli proboszczami i nie cierpią z tego powodu. Zresztą nie wszyscy księża nadają się na proboszczów.

KAI: Czy jeśli chodzi o podejście do homoseksualistów, a także ich liczbę, wśród duchowieństwa, sytuacja w samym Kościele – myślę o hierarchii czy przełożonych zakonnych – jest inna niż kilkadziesiąt lat temu?

– Na pewno dawniej mniej mówiło się o problemie. Na przestrzeni dziesięciu lat mojej jezuickiej formacji nie pamiętam jednej konferencji poświęconej homoseksualizmowi w zakonie. Dziś temat jest przegadany. Gdy problem pojawi się w seminarium, wychowawcy zaczynają o nim dużo mówić, choć sprawa dotyczy pojedynczych osób. Zagadnienie wymaga bardziej indywidualnego podejścia, kompetentnych rozmów, pomocy psychologicznej, a nade wszystko głębokiej duchowości i przejrzystości moralnej.

W środowisku młodych mężczyzn, zamkniętych na całe dnie i tygodnie w murach seminaryjnych, łatwo stworzyć fobie homoseksualne, gdy zbyt dużo i niezręcznie mówi się na ten temat. Ze względu na potężną cywilizacyjną promocję homoseksualizmu przez ruchy gejowskie i świat wielkiej polityki – liczby będą pewnie rosnąć. Może to mieć nawet przełożenie na obecność osób homoseksualnych w szeregach kapłańskich. To niewątpliwie nowe wyzwanie formacyjne dla seminariów. W tej sytuacji nie wystarczą ogólne pouczenia ojców duchownych czy też wygłaszane konferencje zaproszonych specjalistów.

« 1 2 3 »
oceń artykuł Pobieranie..