Łatwo narzekać na niewolę i deklarować, że chciałoby się być wolnym. Gdy jednak wolność kosztuje – entuzjazm mija i pojawia się inne narzekanie: na niedogodności towarzyszące wolności. A ilustracją tej prawdy jest wzięte z Księgi Wyjścia pierwsze czytanie tej niedzieli.
To prawie sam początek drogi Izraela przez pustynię. I już na samym początku zaczyna się narzekanie. Najpierw na brak pitnej wody. W czytanej tej niedzieli scenie – na brak jedzenia. To o tyle dziwne, że całkiem jeszcze niedawno Izrael widział wielkie cuda, jakie w jego obronie czynił Bóg w Egipcie. I nie mógł jeszcze zapomnieć, jak Pan otworzył wody Morza Czerwonego, jednocześnie topiąc w falach Egipcjan. Nie tak dawno Izraelici byli też świadkami cudu uzdrowienia dla nich gorzkich wód. Oskarżanie teraz Mojżesza, a pośrednio i Boga o to, że chcą ich zagłodzić, jest w tym kontekście niedorzeczne. Ale taka widać natura człowieka: jeśli pojawiają się trudności, nie idzie tak gładko, jak by chciał, to łatwo oskarża Boga o najbardziej niecne zamiary.
Cud przepiórek nauka tłumaczy dziś faktem, że nieopodal Półwyspu Synajskiego, przez który szli Izraelici, przebiega trasa międzykontynentalnych wędrówek ptaków. Wiatr mógł znieść całe stado na pustynię, gdzie osłabione usiadły na ziemi. Manna natomiast mogłaby być wydzieliną pewnej rośliny. Tyle że, przynajmniej dziś, nie ma jej aż tyle w okolicy, by wykarmić wielkie rzesze. Istotą cudu jednak nie jest to, że dzieje się niemożliwe, ale że coś, co jest mało prawdopodobne, dzieje się wtedy, gdy człowiek tego potrzebuje i prosi Boga o pomoc.
Historia ta jest smutnym obrazem człowieczej niewdzięczności i łatwego oskarżania Pana o najgorsze. Często powtarzającego się w ludzkich dziejach – także współcześnie. Jest przypomnieniem prawdy, że Bóg czuwa i w trudnych dla człowieka chwilach trzyma rękę na pulsie; nie pozwoli, by stało się coś naprawdę złego. I to właśnie jest dla czytającego tę historię źródłem nadziei: Bóg wie, co robi. Gdy wydaje nam się, że jesteśmy w sytuacji bez wyjścia, On wyjście zna i ku niemu prowadzi.
To jest chleb, który daje wam Pan na pokarm (Wj 16, 15b)
Złaknieni na tak wielu poziomach naszego kruchego istnienia. Wciąż powracające poczucie nienasycenia strwożonego serca, które pyta, czy warte jest głębokiej, czułej troski i wspierającej obecności? Bogactwo smaków uczty, którą zastawił pierwszy zachwyt, zbyt często pozostaje bolesnym wspomnieniem, gdy pojawia się obawa, że zabraknie pożywienia na każdą kolejną chwilę codzienności. Kiedy wyzwala nas Miłość, po czasie euforii, może napłynąć zimny prąd obaw. W głębi szczęścia rodzącej się więzi często pojawia się zjawa niepokoju. Czy to doświadczenie nowej drogi przez pustynię życia - u boku Żarliwej Wybawiającej Troski - nie okaże się ulotnym, chwilowym amokiem? Ten gwałtowny lęk potrafi przemawiać nawet językiem oskarżeń, w którym szamocze się obawa przed porzuceniem (Wj 16, 1-3). Jak bronić się przed tym paraliżującym lękiem? Jak nie dać się zagarnąć chwilom nienasycenia i obawom przez zagłodzeniem z braku miłości? Manna - chleb codzienności. Cóż to takiego? (Wj 16, 15) To pytanie czeka na odpowiedź, która może się zrodzić w specyfice każdej relacji. Zarówno tej z Bogiem jak i pomiędzy ludźmi spragnionymi ocalenia ich miłości przed niszczącym lękiem, jaki rodzi nienasycenie.
Ef 4, 17. 20-24
To mówię i zaklinam się na Pana, abyście już nie postępowali tak, jak postępują poganie z ich próżnym myśleniem. (Ef 4, 17)
„…co się tyczy poprzedniego sposobu życia - trzeba porzucić dawnego człowieka” - mówi dziś do nas święty Paweł. Życie chrześcijanina - człowieka wierzącego w Jezusa - nie jest jedynie zaproszeniem do przyjęcia kulturowej wiary, tradycyjnego wychowania i przejęcia moralnych wartości, które proponuje nam społeczeństwo. Chrześcijanin to człowiek, który spotkał osobę Jezusa i w wolności serca dał Mu prawo do zmiany swojego życia. Właśnie to spotkanie z żyjącym Chrystusem jest źródłem siły, która dzięki wierze przemienia nasze stare nawyki, zwodnicze żądze, stare sposoby myślenia.
Można zadać sobie pytanie: ale w jaki sposób Efezjanie mogli spotkać Jezusa, skoro przecież żyli lata po tym, gdy chodził po ziemi? Chrystus jest dalej żywy i obecny w głoszonym Słowie! Jak powie święty Paweł: „Spodobało się Bogu przez głupstwo głoszenia Słowa zbawiać wierzących” (1 Kor 1,21). Tam, gdzie głoszone jest Boże Słowo, tam Bóg znajduje sobie sposób na to, by przyprowadzać kolejnych ludzi do tego zbawczego spotkania z Nim samym. Ewangelia wydarza się tam, gdzie jest głoszona. Nie jest to jedna z historii, którą można jedynie przeczytać w podręczniku. Ewangelia się dzieje, ona zmienia życia ludzi, uzdrawia chorych, przynosi życie wieczne tam, gdzie jest głoszona. Dlatego dzisiaj tak mocno potrzebujemy modlić się za kaznodziejów, głoszących, księży i tych wszystkich, którzy otwierają swoje usta, by głosić - aby treścią ich przesłania była czysta, niczym nie zmieniona Ewangelia. To jest sposób na kryzys w parafiach - zacząć z powrotem głosić prostą Ewangelię i zobaczyć jak ona sama przyniesie zmianę do życia ludzi. Ogromną łaską i błogosławieństwem, których doświadczam w swoim życiu jest przywilej oglądania owoców ewangelizacji. Wiem, że żadna w tym moja zasługa, jedynie działanie Jego łaski. Mam wrażenie, że często nie robię wiele - czytam z ludźmi Słowo Boże w na YouTube i w prosty sposób komentuję czytania z dnia podczas naszych spotkań modlitewnych w całej Polsce i nie tylko. Nieprawdopodobne jest, jak wiele osób zostało przemienionych, uzdrowionych, jak wiele małżeństw wiszących na włosku wróciło do siebie, ile bezpłodnych par złożyło świadectwo, wysyłając mi zdjęcia swoich dzieci. A wszystko przez to tylko, że moim celem było i jest przekazywać prostą prawdę Ewangelii o zbawieniu w Jezusie. Wierzę w to, że kiedy wrócimy do źródła i zaczniemy wsłuchiwać się na nowo w słowa Jezusa, zobaczymy w Kościele życie, które przychodzi do nas ze swoją siłą.
1. Paweł ukazuje konsekwencje etyczne bycia chrześcijaninem. Skoro wybraliśmy Chrystusa aktem wiary, musimy konsekwentnie zmienić nasze myślenie i działanie. Pytanie tylko, czy rzeczywiście wybraliśmy Jezusa. Często w kościelnym przepowiadaniu pojawiają się dwie skrajności: albo zbyt mocno akcentuje się wymogi moralne wiary, aż popada się w przesadne i zniechęcające moralizatorstwo, albo (często w reakcji na to pierwsze zjawisko) akcentuje się tylko wiarę i łaskę, lekceważąc etyczne wymogi pójścia za Jezusem. Oba podejścia są niewłaściwie. Bez wątpienia prawda o zbawieniu i łasce poprzedza wymagania etyczne. Czyli warunkiem naśladowania Jezusa w konkrecie życia jest przyjęcie Go do swojego życia jako Pana i Zbawiciela. Ochrzczeni jako dzieci, być może nigdy świadomie jako ludzie dojrzali nie powiedzieliśmy Jezusowi swojego „tak”. Zdarza się, że do kancelarii pukają ochrzczeni, aby dokonać aktu apostazji. Mówią, że chcą być w zgodzie z sobą. Często dodają, że nigdy nie zapuścili korzeni w Kościele, czyli nie powiedzieli Jezusowi „tak”. Teraz chcą mieć „porządek w papierach”. Boleję nad tym, ale rozumiem. Jest w tym jakaś konsekwencja. I myślę sobie, że byłoby cudownie, gdyby zapisani w księdze chrztów podjęli świadomą decyzję w drugą stronę – czyli wybrali Jezusa. Nie chodzi oczywiście o deklaracje w kancelarii, ale o autentyczne nawrócenie. Aby to się mogło stać, trzeba spotkać Jezusa w Kościele, usłyszeć Go, uwierzyć. To jest właśnie nowa ewangelizacja, czyli ewangelizowanie ochrzczonych. O to walczyli Jan Paweł II, ks. Franciszek Blachnicki i wielu innych współczesnych apostołów o „pawłowych horyzontach”.
2. Redaktor lekcjonarza opuścił zdania, w których Paweł rozwija pojęcie „próżnego pogańskiego myślenia”. W wierszu 18. mówi o „umyśle pogrążonym w mroku, obcym dla życia Bożego, na skutek tkwiącej w nich niewiedzy, na skutek zatwardziałości serca”. Wiersz 19.: „Oni [poganie] to, doprowadziwszy siebie do nieczułości [sumienia], oddali się rozpuście, popełniając zachłannie wszelkiego rodzaju grzechy nieczyste”. To jest charakterystyka starego Adama, którego trzeba utopić w wodach chrztu. Paweł miał sam za sobą historię własnego radykalnego nawrócenia. Było to wydarzenie jednorazowe, zmieniające życie o 180 stopni. Nie wszyscy idą drogą tak gwałtownej przemiany. Śmiem twierdzić, że większość z nas nie doświadczyła tak mocnego nawrócenia typu pawłowego. Walka ze starym człowiekiem trwa przez całe życie, rozłożona na mniejsze bitwy. Odrzucenie pogańskiego myślenia i „przyobleczenie się w człowieka nowego, stworzonego na obraz Boga, w sprawiedliwości i prawdziwej świętości” to proces mozolny i długotrwały. Tym bardziej że żyjemy w świecie, który od czasów tzw. oświecenia za normalny uznaje nie umysł wierzący, ale „umysł pogrążony w mrokach niewiary”, a w miejsce zbawienia obiecuje chwilową cielesną ekstazę, po której zostają wstyd i poniżenie. Chrzest raz przyjęty domaga się nieustannej walki z pokusą, ciągłego uczenia się od Chrystusa pięknego życia.
Biegali za Jezusem, gonili i prześcigali się jak wariaci. Na zarzut ze strony Jezusa, iż prawdziwym powodem poszukiwań Go jest to, że „jedli chleb do syta”, odpowiedzieli: „Jaki uczynisz znak, abyśmy Tobie uwierzyli?”. Daj nam „chleb z nieba”. Poprzeczka zawieszona wysoko. Ojciec Pio byłby zachwycony, bowiem niejednokrotnie upominał pielgrzymów: Osate desiderare! – „Ośmielcie się pragnąć!”. Sięgajcie jak najwyżej, skoro przychodzicie pertraktować z samym Bogiem. Sięgnęli zatem w rozmowie z Jezusem po wysoką stawkę: daj nam „chleb z nieba”!
Rozmówcy Jezusa nawiązali do jednego z najbardziej znamienitych cudów, jakich doświadczyli od Boga, który uratował ich z niewoli egipskiej, prowadząc po pustyni w kierunku Ziemi Obiecanej. „Pan powiedział wówczas do Mojżesza: »Oto ześlę wam chleb z nieba… I będzie wychodził lud, i każdego dnia będzie zbierał według potrzeby dziennej. Chcę ich także doświadczyć, czy pójdą za moimi rozkazami, czy też nie… Poznacie wtedy, że Ja, Pan, jestem waszym Bogiem«” (Wj 16,4-5). Manna nie była zwykłym chlebem. Była cudownym „chlebem z nieba”, danym bezpośrednio przez Boga swojemu ludowi. Ostatnimi czasy stało się modne utożsamianie manny z jakąś naturalną substancją – wydzieliną tamaryszku bądź owada żywiącego się jego liśćmi. Tymczasem manna, nazywana „chlebem z nieba”, miała nadprzyrodzone pochodzenie. Zbieranie jej codziennie, bez możliwości przechowania jej na kolejny dzień, pomagało Izraelitom uczyć się, iż życie płynie z góry, a Bóg troszczy się o nich. Był to „pokarm anielski”, dający „wszelką rozkosz i wszelki smak” (Mdr 16,20), „chleb mocarzy” (Ps 78,25).
W mannie ludzie widzieli przedsmak Ziemi Obiecanej. I rzeczywiście, po wejściu do niej manna ustała. Odtąd Izraelici karmili się tym, co im dała nowa ziemia, podarowana przez Boga. Ziemia Obiecana to zapowiedź Mesjasza, Syna Bożego. Wśród Żydów istniała szeroko rozpowszechniona wiara w to, że Mesjasz, gdy ostatecznie przyjdzie, przywróci raz jeszcze cud manny. Zapowiadała to wyraźnie Druga Księga Barucha: „Mesjasz zacznie się objawiać (…) I stanie się w tym czasie, że bogactwo manny znów zstąpi na ziemię z wysoka, i będą z niego spożywali” (2 Ba 29,3.6-8). Stąd prawdopodobnie pochodził pomysł rozmówców Jezusa, by postawić Go przed tego rodzaju wyzwaniem.
Jezus swą przyszłą rzeczywistą obecność w Eucharystii utożsamił z nową manną z nieba. Chcąc podkreślić konieczność spożywania Jego ciała i krwi, mówił, że są one „prawdziwym pokarmem” i „prawdziwym napojem”. Odwołał się do rozpowszechnionej wśród Żydów nadziei na nowy chleb z nieba i utożsamił Eucharystię z manną Mesjasza. Jeśli Eucharystia Jezusa miała być nową manną z nieba, to nie mogła być tylko symbolem. Musiała być prawdziwym, nadprzyrodzonym chlebem z nieba. Dla św. Augustyna tajemnica Eucharystii jest tak rzeczywista, iż wzywał chrześcijan, by adorowali ją tak, jak się adoruje samego Boga: „Nikt nie spożywa Ciała, jeśli Go wpierw nie adorował. Jeśli nie adorujemy, grzeszymy” (O Psalmach 98,9).
„Nauczanie dzieci katechizmu jest bardzo trudne, gdyż są one głupie i mało zdolne. Większość z nich różni się od zwierząt tylko tym, że są ochrzczone”. To słowa, które w roku 1804 skreślił do biskupa przebywający w Ars ksiądz Jan Lecourt. Przy okazji skreślił też swoich parafian i wyjechał szukać wdzięczniejszych do poprowadzenia owieczek. Gdyby 13 lat później ks. Jan Maria Vianney, który również przybył do Ars, poszedł w ślady swojego poprzednika, nie byłoby dzisiaj wspomnienia świętego proboszcza. Na szczęście ks. Jan zamiast patrzeć na tę trzódkę z bezpiecznej wysokości swojego kapłańskiego powołania postanowił wejść między swoje owce i barany niczym Dobry Pasterz. Nie wystraszył się ich smrodu, ani nie zgorszył ich brudem. Poszedł ich szukać do karczmy, zapukał do każdego z domów. To prawda, trochę trwało zanim parafianie się do niego przyzwyczaili i uwierzyli, że nie ucieknie od nich na jakąś ciepłą posadkę. Jednak ostatecznie przekonało ich to, co ukradkiem podsłuchał jeden z nich, gdy szukając księdza Jana zajrzał do kościoła. Zastał go zatopionego w modlitwie, która składała się tylko z tych słów: "[Boże mój], daj mi nawrócenie mojej parafii; gotów jestem cierpieć wszystko co zechcesz Panie, przez całe me życie!". Co obiecał, tego dotrzymał. Ks. Jan Maria Vianney, święty proboszcz.
Ze względów bezpieczeństwa, kiedy korzystasz z możliwości napisania komentarza lub dodania intencji, w logach systemowych zapisuje się Twoje IP. Mają do niego dostęp wyłącznie uprawnieni administratorzy systemu. Administratorem Twoich danych jest Instytut Gość Media, z siedzibą w Katowicach 40-042, ul. Wita Stwosza 11. Szanujemy Twoje dane i chronimy je. Szczegółowe informacje na ten temat oraz i prawa, jakie Ci przysługują, opisaliśmy w Polityce prywatności.