Siostra Michaela Rak ratuje trafiających do hospicjum w Wilnie, którzy toną w wątpliwościach, lęku i samotności

Barbara Gruszka-Zych

|

GN 13/2023 Otwarte

publikacja 30.03.2023 00:00

Siostra Michaela Rak SJM porównuje modlitwę do wartkiego nurtu wody: – Kiedy czuję, że zamieniam się w mętne bagienko, tęsknię, by fale znów mnie uniosły.

Siostra Michaela Rak ratuje trafiających do hospicjum w Wilnie, którzy toną w wątpliwościach, lęku i samotności Roman Koszowski /Foto Gość

Gdy obserwuję, że ten nurt słabnie, ze wszystkich sił się staram, żeby tylko nie znaleźć się poza nim; aby nie uznać, że Pana Boga nie ma – podkreśla. – Przestrzenią modlitwy jest zawsze moja relacja z Bogiem – dodaje. Wie, o czym mówi, kiedy porównuje modlitwę do wody, bo potrafi świetnie pływać i zna środowisko wodne. Kiedyś, przebywając z młodzieżą na wakacjach na Mazurach, rozmodlona siedziała na brzegu. Nagle poderwał ją wrzask. Okazało się, że jedna z dziewcząt zanurkowała i nie wypływała na powierzchnię. Nie marnując czasu na zdejmowanie habitu siostra wskoczyła do wody, wyciągnęła dziewczynę i wykonała jej sztuczne oddychanie. Po kilku latach do s. Michaeli przyjechała nieznajoma młoda zakonnica ze Zgromadzenia Sióstr Matki Teresy z Kalkuty. „To ja jestem tą dziewczynką, którą siostra wtedy uratowała” – usłyszała.

Skierowanie

Siostra Michaela Maria od Matki Boskiej Ostrobramskiej nieustannie ratuje tonących w wątpliwościach, lęku i samotności, którzy trafiają pod opiekę hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki w Wilnie. Jej imię zakonne to wstęp do pasjonującej historii życia. Bo kto mógł przewidzieć, kiedy pracowała w hospicjum w Gorzowie Wielkopolskim, że przyjdzie jej posługiwać w miejscu odległym o 10 minut od Ostrej Bramy? W 2008 r. przełożeni skierowali s. Michaelę do stolicy Litwy, gdzie założyła pierwsze i jak dotąd jedyne w tym kraju hospicjum dla dorosłych, któremu cały czas szefuje. Cztery lata temu uruchomiła podobną placówkę dla dzieci. Hospicjum wznosi się na jednym z siedmiu wzgórz, na których rozciąga się miasto, tuż obok zrujnowanego kościoła sióstr wizytek. W sąsiednim domu, gdzie obecnie mieści się dom zakonny Sióstr Jezusa Miłosiernego, rezydował ks. Michał Sopoćko, spowiednik s. Faustyny Kowalskiej. Do pokoju na parterze, dziś zamienionego w kaplicę, przyszła święta przychodziła, aby obserwować, jak powstaje obraz Jezusa Miłosiernego, który według jej wskazań malował Eugeniusz Kazimirowski. Pewnego razu, już po spotkaniu ze spowiednikiem, ukazał jej się Pan Jezus i powiedział, by wróciła do ks. Michała i przekazała mu, że w tym miejscu musi powstać nowe zgromadzenie, wielbiące, głoszące i czyniące Boże miłosierdzie. To przesłanie miłosierdzia na ogromną skalę realizuje dziś s. Michaela. Należy do nielicznych, którzy umieją czytać znaki, i pewnie dlatego tyle ich otrzymuje. Nieraz widziała, jak rozsuwa się przed nią zasłona, by mogła zobaczyć więcej. – Jak mówił św. Ignacy Loyola, w 50 procentach działamy my, a drugie 50 procent trzeba powierzyć Panu Bogu – mówi z przekonaniem. – Często, kiedy wstaję rano, wołam: „Panie, pomóż mi, bo nie wiem, nie potrafię!” – dodaje. Rozmawia z Nim może nawet więcej niż z ludźmi. Pisze dla Niego wiersze, rozważania, ale też całkiem poważnie się kłóci. Bywa, że w środku nocy idzie do klasztornej kaplicy i kładzie się krzyżem, żeby na brzuchu, piersiach i policzkach poczuć przywracający ziemskie proporcje chłód podłogi.

Obmywanie

Mieszkańcy Wilna są pewni, że modlitwa s. Michaeli czyni cuda. Wielokrotnie, kiedy mówiłam komuś z tamtejszych znajomych, że idę w odwiedziny do siostry, prosili mnie, żebym wspomniała jej o ich intencjach. – Podczas osobistych spotkań, ale też za pomocą maili czy SMS-ów stale otrzymuję prośby o modlitwę za cierpiących, rozwodzących się, pogubionych – opowiada. – Modlitwą mogą być wypowiadane słowa, ale też ofiara, będąca jakimś wysiłkiem, rezygnacją, darem z siebie. W odruchu serca i jedno, i drugie przekierowuję do Jezusa Miłosiernego i Matki Najświętszej w intencji żywych i umarłych, którzy patrząc mi w oczy, gdzieś z czyśćca wołają: „Ratuj!”. Staram się ofiarować za nich to, co dla mnie trudne, ale i to, co daje mi poczucie spełnienia, radości, satysfakcji. Nie zostawiam tego w swoim wnętrzu, żebym tylko ja mogła się cieszyć. Podczas modlitwy za żywych i umarłych wołam: „Teraz ja wraz z Panem Bogiem jestem dla ciebie, kochany człowieku. Ty, który przebywasz jeszcze tutaj na ziemi i ty, który już przeszedłeś do wieczności i czekasz na niebo”.

Ofiaruje za te osoby każdą Komunię św., którą przyjmuje co dzień, ale też modlitwę i nawet chwilę ciszy. – Kiedy czuwam przed Panem Bogiem, mówię: „Panie Jezu, oddaję Ci ich w Twoje serce” – wyjawia. I zdradza treść swojej prywatnej modlitwy: – „Zatapiam w Twojej przelanej krwi tych, którzy są już po drugiej stronie życia, i tych żyjących, ale czekających na odejście, i posługujących im. Zatapiam w Twojej krwi moich przyjaciół i nieprzyjaciół, wspierających hospicjum i tych, którzy chcieliby mu szkodzić. Niech Twoja krew ich ożywi, niech Twoja woda ich obmyje”. Kiedy rozmawiam z Nim tak bezpośrednio jak teraz, gdy rozmawiam z tobą, nie zapominam, by prosić: „Jezu, pomóż!”.

Pojednanie

Kiedy spotykała się z chorymi i zmagającymi się z niepełnosprawnościami, nieraz dzieliła się z nimi prawdą, że cierpienie jest zawsze po coś. Przypominała, że musimy się starać, aby nasze cierpienie zamieniło się w perłę, podobnie jak w przypadku muszli drażnionej przez ziarnko piasku. – Skoro doświadczam cierpienia, powinnam pamiętać, że to jest coś, z czego mogę uczynić dar dla innych – zwraca uwagę. – Przecież nasze zbawienie dokonało się przez cierpienie ofiarowane na krzyżu – dodaje. Zdarza się, że po takich słowach dopadają ją choroby, kontuzje, jakby Bóg odpowiadał na jej słowa. A potem dowiaduje się, że zanoszone prośby zostały wysłuchane. Przywykła niezmiennie podczas adoracji wołać: „Jezu, przyjmij ode mnie, co zechcesz, ale niech ci, którzy proszą mnie o modlitwę, uratują się”. Siostra Michaela wie, że modlitwa staje się kołem ratunkowym dla chorych, odchodzących w hospicjum. – Każdego doprowadzamy do progu, pragnąc, by powiedział: „Boże, Tobie siebie oddaję, bo Ty pokonałeś śmierć, żyjesz, a ja chcę żyć w Tobie” – opowiada. – Przypominamy mu, że znalazł się na przystanku „niebo”, że czeka go odejście, ale kiedyś się spotkamy. Zapewniamy też, że z tamtej strony wypatrują go bliscy. Na tyle, na ile się otworzy, wchodzimy w tę przestrzeń duchowo, psychologicznie, socjalnie, żeby ten człowiek mógł odejść z głębokim wydechem, przekonany, że na ziemi dał z siebie wszystko – przebaczył, oczyścił się, uporządkował relacje z rodziną, przyjaciółmi, Panem Bogiem. Żeby po ostatnim wydechu mógł poczuć wdech wieczności.

Gdy zbliża się ostateczny czas, chorym czasami brakuje sił, by mówić, ale słyszą to, co mówią do nich czuwające przy nich osoby. – Toczy się między nami cichy dialog, w trakcie którego padają słowa personelu medycznego, kapłana przychodzącego z sakramentem namaszczenia chorych, członków rodziny siedzących przy łóżku pacjenta w świetle płonącej gromnicy – mówi. – Wielu chorych pragnie, by odwiedził ich ktoś, z kim byli od dawna skłóceni. Nie tak rzadko proszona przez nas osoba przyznaje, że nie chce się spotkać z odchodzącym, bo go nienawidzi. Stanowi to dla nas ogromne wyzwanie, żeby słowo „nienawidzę” przemienić w „pojednam się”. Pomaga w tym także modlitwa. Dzięki naszym staraniom każdy z ponad 4 tysięcy naszych pacjentów odszedł pogodzony i w spokoju wynikającym z przebaczenia.

Ostatni wydech i wdech Bożego życia pacjenta jest dla niej jak kwiat, który otrzymuje ze słowami: „To dla ciebie”. – Wiążę te kwiaty w bukiet, mówiąc: „Matko Najświętsza, dziękuję, że mogę złożyć przed Tobą kwiat, a nie cierń” – przyznaje.

Dawanie

Logo hospicjum bł. ks. Michała Sopoćki to dom wpisany w serce. – Nasi chorzy uświadamiają nam, jak ważna jest tęsknota za bezpieczeństwem domu, bliskością rodziny i miłością – mówi s. Michaela. – Duże zasługi, by zapewnić im to poczucie na ostatnim odcinku życiowej drogi, mają wolontariusze, którzy przy okazji znajdują odpowiedź na pytanie, czym tak naprawdę jest życie – dodaje. Nigdy nie zapomni, jak kiedyś dziękowała im, że dają siebie potrzebującym, a wtedy przerwała jej jakaś nastolatka: „Siostro, my dajemy? To wy nam dajecie, bo czynicie z nas lepszych ludzi”. Właśnie dlatego s. Michaela lubi przypominać, że życie jest darem z siebie, a nie cwaniackim wysysaniem z innych, żebyśmy to my mieli się dobrze.

Prosi o łaski dla kilku tysięcy swoich zmarłych, ale też zwraca się do nich o pomoc. – Stale proszę ich o wsparcie u Pana Boga – przyznaje. – Kto inny, jeśli nie oni, mógłby nam zapewnić niezbędne do funkcjonowania 70 tys. euro miesięcznie? Takiej właśnie kwoty brakuje mi co miesiąc, żeby utrzymać płynność finansową hospicjum – dodaje. Ostatnio zepsuła się w tym miejscu winda. Nowa będzie kosztować ponad 40 tys. euro. Siostra Michaela natychmiast zwróciła się w modlitwie o pomoc do przebywających po drugiej stronie. Tydzień później na hospicyjne konto wpłynęło 30 tys. euro, a ona się śmieje, że nie wie, który z jej podopiecznych załatwił tę sprawę.

Kiedy pytam, czy nie lęka się swojej świętości, odpowiada, że przecież jest grzeszna: – Spowiadam się, pokutuję, proszę: „Boże, wybacz mi, bo właśnie nie powstrzymałam swoich emocji czy czynów”. Jestem grzeszna, ale Jemu również oddaję tę moją grzeszność. On nas kocha, a skoro tak jest, to zawsze będzie nas ratował.

I na koniec rozmowy s. Michaela prosi mnie – tak jak ja ją – o modlitwę.•

Zobacz pozostałe odcinki naszego cyklu wielkopostnego:

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.