Wchodzimy w misterny plan Boga. Módl się za żywych i umarłych i kochaj!

ks. Adam Pawlaszczyk

|

GN 13/2023

publikacja 30.03.2023 00:00

Modląc się za innych, czy to żywych, czy umarłych, wchodzimy w misterny plan Boga wobec człowieka, ludzi i całego świata.

Ofiara Mszy Świętej to najdoskonalsza forma miłosierdzia. Czy za żywych, czy za umarłych, niesie obietnicę zbawienia.  Naszą nadzieję.  Witraż z kościoła św. Jerzego w Hermann (Missouri, USA). Ofiara Mszy Świętej to najdoskonalsza forma miłosierdzia. Czy za żywych, czy za umarłych, niesie obietnicę zbawienia. Naszą nadzieję. Witraż z kościoła św. Jerzego w Hermann (Missouri, USA).
Tina aka Snupnjake /www.blogger.com

Było to 16 grudnia 1936 roku. Symboliczna data, bo dokładnie 45 lat później w Katowicach dojdzie do pacyfikacji kopalni Wujek; ofiarami zbrodniczego systemu będą niewinni górnicy. Święta siostra Faustyna przez cały dzień modliła się za... Rosję. Napisze później: „...wszystkie cierpienia swoje i modlitwy ofiarowałam za ten biedny kraj. Po Komunii św. powiedział mi Jezus: Dłużej tego kraju znosić nie mogę, nie krępuj mi rąk, córko moja. Zrozumiałam – gdyby nie modlitwa dusz miłych Bogu, to by już ten cały naród obrócił w nicość. O, jak cierpię nad tym narodem, który wygnał z granic swoich Boga”.

Wyjątkowa szansa

Warto przytoczyć ten tekst w kontekście ostatniego z miłosiernych uczynków względem duszy: „modlić się za żywych i umarłych”. Faustyna modli się za tych, którzy zaprowadzili w Rosji zbrodniczy totalitarny system. Używa jednak nie tylko słowa „kraj”. Pisze również o „narodzie”, a zatem i o tych, których ten totalitaryzm boleśnie dotknął, jego ofiarach, zamęczonych i zagłodzonych milionach niewinnych istot. Tak, to mocny przykład, ale ostatni z miłosiernych uczynków względem duszy jest wyjątkowy. Po pierwsze dlatego, że nikt nas z niego nie rozlicza, przynajmniej nie tu, na ziemi. Słowa: „Pomodlę się za ciebie” wciąż są być może – jak głosiła onegdaj anegdota – najczęstszym kłamstwem. Po drugie dlatego, że jest tych miłosiernych uczynków zwieńczeniem. Nie powinien ich zastępować: jeśli ktoś oczekuje twojego pocieszenia i wsparcia w kłopotach, odwrócenie się do niego plecami z krótkim „pomodlę się za ciebie” będzie raczej okazaniem lekceważenia. Uczynek ten może jednak wieńczyć dzieło, ewentualnie je zastąpić, jeśli innych sposobów nie ma. Jest też przy okazji szansą na to, by przemieniając los innych, przemienić samego siebie. Tomasz Merton napisał: „Jeśli życie modlitwy ma przekształcić naszego ducha i uczynić z nas »nowego człowieka« w Chrystusie, to modlitwie musi towarzyszyć nawrócenie, metanoia, owa głęboka przemiana serca, w której – na pewnym poziomie naszego istnienia – umieramy, aby odnaleźć życie i wolność na innym, bardziej duchowym poziomie”. Przytaczając ten tekst, pragnę po raz ostatni zachęcić czytelnika do pełnienia uczynku miłosiernego względem duszy. Wszystkie te uczynki bowiem w pewnym sensie umniejszają nasz stan posiadania. Chcesz dać kromkę chleba biednemu? Musisz ją sobie odjąć od ust. Chcesz pocieszyć strapionego? Musisz uszczknąć co nieco ze swojego cennego czasu. Ale „zubożając” samego siebie w trakcie pełnienia miłosierdzia, w rzeczywistości siebie ubogacasz. Najwyraźniej widać to właśnie w przypadku ostatniego z uczynków miłosierdzia.

Miłosierny kocha naprawdę

Rozpocznijmy jednak od podstaw, czyli tego, co znaczy kochać naprawdę. Całe tomy na ten temat zapisano, również w ramach katolickiej teologii, a przecież wciąż popełniamy te same błędy, które od wieków popełniali inni. Kochamy... siebie w innych, nawet mając najlepsze intencje. Merton w tym odcinku zdaje się najbardziej kompetentnym przewodnikiem: „Samolubna miłość rzadko szanuje prawo ukochanego człowieka do pozostania autonomiczną osobą. (…) Nalega, aby zastosował się do naszej woli, i używa w tym celu wszelkich możliwych środków. Samolubna miłość więdnie i umiera, jeżeli nie jest podtrzymywana przejawami czułości ze strony ukochanej osoby. Dla takiego uczucia nasi przyjaciele istnieją jedynie po to, abyśmy mogli ich kochać. (…) Największą troską takiej miłości jest obawa wydostania się na wolność umiłowanych istot. Wymagamy, aby nam podlegały, gdyż jest to potrzebne do podsycania naszych własnych uczuć. Samolubna miłość przybiera często pozory zaparcia się siebie, ponieważ godzi się na wszelkie ustępstwa dla ukochanej osoby, byle ją utrzymać w niewoli. Ale w istocie kupowanie tego, co jest najbardziej wartościowe w człowieku: jego integralności, wewnętrznej swobody i jego godności jako osoby ludzkiej, za dobra o wiele mniejszej ceny, jest szczytem samolubstwa. A ten egoizm staje się jeszcze wstrętniejszy, gdy lubuje się w swoich ustępstwach i łudzi się, że one są aktami chrześcijańskiego poświęcenia”.

Uczynki miłosierne są aktami chrześcijańskiego poświęcenia, a właściwie... powinny nimi być. Być może refleksja nad ostatnim z uczynków miłosiernych względem duszy najbardziej powinna nam to uświadomić: jeśli pocieszając strapionego, pouczając nieumiejętnego, napominając grzesznego, robisz to z jakąś głęboko ukrytą intencją, poczuciem dobrze spełnionego obowiązku, czy też – to najgorszy scenariusz – by człowieka ze sobą połączyć niewidzialną nicią psychologicznych powiązań, to raczej grzeszysz, niż czynisz miłosierdzie. Miłosierny kocha naprawdę, to znaczy sam obumiera, by ktoś inny mógł życia zaczerpnąć, a nie udusić się tym jego miłosierdziem. I przyduszony wypowiedzieć w końcu na ostatnim oddechu: „Dziękuję, że jesteś taki wspaniały i zrobiłeś to dla mnie”.

Plan Opatrzności i modły człowieka

Dobrze, że ten uczynek miłosierdzia umieszczono na końcu listy. Tu jest już bowiem tylko „sam na sam” z Bogiem, często nawet bez świadomości dostępującego tego miłosierdzia. A że – jak napisał Merton – „wzajemna miłość ludzi powinna być zakorzeniona w głębokiej czci dla Opatrzności Bożej, tej pokornej czci, która składając nasze krótkowzroczne plany w ręce Stwórcy, stara się przede wszystkim wniknąć w niewidzialną pracę budowania Jego Królestwa”, w rzeczywistości modląc się za innych, czy to żywych, czy umarłych, wchodzimy w misterny plan Boga wobec człowieka, ludzi i całego świata. Tak jak święta Faustyna, błagająca o miłosierdzie dla Rosji, i rzesze innych świętych. Różniło ich wiele, ale – od grzeszników po niewiniątka, od męczenników po dziewice, od prostaczków po doktorów Kościoła – jedną cechę mieli wspólną: modlili się i w ten sposób – by wspomnieć Mertona – wnikali w niewidzialną pracę budowania królestwa Bożego.

„Modlitwa jest o tyle chrześcijańska, o ile jest komunią z Chrystusem i rozszerza się w Kościele, który jest Jego Ciałem. Ma ona wymiary miłości Chrystusa” – napisano w Katechizmie Kościoła Katolickiego (nr 2565). A zatem: chcesz modlić się za żywych i umarłych? Wejdź do swojej „izdebki”, ale przede wszystkim wejdź w komunię z Chrystusem i Jego Ciałem. Katechizm wymienia wiele różnych sposobów modlitwy, a wśród nich modlitwę wstawienniczą, modlitwę prośby, która „bardzo przybliża nas do modlitwy Jezusa. To On jest jedynym wstawiającym się u Ojca za wszystkich ludzi, a w szczególności za grzeszników” (KKK 2634). Modlitwa ta jest „czymś właściwym dla serca pozostającego w harmonii z miłosierdziem Bożym. W czasie Kościoła wstawiennictwo chrześcijańskie uczestniczy we wstawiennictwie Chrystusa: jest wyrazem komunii świętych” (KKK 2635). Tyle nauki katechizmowej, pozostaje życie, a przede wszystkim decyzja – czy chcę czynić miłosierdzie modlitwą? Jeśli tak – jakich owoców oczekuję? To zasadnicza sprawa, bo początkiem wstawienniczej modlitwy musi być – powtórzmy – głęboka cześć dla Opatrzności Bożej. Nie wierzę w praktykowane czasem przez modlących się próby „krzyczenia na Boga”, „wymuszania na Bogu” (czy wręcz „nakazywania” Bogu – bo i takie modlitwy kiedyś słyszałem). Wierzę w Opatrzność. Wierzę, że Bóg chce, bym się modlił. Wierzę, że czynię tym samym miłosierdzie. Ale nie usiłuję zmieniać Boskich scenariuszy.

Walor przemieniający

Komunia Mistycznego Ciała sięga bardzo daleko, bo aż za granice czasu. Albo bardziej przystępnie: do świata tych, którzy już ten ziemski padół opuścili. Oni też potrzebują naszej modlitwy. Juda Machabeusz, bohater opowieści z dwunastego rozdziału Drugiej Księgi Machabejskiej, już w czasach Starego Testamentu za grzechy zmarłych postanowił złożyć ofiarę: „Żołnierze Judy przyszli zabrać ciała tych, którzy polegli, i pochować razem z krewnymi w rodzinnych grobach. Pod chitonem jednak u każdego ze zmarłych znaleźli przedmioty poświęcone bóstwom, zabrane z Jamnii, chociaż Prawo tego Żydom zakazuje. Dla wszystkich więc stało się jasne, że to oni i z tej właśnie przyczyny zginęli. Wszyscy zaś wychwalali Pana, sprawiedliwego Sędziego, który rzeczy ukryte czyni jawnymi, a potem oddali się modlitwie i błagali, aby popełniony grzech został całkowicie wymazany. Mężny Juda upomniał lud, aby strzegli samych siebie i byli bez grzechu, mając przed oczyma to, co się stało na skutek grzechu tych, który zginęli. ­Uczyniwszy zaś składkę pomiędzy ludźmi, posłał do Jerozolimy około dwu tysięcy srebrnych drachm, aby złożono ofiarę za grzech” (12,39-43). Również w Mądrości Syracha zapisana została maksyma dotycząca naszej relacji ze zmarłymi: „Miej dar łaskawy dla każdego, kto żyje, nawet umarłym nie odmawiaj oznak przywiązania” (7,33). Słowo „przywiązanie” jest wieloznaczne. Może dotyczyć emocjonalnej więzi, ale i z pewnością odnosi się do wspólnoty, komunii dóbr duchowych, która w życiu Kościoła od samego jego początku stanowiła istotny wymiar relacji pomiędzy „wszczepionymi w Chrystusa”. Bez niej nie bylibyśmy Kościołem, tak jak bez bezinteresownej miłości żaden uczynek miłosierdzia nie ma waloru przemieniającego. Bo czy nie o to w miłosierdziu chodzi, żeby przemieniało? Żadna pomoc, żadne wsparcie, żaden gest miłości nie jest de facto okazaniem miłosierdzia, jeśli człowieka nie podnosi z prochu. Zaczęło się w raju, z chwilą, gdy ukryty przed Bogiem człowiek wił się w zaroślach jak zaplątane, wystraszone zwierzę, które opuściło stado. Już od tamtego momentu wiemy, że Bóg jest w stanie stado pozostawić i wyruszyć na poszukiwanie tego wystraszonego nieszczęśnika. Niektórych to gorszy, innych dziwi. Dla nas niech będzie przykładem, jeśli uczynki miłosierne względem duszy szczerze chcemy wypełniać. •

Rachunek sumienia

Wieczorem w Niedzielę Męki Pańskiej (Palmową) znajdź czas na indywidualną modlitwę i wyciszenie. Przypomnij sobie słowa Tomasza Mertona, który napisał: „Jeśli życie modlitwy ma przekształcić naszego ducha i uczynić z nas »nowego człowieka« w Chrystusie, to modlitwie musi towarzyszyć nawrócenie, metanoia, owa głęboka przemiana serca, w której – na pewnym poziomie naszego istnienia – umieramy, aby odnaleźć życie i wolność na innym, bardziej duchowym poziomie”. W kończącym się Wielkim Poście mieliśmy przed oczami słowa: „W krzyżu miłości nauka. Uczynki miłosierne względem duszy”. Po chwili cichej modlitwy zadaj więc sobie następujące pytania:
• Czy moja miłość do innych jest naprawdę miłością, czy raczej samolubnym potwierdzeniem własnej doskonałości?
• Czy celowo i z rozmysłem nie przywiązuję innych do siebie, świadcząc im dobro?
• Ile razy w czasie tego Wielkiego Postu uczyniłem jakiś gest miłosierdzia względem duszy mojego bliźniego?
• Jak w tym okresie wyglądała moja modlitwa? Czy nie unikałem jej, nie zaniedbywałem, nie lekceważyłem?
• Czy mojej modlitwie towarzyszy przemiana serca? Czy nawracam się dzięki modlitwie?
• Czy modliłem się za innych? Jeśli tak – za kogo i dlaczego? Czy wśród tych, za których się modlę, nie ma osób, z którymi powinienem porozmawiać i – być może – przeprosić je albo przebaczyć im wyrządzone mi krzywdy?
• Czy modliłem się za zmarłych? Jeśli nie – jaka jest tego przyczyna? Czy nie żywię do któregoś z bliskich zmarłych żalu, nie potrafię mu wybaczyć?

Trwaj w ciszy po udzieleniu odpowiedzi na te pytania. Następnie pomyśl, za kogo powinieneś się pomodlić, i zrób to. Odmów w jego intencji modlitwę „Ojcze nasz”.

Zobacz pozostałe odcinki naszego cyklu wielkopostnego:

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.