Nikt nie słyszał pierwszych odgłosów zapowiadających tragedię. Potem słychać było huk. To była największa katastrofa budowlana w historii Polski.
Kraków, sobota, 28 stycznia, około godz. 17.00. Dzwoni telefon Pawła Wełmińskiego. – Zawaliło się... Są zabici… Przyjedź… – mówi jego ojciec Zbigniew. Jest uwięziony pod gruzowiskiem. Obok niego jest kilka żywych osób. Dzwonią komórki, ludzie stukają w cały ten złom. Boją się, że znowu coś runie, że ratownicy przejdą obok.
To, co chwilę wcześniej działo się w pawilonie nr 1 Międzynarodowych Targów Katowickich, naoczni świadkowie opisują w różny sposób. Kończyła się aukcja gołębi pocztowych, grała kapela, trzy dziewczyny tańczyły na scenie. Było głośno. Nikt nie słyszał pierwszych odgłosów zapowiadających tragedię. Potem słychać było huk.
– Jakby szyba pękła – mówią jedni.
– Raczej jakby przeleciał odrzutowiec – twierdzą inni.
Jak w Nowym Jorku
Faktem jest, że większość płaskiego dachu hali o wymiarach 100 na 150 metrów zapadła się do wewnątrz. Ściany boczne pozostały. Nachyliły się tylko, a w niektórych miejscach złamały.
Paweł Wełmiński jest już w samochodzie. W drodze – kolejny telefon. – Znowu się zawaliło! – w głosie ojca słychać strach.
Tu powstaje wątpliwość. Kierownictwo akcji ratowniczej nie potwierdza drugiego zawalenia. Możliwe, że gruchnęło coś stosunkowo niewielkiego, ale blisko pana Zbigniewa. Paweł jest już w Katowicach. – Dzwonię do taty co kilka minut. Nie chcę mu rozładować komórki. Ale kontakt jest – mówi.
Faceci w czerni
Wokół terenu Międzynarodowych Targów Katowickich kordon policji. Trzech chłopaków w czarnych skórach wyskakuje z samochodu. – Kumpel w knajpie mówił wczoraj, że wybiera się na te targi. Nie odbiera komórki. Nie wiemy, co jest – mówią, nie zwalniając kroku.
W tym czasie wokół pawilonu, obitego białą i niebieską trapezową blachą, jest bardzo kolorowo. Kilka rurek, pomarańczowa płachta i… już stoi kolejny namiot dla rannych. Obok czerwone kombinezony pogotowia ratunkowego, czarno-zielone mundury policji, jaskrawo żółte napisy na uniformach strażaków, czerwone berety żandarmerii wojskowej. Są też ratownicy z Centralnej Stacji Ratownictwa Górniczego w Bytomiu i z różnych kopalń.
Są ratownicy górscy, Pomoc Maltańska. Przyjechali też prokuratorzy z katowickiej Prokuratury Okręgowej. Później dowiemy się, że samej tylko straży pożarnej przyjechało sto wozów, a w sumie w akcję ratowniczą zaangażowanych było ponad 1300 osób. Całością dowodził szef śląskiej straży pożarnej gen. Janusz Skulich. – Śląskie siły kryzysowe są najlepsze w kraju. Niedawno były ich zawody – stwierdzi parę godzin później szef Kancelarii Prezydenta Andrzej Urbański.
Za płotem, w śniegu, a nawet na drzewach, ludzie szukający swoich bliskich. Nad zawalonym dachem fruwa zdezorientowany gołąb.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.
Jarosław Dudała