Wybory: co się stało i dlaczego?

Dlaczego Prawo i Sprawiedliwość przegrało wybory? Jakie będą konsekwencje tego faktu? Co dalej z polską polityką i polską kulturą?

Nie jestem i nie zamierzam być komentatorem politycznym. Jednak po przeglądzie różnych (także zamieszczonych na niniejszej stronie internetowej) analiz powyborczych trudno się oprzeć pokusie dorzucenia do nich swoich trzech groszy. Większość komentarzy skupia się na przyczynach i konsekwencjach (całościowo pojętej) porażki Prawa i Sprawiedliwości. No właśnie, dlaczego PiS nie osiągnęło większości parlamentarnej i w tym sensie przegrało wybory? Odpowiedź na to pytanie ma, poza wymiarem techniczno-politycznym, wymiar głębszy. Zacznijmy od wymiaru pierwszego.

W tegorocznych wyborach nie zadziałały czynniki, które pozwoliły na zwycięstwo w wyborach poprzednich. W 2015 roku czynnikami tymi były rekordowe błędy i grzechy przeciwników oraz… łut szczęścia (Zjednoczona Lewica, nie przekraczając progu wyborczego, zwolniła mandaty potrzebne do większości parlamentarnej). W 2019 roku o zwycięstwie zadecydowały zasoby własne: PiS spełniło swe wyborcze obietnice socjalne i (przy dobrych wskaźnikach ekonomicznych zapewnionych przez kompetentnego premiera) zapowiedziało następne. Potem przyszła pandemia, wojna (ze wszystkimi ich negatywnymi konsekwencjami), „zmęczenie władzy” (która już istotnie więcej obiecać nie mogła i zapętlała się w kolejnych działaniach na skróty) oraz „zmęczenie władzą” ze strony tej części elektoratu, na której „transfery socjalne” nie robiły już większego znaczenia. W takiej sytuacji, wobec uszczuplenia zasobów własnych i wobec mniejszej ilości błędów konkurencji, trzeba było liczyć na szczęście lub spryt.

Szczęścia zabrakło (wszystkie główne siły weszły do parlamentu). A spryt? I tu się zaczyna litania zarzutów wobec sztabowców partii rządzącej. Z tej litanii trzy punkty są istotne. Po pierwsze, zawężono (zresztą, poza nielicznymi wyjątkami, dość toporny) przekaz propagandowy prawie wyłącznie do grupy ludzi biedniejszych, starszych i bardziej tradycyjnych kulturowo. Po drugie, zapomniano o znanym z poprzednich wyborów efekcie trzeciej siły – siły, na którą głosują wyborcy, którzy mają dość i władzy, i anty-władzy, i polaryzacyjnej polityki. Jeśli nie ma się potencjału do absolutnego wygrania wyborów, trzeba sobie taką siłę „wyhodować”, przynajmniej po to, by móc utworzyć rząd mniejszościowy (jeśli nie koalicję). W porę zrozumiała to konkurencja, która pozwoliła rosnąć symetrystom ze znaczonymi kartami. A w polityce nie ma nic lepszego niż mieć obok siebie (atrakcyjnego medialnie) „symetrystę ze wskazaniem” we właściwym kierunku. Po trzecie, nie przewidziano rekordowej frekwencji, w tym wysokiego udziału młodzieży i szerzej rozumianego młodego pokolenia. (Zjawisko to z pewnością będzie badane przez socjologów; ciekawe na przykład jest to, czy – a jak tak, to kiedy – poszła wyborcza iskra w mediach społecznościowych).

I tu dochodzimy do sprawy głębszej. 15 X 2023 roku stało się to, co wcześniej czy później (a myślałem, że później) musiało się stać. Formacja kulturowa młodego pokolenia okazała się znaczącą siłą polityczną. Pamiętajmy, że mniej więcej od pierwszych lat XXI wieku weszliśmy w nową epokę. Jej symboliczny początek można utożsamiać z datą przystąpienia do Unii Europejskiej lub z datą śmierci św. Jana Pawła II. Wtedy rozpoczął się (lub radykalnie przyspieszył) proces upodabniania się Polski do Europy Zachodniej nie tylko pod względem struktury politycznej i poziomu życia, ale także pod względem aktualnej mentalności Europejczyków. Indywidualizm, sekularyzm, konsumpcjonizm, kosmopolityzm, rewizja tradycji moralnej itp. – te wszystkie zjawiska przenikały coraz bardziej do naszego życia. One też ukształtowały znaczną część młodego pokolenia, dając o sobie spektakularny i ekstremalny znak w takich wydarzeniach jak happening „Akcja Krzyż” (2010) lub proaborcyjna rewolta (2020). W 2023 roku to pokolenie (tym razem w sposób stonowany, choć zdecydowany) dało o sobie znać przy urnach wyborczych.

Czy rzeczywiście tak musiało się stać? Raczej tak. Rzadko się bowiem zdarza, by słabszy, upodabniając się do silniejszego pod względem organizacji życia społecznego, statystycznie nie upodobnił się do niego pod względem kultury i moralności. Rzadko też się zdarza, by zmiany w kulturze i moralności nie przełożyły się w końcu na politykę. Owszem, siła tradycji i inne czynniki (w tym talent polityczny lidera prawicy), sprawiły, że pewne zmiany zachodziły lub wyraźnie uwidaczniały się u nas wolniej. Teraz te zmiany przyspieszą, gdyż otrzymają – na szczęście, jeszcze nie natychmiastowe i jeszcze nie rewolucyjne – wsparcie w postaci udogodnień prawnych, edukacyjnych, medialnych i finansowych. Kultura na dłuższą metę kształtuje politykę, ale i polityka w sporym stopniu kształtuje kulturę.

Właśnie przede wszystkim z powyższego powodu (pomijam inne, bardziej względne lub bardziej doraźne, powody) nie cieszę się z wyniku ostatnich wyborów. Widzę w nich bowiem zapowiedź jakiegoś przyspieszenia zmian kulturowo-moralnych, które dla mnie – jako katolika i konserwatysty – są niepokojące. Owszem, wyniki te zmuszają do refleksji nad sposobem obecności katolików (jako katolików) w życiu publicznym i nad sposobem realistycznej obrony ich systemu wartości. Wyniki te jednak nie powinny być impulsem do wycofywania się do sfery pozapolitycznej lub do rezygnacji z prób przekładania własnej aksjologii na projekty polityczne.

I jeszcze jedna rzecz. Gdy zestawimy wyniki wyborów i wyniki referendum, zobaczymy, jak wielki potencjał stanowią w naszym kraju nastroje antyimigracyjne (przynajmniej w sensie opozycji wobec „przymusu relokacji”) lub/i antyeuropejskie (przynajmniej w sensie opozycji wobec centralistycznych inicjatyw „biurokracji brukselskiej”). Jak inaczej bowiem zinterpretować fakt, że na czwarte pytanie referendum odpowiedzi „nie” udzieliło 10 878 863  obywateli? Liczba ta jest bliska połowie wszystkich głosujących. Więcej, liczba ta przekracza o 1 690 645 liczbę wszystkich głosów oddanych razem na Prawo i Sprawiedliwość oraz Konfederację. Znaczy to, że wśród głosujących na (aktualnie przewidywaną) przyszłą koalicję rządzącą musieli się znajdować także (prawdopodobnie w liczbie około miliona) przeciwnicy „przymusowego mechanizmu relokacji narzuconego przez biurokrację europejską”. Warto o tym fakcie pamiętać, gdyż może on mieć w przyszłości znamienne skutki polityczne.

Wybory: co się stało i dlaczego?   15 października Polacy wybrali 460 posłów i 100 senatorów. Zgodnie z konstytucją pierwsze posiedzenia nowego Sejmu i Senatu zwołuje prezydent w ciągu 30 dni od dnia wyborów. Roman Koszowski / Foto Gość

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Wojtysiak