Bilet w jedną stronę

Czy rząd włoski poradzi sobie z opanowaniem ogromnej fali imigrantów z Tunezji?

Lampedusa, niewielka wyspa Morza Śródziemnego, dotychczas kojarzyła się z „Lampartem” Viscontiego oraz literackim pierwowzorem filmu, powieścią księcia Giuseppe Tomassiego di Lampedusy. Nieoczekiwanie stała się symbolem bram do swoistej ziemi obiecanej tysięcy zdeterminowanych uchodźców z Afryki. Ofiary jaśminowej rewolucji chcą się wyrwać spod tunezyjskiego reżimu Zin Al-Abidina Ben Alego. Ale ucieczka stała się tu motorem biznesu. Za transport trzeba zapłacić nawet tysiąc euro u rzekomych właścicieli prymitywnych łodzi.

Motorówką do ziemi obiecanej
Średnia wieku pasażerów nie przekracza 35 lat. Sami mężczyźni. Sporadycznie są i dzieci. Do łodzi upycha się zwykle od 50 do 100 osób. Bez żywności i bagaży, niektórzy na stojąco muszą pokonać do 200 km drogę morską. Skrajnie wyczerpani kilkudziesięciogodzinną przeprawą (wg Fortresse Europe od 1988 r. w drodze do Europy zginęło ponad 14 tys. osób i nikt nie zna ich tożsamości), czujni, wypatrują nadziei, dobijając do wybrzeży Lampedusy. Wałęsają się po uliczkach miasta, żebrząc o gratisowe karty telefoniczne, by móc zadzwonić do domu. Inni przechadzają się z siatami zakupów. Najważniejsze to dostać się na kontynent. Uciekinierzy twierdzą, że chcą „pracy, żeby jeść i żyć”. Najlepiej w Palermo, Mediolanie, Berlinie czy Paryżu. Tylko niektórzy zgłaszają się do rządowego centrum pierwszej pomocy na wyspie, bo tu trzeba się zarejestrować. Włoski rząd straszy, że większość przybyszów będzie deportowana. Episkopat alarmuje, że to przeczy humanitarnej i chrześcijańskiej wizji świata. A UE zapowiada jedynie pakiet pomocowy dla Tunezji w wysokości 258 mln euro do 2013 roku...

Przez całą dobę nad dzielącym wyspę od kontynentu afrykańskiego pasem morza krążą helikoptery zwiadowcze Frontexu. Europejska Agencja Zarządzania Współpracą Operacyjną na Granicach Zewnętrznych Państw Członkowskich Unii Europejskiej (z siedzibą w Warszawie) od 2005 r. wspiera kraje unijne m.in. w patrolowaniu granic, wydalaniu nielegalnych imigrantów. Codziennie notuje trzy do czterech łodzi pokonujących wody wokół wyspy, to jest 5 tys. osób w tygodniu. Według Migregroupe, najbardziej oblegane miejsca przeprawy do Europy przebiegają wzdłuż granicy grecko-tureckiej, w Calais oraz właśnie na Lampedusie. Włochy w ostatnich dekadach stały się chłonnym krajem pod względem imigracji. Jeszcze 20 lat temu stacjonowało tu 350 tys. przybyszów z innych krajów. W ciągu ostatniej dekady liczba ta wzrosła do 5 mln, z czego – jak szacuje Caritas Italia – 500 tys. osób przebywa tu nielegalnie.

Europa sobie nie radzi
– Dla Włoch to sytuacja nowa – mówi w rozmowie z GN Christina de Luca, była minister ds. imigracji w rządzie Romano Prodiego. – Ale co z przybyszami zrobić? Zgodnie z chrześcijańską etyką: przyjąć, umożliwić godne warunki życia. Tymczasem możliwości kraju szacuje się na 11 tys. przyjęć rocznie. Druga rzecz to kwestia nadania imigrantom obywatelstwa. Mamy w tym względzie najbardziej surowe prawo w Europie. Imigrant może ubiegać się o status Włocha dopiero po 10 latach stałego pobytu w tym kraju. Oznacza to kłopoty w znalezieniu dobrej pracy, ograniczony dostęp do świadczeń socjalnych.
De Luca: – Dotyka to najbardziej dzieci. Nawet jeśli urodzą się we Włoszech, to nadal są imigrantami. Oznacza to lawinę trudności związanych z dostępem do szkolnictwa czy lecznictwa.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Joanna Bątkiewicz-Brożek, publicystka