Ameryka wybiera tematy zastępcze?

W amerykańskich prawyborach prezydenckich spór cywilizacji życia i śmierci jest jasną osią podziału politycznego.

Polscy politycy o aborcji rozmawiać nie chcą. Wolą chować się za klisze „wyboru kobiety” po jednej i „świętości życia” po drugiej stronie. W dobrym tonie jest nie zajmować stanowiska na ten „temat zastępczy”, bo przecież polityk musi zająć się „prawdziwymi problemami”, a nie „awanturnictwem ideologicznym”. A my, wyborcy, godzimy się na to, żeby politycy ukrywali poglądy, a częściej chyba ignorancję. Nie rozliczamy zdeklarowanego katolika z publicznego usprawiedliwiania aborcji dzieci niepełnosprawnych. Nie wymagamy, żeby stał na straży spraw fundamentalnych, których konsekwencje prędzej czy później dotkną nas osobiście. A potem budzimy się „z ręką w nocniku”. Bo radykalna lewica, gdy dojdzie do władzy, nie ogląda się na żadne dżentelmeńskie umowy.

Przejrzyste opcje
Inaczej zachowuje się amerykański wyborca. On nie nabiera się już na strategię zamiatania pod dywan, bo wie, że tak zwane sprawy społeczne to żadne abstrakcyjne moralizowanie. Amerykanie oglądali zabijanie niepełnosprawnej Terri Schiavo, płacili z podatków za aborcje przez częściowe urodzenie i za molestowanie dzieci w publicznych szkołach za pomocą obscenicznej propagandy dewiacji seksualnych. Na co dzień oddychają konsekwencjami lewicowej rewolucji, dlatego nie mają wątpliwości, że sprawy życia i rodziny w debacie politycznej bezpośrednio wpływają na ich prywatny mir domowy. Już za kilka miesięcy Ameryka wybierze nowego prezydenta. Republikańska Ameryka głosować będzie za wartościami konserwatywnymi. Demokraci poprą aborcję i zmianę definicji małżeństwa.

Kto da więcej?
Obie partie prześcigają się w zajmowaniu skrajnych stanowisk. Główni kandydaci Republikanów, z wyjątkiem Rudy’ego Giulianiego, deklarują się jako obrońcy życia i rodziny, nawet jeśli dla niektórych z nich to zaangażowanie jest bardziej polityczne niż osobiste. Po stronie Demokratów odbywa się analogiczna, choć bardziej makabryczna, licytacja – Hillary Clinton stara się przekonać elektorat, że jest bardziej zasłużona w szerzeniu aborcji niż Barack Obama.

Takie wyłożenie kart na stół ma swoje zalety. – Wielkim zwycięstwem obrońców życia i rodziny jest to, że kandydat Partii Republikańskiej ponosi duże konsekwencje polityczne, jeśli nie opowiada się zdecydowanie po stronie wartości konserwatywnych – cieszy się Joseph Previtali, kleryk seminarium duchownego, a wkrótce ksiądz w jednej z diecezji na Zachodnim Wybrzeżu. – Popieram każdego kandydata, który ma właściwe zdanie w sprawach, których się nie negocjuje, jak aborcja, eutanazja, eksperymenty na embrionach, klonowanie czy definicja małżeństwa. Jeśli tego nie ma, nie interesują mnie zdolności kandydata w polityce międzynarodowej czy gospodarce. Wielu Amerykanów wychodzi z takiego założenia, szczególnie poważni chrześcijanie: katolicy i ewangelicy – dodaje Previtali. Z drugiej strony spora część społeczeństwa poprze w wyborach kandydata Demokratów, otwarcie wykluczającego dzieci przed urodzeniem spod prawa do życia. A to nie jest optymistyczny wniosek. – Bardzo chciałbym zobaczyć Amerykę, w której obrona życia jest odpowiedzialnością obu partii, nie tylko jednej – komentuje intelektualista katolicki George Weigel.

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.
« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Joanna Najfeld, publicystka