Fałszywe obrazy Boga

Jarosław Dudała

|

Gość Niedzielny

publikacja 19.01.2024 14:08

Nie grozi mi (tak myślę) utrata wiary w Boga. Prawdziwe niebezpieczeństwo polega na tym, że można zacząć wierzyć w tak straszne rzeczy o Nim – pisał Clive Staples Lewis. Jaki jest mój obraz Boga?

Fałszywe obrazy Boga Wizerunek Boga zmienia się, bo zmienia się człowiek – ja się zmieniam. HENRYK PRZONDZIONO

Niewiele jest rzeczy tak bardzo niszczących i hamujących rozwój duchowy, jak fałszywy obraz Boga. On jest jak choroba autoimmunologiczna: to, co dobre (wiara), ulega wtedy fatalnej dezorientacji. Nie jest to, niestety, choroba rzadka. Występuje ona pod różnymi postaciami. Oto kilka typów fałszywego obrazu Boga:

  • Pan/właściciel świata. Owszem, to jest Bóg który daje, ale daje wyłącznie na własnych warunkach. A jak się tych warunków nie spełnia, to nie tylko przestaje dawać, ale wręcz wymierza kary. Dlatego lepiej trzymać się od Niego z daleka. A jeśli już trzeba się do Niego zbliżyć, to tylko dlatego, żeby się na mnie nie obraził i żeby się na mnie nie gniewał. Żeby nie przyszło mu nawet przez myśl, działać na moją niekorzyść.
  • Zegarmistrz/wielki architekt. Owszem, Bóg zaprojektował i stworzył piękny świat, ale nakręcił jego życiodajną sprężynę i przestał się nim interesować. Wniosek z tego jest dla człowieka straszny: Bóg się mną nie interesuje. W zmaganiu w codzienności, w trudzie życia zostaję absolutnie, skrajnie sam; co gorsza, zdany jedynie na moje ograniczone siły i możliwości.
  • Piorunochron. Na co dzień nie zwraca się na Niego uwagi. Ale jak trwoga, to kierunek do Boga. Poza tym - żadnej bliskości i czułej relacji.
  • Akumulator. Można z Niego zaczerpnąć trochę siły. Od czasu do czasu, nie za często się podłączam, gdyż na akumulatorze czy na baterii da się dłuższy czas pofunkcjonować.
  • Wielki szef. Wyznacza obowiązki, zadania do wykonania. To on ma potrzeby, które ja mam zgadywać i wychodzić im na przeciw, realizując je nawet swoim kosztem. Trzeba dla Niego pracować, starać się: modlić się, pościć, harować w domu i w kościele. A za dobrą robotę będzie dobra zapłata. Przyjdzie na konto. Żadnego bliższego kontaktu nie będzie. Relacja z takim Szefem odpycha, ma niewielkie znaczenie. Relacji szukam raczej z ludzi mi przychylnymi, z tymi, których uważam za przyjaciół, a nie z tak nieprzewidywalnymi i wymagającymi, jak Wielki Szef.
  • Dobra wróżka. Wystarczy grzecznie poprosić, wypowiedzieć właściwe formuły czy „zaklęcia”, a wróżka będzie „związana”, zobowiązana do działania, kiwnie czarodziejską różdżką i da to, o co się prosi.
  • Prokurator. Czyli ten, który kontroluje, tropi i oskarża (za popełnienie grzechów). To wyjątkowo szkodliwy obraz, bo przecież „oskarżyciel naszych braci, ten, co dniem i nocą oskarża ich przed Bogiem” to satanos,  zwany także diabłem – a nie Bóg. Bóg to ten, który miłosiernie zareagował na nasze grzechy, biorąc na siebie ich ciężar, a na krzyżu prosił dla ludzi o przebaczenie („bo nie wiedzą, co czynią”).
  • Chirurg. Owszem, leczy nasze choroby, ale to boli. Boli, bo uzdrowienie autentyczne i skuteczne musi boleć. Ten fałszywy obraz występuje jeszcze w wariancie „chirurg plastyczny”. To Bóg, który chce mnie na siłę zmieniać, korygować – zawsze coś mu we mnie nie odpowiada, irytuje go i ciągle jeszcze mam w sobie coś do pozmieniania, aby być wreszcie akceptowanym i przyjętym. Tu mam za mało, tam niewystarczająco, a gdzie indziej za dużo.
  • Teściowa. Taka z dowcipów. Czujesz do niej szacunek, respekt, ale jednocześnie jesteś przy niej spięty/spięta, rozliczany/rozliczana. I nigdy nie wiesz, co ta wredna osóbka tak naprawdę o tobie myśli. Zazwyczaj przecież nie dorastasz do oczekiwań.

Wspólną cechą tych wszystkich fałszywych obrazów Boga jest to, że budzą w człowieku lęk. Lęk przed Bogiem. Tymczasem Bogu nie chodzi o to, żebym się Go bał. Gdyby Mu o to chodziło, to nie leżałby w betlejemskim żłóbku ani nie zawisłby na krzyżu. Zdominowałby nas i podporządkował nas sobie siłą. Byłby jak Zeus – siedziałby gdzieś wysoko, nie brałby na siebie ciężarów ludzkiej codzienności. Idealny pod każdym względem za najmniejsze przewinienie ciskałby w grzeszników piorunami. Ale Bogu nie chodzi o lęk. Chodzi Mu o miłość. A w miłości – jak pisał Jan Ewangelista - nie ma lęku. Przeciwnie: doskonała miłość usuwa lęk. Jeśli ktoś się lęka (Boga), to znaczy, że jeszcze nie wydoskonalił się w miłości.

Pomyśl, co byś zrobił/zrobiła ze swoim życiem, gdybyś przestał(a) się bać... Może przestałbyś dręczyć siebie samego i innych swoim niezadowoleniem, nierealnymi oczekiwaniami, skrupułami, ciągłą harówką, żeby zadowolić bóstwo? Może przestałbyś się bać uczyć, rozwijać się (to właściwie synonim cytowanego wyżej za św. Janem czasownika „wydoskonalić się”.)

Ano właśnie: „wydoskonalić”…

Ten czasownik zakłada rozwój. Taki rozwój w postrzeganiu Boga widać na przykładzie Narodu Wybranego. Najpierw był to dla niego Bóg przerażający, daleki. Kontaktował się z Nim tylko jeden wybrany – Mojżesz. Inni trzymali się od Jahwe na wyraźny dystans. Potem Izrael zaczął postrzegać Boga jako swego wodza. To oznacza już nawiązanie jakiejś relacji. Nadal jednak była to relacja z Kimś dalekim, zasiadającym na wysokim tronie. Następnie Izrael dostrzegł w Bogu swego żywiciela. (Pamiętamy mannę i przepiórki na pustyni.) Potem ujrzał w Nim także wiernego sojusznika, który w walce na śmierć i życie nigdy na krok nie odstąpił swojego Umiłowanego Ludu. A w końcu Izrael odkrył w Bogu wiernego przyjaciela. Jak widać na tym przykładzie, wizerunek Boga zmienia się, bo zmienia się człowiek – ja się zmieniam.

Tekst powstał na podstawie konferencji o. Bartłomieja Hućko SJ i we współpracy z nim.

Mała droga świętej Teresy. Nie tylko dla orłów

 

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.