Sobór nie zniszczył liturgii, ale pozwolił jej wrócić do korzeni

Agnieszka Huf Agnieszka Huf

|

Gość Niedzielny

publikacja 04.12.2023 12:57

Myślę, że Msza, którą odprawiał św. Piotr, bardziej przypominała tę naszą, współczesną, niż np. tę z XVIII wieku, kiedy barok podkreślał "święty teatr" przez architekturę, złoto i piękne paramenty – mówi ks. dr Andrzej Hoinkis, liturgista.

Sobór nie zniszczył liturgii, ale pozwolił jej wrócić do korzeni zdj. ilustracyjne Józef Wolny/Foto Gość

Agnieszka Huf: 60 lat temu uchwalono pierwszy dokument soborowy – Sacrosanctum Concilium, Konstytucję o Liturgii Świętej. Tego dnia przypadła 400. rocznica zakończenia Soboru Trydenckiego. Ta data nie wydaje się być przypadkowa…

Ks. dr Andrzej Hoinkis: Na pewno wybór daty był świadomą decyzją. Zresztą wydanie mszału po Soborze Watykańskim II odbyło się w 400. rocznicę wydania mszału po Soborze Trydenckim. Ale nie było tak, że przyspieszano pracę nad Konstytucją, aby zdążyć z jej ogłoszeniem w konkretnym dniu – to było dzieło dobrze przygotowane. Kwestia liturgii żyła bardzo mocno w świadomości katolików w latach 50. i 60. XX wieku, aktywnie działał Ruch Liturgiczny, odkrywano nowe teksty źródłowe. To wszystko było procesem, który przygotował do zajęcia się na soborze liturgią.

Sam Sobór Watykański II to też nie było nagłe wydarzenie – Jan XXIII nie obudził się przecież pewnego dnia z myślą, że zwoła sobór. Proces, którego był on finałem, zaczął się już w końcówce XIX wieku…

Nawet wcześniej, bo Sobór Watykański I, obradujący w latach 1869-1870 nie został zakończony i w Kościele żywa była myśl, że należy do niego wrócić. XX wiek przyniósł wiele zmian – I wojna światowa mocno wstrząsnęła Europą i Kościołem, II wojna światowa tym bardziej. Po niej pojawił się w myśleniu światowym pozytywistyczny trend: "wszystko jesteśmy w stanie zmienić" – mimo eskalacji zła, która objawiła się w latach wojny, społeczeństwa bardzo szybko się odradzały. XX wiek to też czas wielkich zmian mentalnych – chociażby rewolucja z 1968, która przecież nie wybuchła z dnia na dzień, tylko narastała przez lata. Myślę, że papież słuchał Ducha Świętego, miał wyczucie, że pewne rzeczy trzeba uprzedzić, uporządkować, żeby nie obudzić się „z ręką w nocniku”.

Zobacz też:

Wspomniał Ksiądz o Ruchu Liturgicznym. Co to takiego?

Ruch Liturgiczny rozpoczął się we Francji w opactwach benedyktyńskich w XIX wieku. Co ciekawe, u jego początków leżało odkrycie, że mszał potrydencki z 1570 r. jest bardzo bogaty w treści – często bardziej niż mszały diecezjalne, z których we Francji XIX w. powszechnie korzystano. Dlatego Ruch Liturgiczny doprowadził do powszechniejszego przyjęcia mszału potrydenckiego w wielu diecezjach francuskich i niemieckich, doprowadził do docenienia piękna liturgii rzymskiej. Równocześnie odkrywano i opracowywano starożytne źródła pokazujące historię Kościoła i liturgii w czasach starożytnych. Mszał potrydencki to w większości mszał kurii rzymskiej z XII wieku, bo kiedy trwał Sobór Trydencki, naukowcy czy liturgiści nie mieli starszych źródeł. Tymczasem w XIX i XX wieku odkryto i opracowano teksty z pierwszych wieków chrześcijaństwa, dzięki czemu zauważono, że obowiązująca liturgia jest mocno sklerykalizowana. Na przykład święty Justyn w pisanej w II wieku „Apologii” wspomina, że w czasie liturgii posługiwali lektorzy, którzy czytali Pismo Święte, że Słowo Boże było wiernym wyjaśniane – to wszystko na skutek różnych procesów w Kościele stopniowo zanikło. Ruch Liturgiczny postulował pójście głębiej niż XII wiek, na którym zatrzymała się reforma liturgii po Soborze Trydenckim. Stopniowo sięgano do korzeni, do starożytnych tekstów, do żywszego udziału wiernych w Mszy, a nie tylko biernym jej słuchaniu. Pojawiały się próby przybliżenia Eucharystii wiernym – na przykład kapłan sprawował mszę po łacinie, ale ludzie odpowiadali w języku narodowym. To wszystko rodziło się powoli, latami, ale u początków XX wieku potrzeba rozumienia przez wiernych, co się dzieje w czasie Mszy, była już bardzo nabrzmiała. 

Ale sprawa liturgii wydawała się już przesądzona – Pius V w bulli Quo primum tempore w 1570 r. napisał przecież „będzie odtąd bezprawiem na zawsze w całym świecie chrześcijańskim śpiewanie albo recytowanie Mszy św. według formuły innej, niż ta przez Nas wydana”, czyli niejako „zabetonował” Mszę. 

Warto się zastanowić, czy naprawdę Pius V miał intencję „zamrożenia” liturgii. Trzeba spojrzeć na kontekst historyczny: Sobór Trydencki był reakcją na reformację. Pius V nie zabronił stosowania ani rytu ambrozjańskiego ani innych rytów, które istniały wtedy w Kościele zachodnim i były prawnie obowiązującymi. Mszał wydany po Soborze Trydenckim także nie obowiązywał z automatu na całym świecie – aż do XIX wieku w wielu diecezjach francuskich czy niemieckich obowiązywały mszały diecezjalne, które powstały dużo wcześniej niż sobór. Jeśli tradycja ich używania była starsza niż 200 lat, to mogli je zachować. 

Piusowi V chodziło o uchronienie liturgii przed naleciałościami protestanckimi? 

W dużej mierze tak. Papież chciał zabezpieczyć mszę przed protestantyzacją. Ale diecezje, które miały księgi liturgiczne starsze niż 200 lat mogły je zachować. Żeby było ciekawiej proces przyjęcia mszału potrydenckiego nałożył się na wynalazek Gutenberga, który ułatwiał masowy druk. Stąd wydanie mszału w dużym nakładzie było tańsze, niż wydanie niewielkiej liczby egzemplarzy lokalnych ksiąg. Polskie diecezje, które wówczas istniały – diecezja gnieźnieńska czy krakowska – mogły zachować swoje mszały. Jednak ze względów ekonomicznych oraz ze względu na uchwały synodów (np. piotrkowskigo z 1577 r.) przyjęła księgi liturgiczne wydane po Soborze Trydenckim. Stwierdzenie, że Pius V zobowiązał czy zmusił cały Kościół do odprawiania Mszy św. według mszału z 1570 r., nie jest prawdziwe. 

Czyli pojęcie "mszy wszechczasów" nie jest poprawne?

To błędne pojęcie, myślę, że nie ma czegoś takiego jak „msza wszechczasów”. Inaczej sprawowali ją Apostołowie, inaczej np. św. Ambroży czy św. Augustyn, a jeszcze inaczej Kościół po Soborze Trydenckim. Można by o takiej mówić, gdyby Jezus zakładając Kościół od razu wręczył uczniom mszał z odpowiednimi tekstami i sposobem celebracji. Mówienie o „mszy wszechczasów” jest ahistorycznością.

Sobór nie zniszczył liturgii, ale pozwolił jej wrócić do korzeni   ks. dr Andrzej Hoinkis Józef Wolny/Foto Gość

Z Soborem Watykańskim II kojarzy się najczęściej wprowadzenie języków narodowych do liturgii i odprawiania Mszy św. przez księdza zwróconego twarzą do ludzi. Ale wczytując się w Konstytucję o Liturgii Świętej można zauważyć, że akcent położony jest na samą teologię liturgii. Jakie najważniejsze kwestie porusza ta Konstytucja?

Proszę nie zapominać, że pierwotnie w liturgii posługiwano się językami narodowymi. Język łaciński w starożytnym Rzymie był językiem tych ludzi, którzy we Mszy św. uczestniczyli. Także i odprawianie Mszy „twarzą” czy „plecami do ludu” jest uproszczeniem. Chodziło o coś innego – o zwrócenie się na wschód w stronę „wschodzącego słońca”, czyli w stronę Zmartwychwstałego. Przez wieki papieże przy Konfesji św. Piotra sprawowali Mszę św. „twarzą do ludu”. Przed Soborem Watykańskim II biskup Karol Wojtyła w 1958 roku w Tyńcu odprawiał pasterkę także „twarzą do ludu”. Ani mszał potrydencki nie nakazywał odprawiania Mszy „tyłem do ludu”, ani ten powatykański nie nakazuje odprawiania Mszy „twarzą do ludu”. To są rzeczy drugorzędne. Konstytucja przede wszystkim przypomniała, że liturgia to nie jest dzieło celebransa, ale przede wszystkim samego Boga i całego Kościoła, a wierni mają prawo w niej pobożnie i czynnie uczestniczyć, a nie tylko być jej biernym świadkiem. 

Wcześniej Msza była trochę teatrem jednego aktora – ksiądz robił coś przy ołtarzu, a ludzie nie do końca rozumieli, co się dzieje?

Ludzie często nie mieli pojęcia, co dzieje się na Mszy. Nie znali łaciny, a i nie mogli usłyszeć, jakimi tekstami celebrans się modli. Mogło to być takie „magiczne”… Stąd zresztą wziął się zwrot „hokus – pokus” jako symbol magicznego zaklęcia. Ono pochodzi od słów konsekracji: hoc est enim corpus meum. Prawdopodobnie ministranci – bo oni będąc najbliżej ołtarza mogli usłyszeć wypowiadane modlitwy – tak przekręcili te słowa i zwrot wszedł do obiegu. Dopiero w XIX wieku popularne stały się mszaliki, w których wyjaśniony był przebieg liturgii i dzięki temu wierni mogli lepiej „uczestniczyć” we Mszy św. Sobór Watykański II przywrócił liturgię do stanu zbliżonego do tego, który był na początku chrześcijaństwa. Kiedy sięgniemy do wspomnianej "Apologii" Justyna, w której dwa razy opisana jest Msza starożytnego Kościoła, to zobaczymy, że podkreślone jest w niej współuczestnictwo, a nie podział na biernych wiernych i działającego kapłana. Myślę, że Msza, którą odprawiał św. Piotr, bardziej przypominała tę naszą, współczesną, niż np. tę z XVIII wieku, kiedy barok podkreślał "święty teatr" przez architekturę, złoto i piękne paramenty – co oczywiście na tamte czasy mogło być najlepszą drogą. Zmiana sposobu myślenia stała się możliwa dzięki odkryciu tekstów starochrześcijańskich, do których twórcy mszału potrydenckiego nie mieli dostępu. 

Ta zmiana dla wielu musiała być szokiem…

Tekst Sacrosanctum Concilium i tak jest „konserwatywny” – nie wiem, jak wyglądałby tekst tej konstytucji, gdyby uchwalono ją na koniec Soboru. Zupełnie inaczej wyglądają późniejsze dokumenty, choćby Konstytucja Gaudium et spes. Wielu spodziewało się, że ta zmiana pójdzie dużo dalej – przykładem może być Hans Küng. W efekcie w USA i w krajach Europy zachodniej wielu teologów stwierdzało, że ten tekst nie jest taki, jak być powinien i odwoływało się do tzw. ducha liturgii czy ducha Soboru, a nie do samego tekstu. 

Początkowo nawet abp Lefebvre, który dziś jest symbolem sprzeciwu wobec zmian posoborowych, podpisał ten dokument nie wysuwając zastrzeżeń. Więc jak to się stało, że niektóre środowiska traktują dziś Sobór jako moment zniszczenia liturgii?

Sobór Watykański II nie zniszczył liturgii. Tu dużą rolę odegrał wspomniany "duch liturgii" i... dziennikarze! Jeśli zajrzymy do książki P. Seewalda „Benedykt XVI. Życie”, to bardzo wyraźnie zauważymy różnicę: Joseph Ratzinger pracował systematycznie, źródłowo, a Hans Küng „pracował” z mediami, urabiał je. Mówił to, co media chciały usłyszeć i przez to kreował np. „ducha liturgii”. W usta ojców soborowych wkładał to, co wydawało mu się słuszne. Ale Küng nie był sam – było więcej osób, które powołując się na „ducha soboru” i na to, co ich zdaniem powinien on uchwalić, kształtowały opinię publiczną, która wtedy była jeszcze bardzo katolicka. Rozdmuchiwali ogniska, które były im potrzebne, żeby urabiać czy przeforsować kwestie, które z litery soboru nie wynikały. Zresztą nie chodzi tu tylko o liturgię, ale o całą teologię.

Krytycy mówią, że miała być ewolucja i reforma, a wyszła rewolucja i deforma…

Skąd się w ogóle wzięły we współczesnym Kościele tendencje tradycjonalistyczne i mówienie o deformie? Postawiłbym tezę, że gdyby reforma liturgiczna po Soborze Watykańskim II w całym Kościele postępowała tak, jak to było robione w Polsce, prawdopodobnie dziś nie byłoby z tym problemu. U nas zmiany wprowadzano powoli, z rozmysłem. Kard. Wyszyński nie był strażakiem, gaszącym ogień Ducha, tylko człowiekiem rozsądnie myślącym. W Polsce Kościół był w bardzo specyficznej sytuacji pewnego rodzaju „podziemia” – byliśmy cały czas kontrolowani przez UB, aparat komunistyczny itd. Wyszyńskiemu bardzo zależało, żeby nie robić niepotrzebnych ruchów, które mogłyby wywołać nieprzewidziane konsekwencje. Często mówił, że trzeba coś przemyśleć, działać powoli, bo nie wiadomo, co z tego wyniknie. Chciał, żeby wszystkie działania – choćby tłumaczenie mszału – od początku do końca było wykonane bardzo starannie. A na Zachodzie na zmiany soborowe rzucili się pędem, przeszli od jednego ekstremum do drugiego. Porównywałem tłumaczenia Konstytucji o Liturgii zatwierdzone przez Konferencje Episkopatu różnych krajów i na przykładzie jednego słowa – recognitio – widać, jak zupełnie inne jest rozumienie tego słowa w tekście niemieckim i polskim. U nas przetłumaczono je bardziej zachowawczo – „należy krytycznie opracować”, „starannie rozpatrzeć”, „zbadać i poprawić”, a w niemieckim radykalnie – „przerobić”, „sprawdzić”, „zreformować”, „na nowo uporządkować”. A w oryginale Konstytucji jest ciągle jedno słowo - recognitio!  

Zobacz też:

I stąd wzięły się te nadużycia, o których czasem czytamy – że księża na Zachodzie odprawiają dziś Mszę dziwnie poprzebierani, na talerzyku papierowym zamiast na patenie, tańcząc albo jeżdżąc na rolkach?

Tak, prawdopodobnie to jest przyczyną. A także subiektywizm, mówienie: „Gdyby Jezus dziś żył, to z pewnością…” Ale z drugiej strony nadużycia i błędy nie zaczęły się po Soborze Watykańskim II. Można powiedzieć, że odkąd Bóg powierzył człowiekowi swój Kościół, zawsze pojawiały się tego typu problemy. Także i Msza wg mszału potrydenckiego nie była wolna od wypaczeń i „deformy”, dlatego tak głośne było wołane o reformę liturgii w połowie XX wieku. Przykładem mogą być msze odprawiane z wystawieniem Najświętszego Sakramentu, co było przez Kościół potępiane.

A tych błędów wierni często nawet nie dostrzegali, bo laicy nie znali w szczegółach przebiegu Mszy, ani nie słyszeli, co się dzieje przy ołtarzu.

Oczywiście! Dziś się mówi, że Msza potrydencka w przeciwieństwie do „dzisiejszej” była bezbłędna, święta, a tak naprawdę i tam było wiele nadużyć! Biblioteki kościelne XIX i początków XX wieku byłyby o połowę skromniejsze, gdyby nie powstały wszystkie książki piętnujące nadużycia w czasie Mszy. 

Ale jednak to o współczesnej Mszy mówi się, że jest przestrzenią improwizacji.

Zachód Europy i Ameryka bardzo zachłysnęły się wolnością i to spowodowało największy kryzys Kościoła posoborowego, bo często prowadziło do „przegięć”. Po Soborze Watykańskim II Kościół dopuścił używanie innych modlitw eucharystycznych, nie tylko Kanonu rzymskiego. Chodziło o powrót do korzeni, do starochrześcijańskich modlitw – np. tzw. Kanonu Hipolita, który był uznawany za przykład rzymskiej starożytnej modlitwy eucharystycznej – dziś to jest II modlitwa eucharystyczna. Sobór chciał wrócić do tekstów znanych u początków Kościoła, a później zapomnianych, a które mogą być ubogaceniem naszej wiary. Tymczasem w niektórych miejscach przesadzono uznając, że każdy może sobie wymyślać własną modlitwę eucharystyczną. Ja sam w latach 2000. spotkałem w Austrii całe skoroszyty z „pisanymi na kolanie” modlitwami eucharystycznymi. Zachłyśnięto się dostępem do języków narodowych i improwizacji w liturgii. Faktycznie, pierwsze wieki Kościoła to były czasy improwizacji, bo nie było jeszcze ksiąg liturgicznych. Jednak z biegiem czasu lepsze, piękniejsze teksty zaczęto spisywać i w ten sposób powstały księgi liturgiczne. Sobór Watykański II nie zakładał i nie dopuszczał, że teraz każdy celebrans może improwizować Mszę (por. np. art. 22 KL) – to była nadinterpretacja, wynikająca raczej nie tyle ze złej woli, co z płytkiej fascynacji nowością. 

Zobacz też:

Co z perspektywy Księdza jako liturgisty jest najbardziej pozytywną zmianą po SVII?

Choćby to, że ludzie rozumieją teksty mszalne, mogą się nimi „karmić”, że mają możliwość świadomie uczestniczyć w tym, co dzieje się w czasie Mszy. Ważne jest też to, że w czasie liturgii czytane jest Pismo Święte, które wierni rozumieją. Bo na Mszy potrydenckiej ksiądz sam dla siebie czytał teksty Pisma, które były po łacinie, a dodatkowo przez cały tydzień czytano te same fragmenty. Na początku XX wieku wielu ludziom towarzyszyło ogromne pragnienie życia Słowem Bożym – reforma liturgii to umożliwiła. Ważne jest też, że wróciły pewne posługi znane z tekstów starochrześcijańskich – wtedy co innego robił ksiądz, co innego lektor, diakon i tak dalej. Potem przez wieki się to mocno sklerykalizowało, a dziś znowu świeccy mają swoje miejsce w liturgii. Kolejna ważna rzecz, to reforma liturgii innych sakramentów, dzięki czemu chociażby rodzice czy chrzestni mogą rozumieć, co dzieje się podczas chrztu i uniknąć poczucia magiczności. Dostępność do liturgii – dzieła Boga dla nas – to wielki plus rzeczywistości, w której żyjemy. Na ile go wykorzystujemy, to już inne pytanie. 

Dziękujemy, że z nami jesteś

To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.

W subskrypcji otrzymujesz

  • Nieograniczony dostęp do:
    • wszystkich wydań on-line tygodnika „Gość Niedzielny”
    • wszystkich wydań on-line on-line magazynu „Gość Extra”
    • wszystkich wydań on-line magazynu „Historia Kościoła”
    • wszystkich wydań on-line miesięcznika „Mały Gość Niedzielny”
    • wszystkich płatnych treści publikowanych w portalu gosc.pl.
  • brak reklam na stronach;
  • Niespodzianki od redakcji.
Masz subskrypcję?