Chodź, pokażę ci normalne życie

Grzegorz Czerwicki

publikacja 08.09.2020 16:46

W więzieniu post to głodówka i raczej nikt tego nie robi sam dla siebie - odmawianie jedzenia zawsze jest sposobem walki o coś. Ja zacząłem to robić, żeby walczyć o siebie. Co piątek byłem na samej wodzie. Dla moich kolegów oznaczało to dobry dzień, bo dostawali dodatkową porcję.

Chodź, pokażę ci normalne życie pixabay

Wyobrażałem sobie, że stoję na skraju wielkiej przepaści i przede mną jest tylko pustka. Nic poza tym. Tak widziałem swoje serce. Ja już naprawdę miałem dość takiego życia. Głośno wołałem do Jezusa, czy mogę się zmienić, ale za każdym razem coraz mocniej docierało do mnie, że pytanie powinno brzmieć: „Czy chcę się zmienić?”. I wtedy odpowiedziałem, że tak, chcę się zmienić, na sto procent. Kiedy tylko to wypowiedziałem, zawahałem się. Sto procent to dużo, to wszystko. Ja swoje stare życie dobrze znałem i choć było beznadziejne, to było mi znane. Natomiast za zmianą WSZYSTKIEGO kryła się wielka niewiadoma, której się bałem. Lecz chęć zmiany okazała się silniejsza. Chciałem normalnego życia. 

Wyjdź z ciemności

Wyobrażałem sobie, że tkwię w ciemnym pokoju. W oddali widniał zarys małego okienka, z którego sączyło się światło. Widziałem w nim moją siostrę, jak uśmiecha się do mnie i macha na pożegnanie. Ale równocześnie czułem zgniliznę i  okropny smród. Wtedy w  drzwiach pojawiał się Jezus. Wchodził do środka i mówił: 

- Chodź, pokażę ci normalne życie. Wyjdź z ciemności. 

- Cholernie się boję - mówiłem. - Tę ciemność znam, wiem, jak się w niej poruszać.

 - Zaufaj mi - odpowiadał.

Wiedziałem, że widzę tylko początek czegoś, co z pewnością będzie straszliwie trudne. Ale te słowa brzmiały tak zachęcająco… Uśmiechałem się do nich. I próbowałem sobie wyobrazić, co jest w kolejnych krokach tego życia. To było ciekawe, bo w wyobraźni widziałem wtedy siebie innego, lepszego, normalnego. Wracałem do tych myśli coraz częściej, były niesamowicie przyjemne i pomagały mi uciekać od więziennej rzeczywistości. 

Przeczytaj też:

Któregoś dnia położyłem się z tymi myślami na koju i, patrząc w łóżko kolegi nade mną, zacząłem gadać w myślach z Jezusem: 

- Jeżeli jesteś prawdziwy, czy mogę zostać Twoim przyjacielem? - To pytanie po prostu wylało się z mojego serca. 

"A czy na pewno chcesz?" - usłyszałem.

Nie wiem, czy to był wytwór mojej głowy, wyobraźni, czy też Ktoś faktycznie to powiedział, ale usłyszałem to pytanie bardzo wyraźnie. 

Przeleciały mi przez głowę wszystkie rzeczy, z którymi pewnie powinienem się rozstać (narkotyki, zazdrość, nieczystość, gniew, przekleństwa, złodziejstwo, podejrzliwość, lenistwo i wiele, wiele innych), jeżeli miałbym zostać prawdziwym przyjacielem Jezusa. Było tego tyle, że obdzieliłbym tym kilku chłopów, i było to cholernie trudne. Ale wtedy, jakby w odpowiedzi na te myśli, usłyszałem: "Nie bój się, nie będziesz sam".

To nie jest normalna książka

Byłem w trakcie czytania Biblii, kiedy usłyszałem klawisza:

- Wychodzimy, kipisz. Zobaczymy, co tam macie. 

Odłożyłem otwartą książkę na łóżko i, wychodząc z celi, powiedziałem z uśmiechem: "Dzień dobry". Wcześniej zawsze wściekałem się na kontrolę celi. Z czasem zrozumiałem, że to bez sensu. Po prostu wykonywali swoją pracę. Później podczas kipiszu już się nie rzucałem, a nawet czasem żartowałem, mówiąc do klawisza: "Dzięki za kipisz, inaczej bym tej skarpetki nie znalazł". Niektórych to wkurzało, ale dzięki takiemu podejściu czułem się coraz bardziej wolny. 

Zamknęli nas na świetlicy, gdzie oglądaliśmy szkiełko. Po jakichś trzydziestu minutach przyszedł klawisz i zaprowadził nas z powrotem pod cele. Standardowo, całe pomieszczenie wyglądało jak po przejściu tornada. Całe, z wyjątkiem… mojego łóżka. Wszystkie moje rzeczy wybebeszyli, ale łóżka nie tknęli. Pismo Święte leżało na nim tak, jak je zostawiłem, otwarte na tej samej stronie. 

Kumpel rzucił: 

- Ty, to nie jest normalne, że łóżka ci nie tknęli. 

- Bo to nie jest normalna książka. - Wskazałem na Biblię na łóżku. Sam byłem jednak mocno zaskoczony. Przyszło mi nawet do głowy, żeby robić tak częściej, ale zreflektowałem się, że to przecież nie będzie w porządku.

Tyle się tego nazbierało...

Któregoś dnia kolega zagadał: 

- Grzesiek, wytłumacz mi coś, bo nie czaję. Po co ty czytasz Biblię i się modlisz? Ale tak na serio… 

Uśmiechnąłem się i wykrzyczałem mu: 

- Bo w ciemności jestem! I chory! Prawie jak ślepiec i trędowaty. Na duszy. A chory potrzebuje lekarza! 

- Przecież jesteś zdrowy. - Wyglądał na zdziwionego. 

Znowu się uśmiechnąłem i pokazałem ręką na klatę: 

 Tu… - Puknąłem mocno. - Choroba jest w sercu. 

Patrzył na mnie wielkimi oczami, chyba nie mogąc zdecydować, czy widzi świra, czy mędrca.

- Wiesz, jak działa modlitwa i czytanie Biblii? - kontynuowałem. 

- No… trochę widzę, zmienia się twoje zachowanie. Nie przeklinasz i w ogóle inaczej się zachowujesz. 

- Zobacz.  - Wziąłem kartkę i ołówek.  - Ta kartka to ja od najmłodszych lat. - I zacząłem zamazywać ołówkiem kartkę. Mazałem po niej jak szalony.  - To jest etap ćpania, kradzieży, przekleństw, nieczystości aż do teraz. - Zamazałem prawie całą kartkę, zostawiając mały obszar białej kartki. - I co myślisz? - zagadnąłem. 

- No, malarza to z ciebie nie będzie, to żaden obraz…

Westchnąłem. 

- Ale wiesz, o co mi chodzi? - dopytywałem. 

- No, że jesteś brudny. 

- Zgadza się. Ale w środku, w sercu, rozumiesz? A Biblia, modlitwa i spowiedź działa tak. 

Wziąłem gumkę i zacząłem mazać. Kiedy już sporo zmazałem, po minie widzę, że koleś kuma, więc ciągnę: 

- To kolejne dni dobroci i tego, jak wygląda normalne życie. 

Facet długo patrzył to na mnie, to na kartkę. 

- Kurczę, przecież tego się tyle nazbierało… - Spojrzał mi prosto w oczy. - Przez całe życie tego nie zmyjesz. 

- Ja sam nie, ale znam Kogoś, kto to zrobił. 

- Hmm… 

- Lepiej spróbować niż siedzieć na mieliźnie i nie robić nic, grzęznąć coraz głębiej…

Od kapelana więziennego dostałem różaniec, ale nie wiedziałem za bardzo, co z nim robić, bo nie dał mi instrukcji obsługi. Siedziałem wieczorem i zastanawiałem się, jak to się odmawia. Głupio mi było zapytać, więc mówiłem na zmianę Ojcze nasz i Zdrowaś Mario. Każdy koralik ofiarowywałem za kogoś, kogo znałem, prosiłem o błogosławieństwo dla niego i zdrowie. Wtedy też po raz pierwszy zacząłem się modlić za swoje ofiary, za ludzi, których okradłem i pobiłem. Te wspomnienia bardzo bolały. 

Z czasem nauczyłem się "normalnego" Różańca i odmawiałem go codziennie. Sięgnąłem także po Nowennę pompejańską, choć było niesamowicie trudno wytrwać przez tyle dni w tak długiej modlitwie. Godzina na kolanach po serii ćwiczeń na uda była wysiłkiem nie tylko duchowym, ale i fizycznym. Szczególnie pamiętam, jak modliłem się w ten sposób za jednego chłopaka, kuzyna mojej koleżanki, bo było bardzo, bardzo trudno. Zrozumiałem, że toczyła się jakaś gruba walka duchowa o tego chłopaka, dlatego nie odpuściłem. 

Zobacz nasze video:

Jeszcze niedawno był w więzieniu. Dziś opowiada, jak zmieniły go babcia i św. Faustyna
Gość Niedzielny

Wraz z Dzienniczkiem św. Faustyny, który do mnie trafił przypadkiem, poznałem Koronkę do miłosierdzia Bożego i zacząłem się nią modlić codziennie, a nawet kilka razy dziennie. Przemawiała do mnie najbardziej od czasu, kiedy po raz pierwszy na serio przeszedłem Drogę krzyżową, bo Koronka była takim uwielbieniem i dziękczynieniem za tę drogę. 

Na początku modliłem się dyskretnie na łóżku, żeby nikt nie widział. Miałem koc przerzucony przez łóżko, co pozwalało mi się jako tako odciąć od innych. To była moja izdebka. Ale potem z każdym dniem coraz mniej kryłem się z modlitwą. W końcu odmawiałem Różaniec normalnie w ciągu dnia, siedząc na łóżku. Inni grali w playa albo oglądali szkiełko, a ja ściskałem w rękach moje koraliki. Czasami słyszałem, jak kumple rozmawiają o problemach ich rodzin, a wtedy automatycznie włączałem te sprawy jako intencje. I tak pewnego dnia podbił do mnie chłopaczyna, który niedawno trafił do naszej celi. Spytał, czy może usiąść obok, bo bije ode mnie dziwny spokój. Zapytał, co robię. 

- Odmawiam Różaniec, jak co wieczór. Chcesz odmówić ze mną? 

- Nie umiem. 

- Nie musisz umieć, powtarzaj za mną. 

I tak zaczęło się wspólne modlenie, bo chłopak wpadał do mnie od czasu do czasu. Z upływem czasu pojawili się też inni, zebrała się nas czwórka. Był też taki jeden mój kumpel Yankess, którego wołałem na Koronkę, ale zawsze stawiał opór. Za każdym razem. Po chwili jednak podchodził i mówił: "To ja tu chwilę posiedzę i pogadamy potem". 

Któregoś wieczoru nasze modlitewne zgromadzenie trwało w najlepsze, gdy kumpel z drugiego końca sali krzyknął: 

- Ty, Grzesiek, nie wiem, czy się zorientowałeś, ale założyłeś kółko różańcowe na celi. Takich numerów to jeszcze nie widziałem. 

Jestem zwycięzcą

Od kiedy przeczytałem fragment, jak Jezus powiedział o wypędzaniu złych duchów modlitwą i postem, zacząłem pościć. W więzieniu post to głodówka i raczej nikt tego nie robi sam dla siebie - odmawianie jedzenia zawsze jest sposobem walki o coś. Ja zacząłem to robić, żeby walczyć o siebie i pracować nad silną wolą. Co piątek byłem na samej wodzie. Dla moich kolegów oznaczało to dobry dzień, bo dostawali dodatkową porcję - dla mnie nadarzała się okazja do jałmużny. W pewnym okresie pościłem także w niedziele, a to już było nie lada wyzwanie, bo w niedzielę były najlepsze obiady. 

Czasem koledzy naprawdę dziwnie na mnie patrzyli: 

- To co, Grzesiek, teraz koniec z trzepakami, co? Będziesz żył jak ksiądz? Nie wydaje ci się to chore? 

- A czy grzech to nie choroba, która powoli nas wyniszcza? - odpowiadałem. - Za każdym razem, jak przeciwstawiam się samemu sobie, jestem zwycięzcą. 

Nie mam pojęcia, skąd brały się w mojej głowie tego typu odpowiedzi. Ale wtedy wiedziałem już, że oprócz Przyjaciela jest też przy mnie mój Anioł, który towarzyszy mi i pomaga. W tamtym czasie dowiedziałem się także, że mama znów trafiła do więzienia. Dostałem od niej list, który bardzo mnie zaskoczył. Znalazłem w nim wycięty z jakiejś gazety obrazek Jezusa Miłosiernego z odręczną notatką mamy: "On pomagał mi przez całe życie, teraz zajmie się tobą". 

Uczyłem się dziękować za każdy dzień. Za zdrowie, za to, że mogę chodzić i być wolny od nałogów, za to, że potrafię się śmiać, rozmawiać z innymi ludźmi, a nie tylko kłócić się i ujadać jak dziki pies. Każdego dnia czułem się bardziej wolny, choć nadal siedziałem w pudle.

Fragment pochodzi z książki "Nie jesteś skazany", będącą historią byłego skazańca, który najpierw wszystko stracił, a potem, po wyjściu z więzienia… wszystko wygrał. Wydawnictwo RTCK, 2020. Książka w promocyjnej cenie jest dostępna w naszym sklepie gosc.pl.