Nowy numer 15/2024 Archiwum

Niezwykły ślub w Kijowie: W imionach nowożeńców zawarte są dwa największe pragnienia mieszkańców Ukrainy

O sytuacji na dotkniętej wojną Ukrainie, gdzie pośród codziennych niemal alarmów trwa życie pisze w kolejnym Liście z Kijowa przełożony dominikanów w tym kraju, o. Jarosław Krawiec.

Drogie Siostry, Drodzy Bracia,

Mój ostatni list zawierał poruszające świadectwo bólu rozdzierającego teraz serca wielu ukraińskich kobiet. Cierpią również mężczyźni, bo na froncie giną także dziewczyny, matki i żony. Wiele z nich służy w szeregach Sił Zbrojnych Ukrainy jako personel medyczny. To zarówno osoby młode, jak też mające już spore fachowe doświadczenie lekarki i sanitariuszki. W Dzień Jedności Ukrainy, obchodzony jako święto państwowe 22 stycznia, wybrałem się na koncert Tarasa Kompaniсzenko i zespołu „Chorea Kozacka”. Odbywał się on w wyjątkowym dla Kijowa miejscu, a mianowicie na terytorium prawosławnej Ławry Peczerskiej.

Taras Kompaniczenko jest jednym z najbardziej znanych wykonawców tradycyjnej muzyki ukraińskiej, bandurzystą, lirnikiem i poetą. Kiedy wybuchła wojna wstąpił w szeregi obrony terytorialnej Kijowa, stanowiącej obecnie część ukraińskiej armii. Nie on jeden zresztą spośród miejscowych artystów i inteligencji, o czym mogłem się przekonać podczas koncertu. Dostrzegłem na nim panią Alisę. Piękna, młoda kobieta w wojskowym mundurze wzbudziła sympatię wielu osób. Potańcując od czasu do czasu, tuliła do serca maleńką córeczkę. W sakralnych wnętrzach Ławry wyglądała jak żywa ikona nadziei. Po koncercie podszedłem do niej, by podziękować za to, co robi dla Ukrainy.

Z publikacji w kijowskim „Weekendzie” dowiedziałem się, że Alisa Szramko na co dzień jest nauczycielką i muzealniczką. Ma dwie córki, z których najmłodsza urodziła się już podczas rosyjskiej inwazji. Zanim została mamą, korzystając z urlopów, jeździła jako sanitariuszka na wschód Ukrainy, gdzie od lat toczyły się walki. Pani Alisa należy do ochotniczej organizacji ratowników medycznych założonej po rozpoczęciu działań wojennych w 2014 roku. „Hospitalierzy”, czyli „Szpitalnicy” zrzeszają blisko 360 ratowników medycznych, prowadzą szkolenia z udzielania pierwszej pomocy oraz ewakuują rannych z linii frontu. Podobnych organizacji jest na Ukrainie więcej. To niezwykle odważni ludzie, prawdziwe anioły ratujące życie w najtrudniejszych warunkach.

Po każdym zakończonym alarmie przeciwrakietowym na moim telefonie pojawia się statystyka mówiąca wiele o codziennym życiu mieszkańców Kijowa. Od początku wielkiej wojny 661 razy wyły syreny. Wszystkie alarmy trwały łącznie 735 godz. i 56 min. Dzieląc tę liczbę przez 24, czyli ilość godzin w ciągu doby, otrzymujemy wynik bliski 31. To miesiąc! Od 24 lutego minęło 347 dni wojny, z czego przez miesiąc mieszkańcy stolicy Ukrainy żyli w zagrożeniu życia lub zdrowia. Wielu w sporym stresie, z przerwanymi zajęciami w szkołach, pracą, zakupami, zabawami dzieci w przedszkolach, w niepewności, czy to tylko straszenie czy może lecą kolejne rakiety. Czy do tego można przywyknąć? Przywyka się.

Iryna i Wiktor pobrali się w ostatni dzień stycznia. Nie znali się do wojny, ale od kiedy wraz z grupą kilkudziesięciu osób zamieszkali na pewien czas w naszym kijowskim klasztorze, można było spotkać ich coraz częściej razem. Nic więc dziwnego, że na miejsce swojego ślubu wybrali właśnie dominikańską kaplicę i aulę naszego Instytutu. To była skromna uroczystość. Zjawiła się najbliższa rodzina państwa młodych oraz kilku przyjaciół. I oczywiście bracia, którzy akurat byli w klasztorze. Nasz przeor o. Petro podczas ślubnego kazania zauważył, że w znaczeniu imion nowożeńców ukryte są dwa największe teraz pragnienia mieszkańców Ukrainy, czyli „pokój”, co po grecku oznacza imię Iryna oraz „zwycięstwo”. Victor, to po łacinie zwycięzca. Irynę z Wiktorem połączyła miłość i sakramentalne małżeństwo. Mam nadzieję, że doczekamy się wraz z wolnym i demokratycznym światem, pokoju i zwycięstwa Ukrainy.

Iryna pochodzi z Chersonia. Podczas weselnego przyjęcia jej kuzynka, trzymająca na rękach trzymiesięczną córeczkę, opowiada o wyjeździe z okupowanego przez Rosjan miasta. Nie bez trudności, w stresie, niepewności i w zaawansowanej ciąży, dostała się drogą przez Zaporoże na terytorium kontrolowane przez Ukrainę. Gdyby dziecko urodziło się w Chersoniu, który został nielegalnie anektowany przez Rosję, jako część jej terytorium, otrzymałoby rosyjskie dokumenty, a wówczas wyjazd mógłby być bardzo trudny albo wręcz niemożliwy.

Pomimo trwającej od kilku miesięcy ewakuacji cywilnych mieszkańców przyfrontowych regionów Ukrainy, wciąż pozostało tam wiele osób starszych, schorowanych i z niepełnosprawnościami. Mając ograniczone możliwości poruszania się są bardzo zależni od wsparcia innych. W ubiegłym tygodniu znów byliśmy na Charkowszczyźnie. Z o. Miszą, s. Augustyną i wolontariuszami Domu Świętego Marcina de Porres z Fastowa zawieźliśmy kilkanaście ton jedzenia, środków czystości, ciepłą odzież, leki, piecyki i generatory.

W Bałakliji znaleźliśmy w naszym busie podróżnika na gapę. Podczas rozładunku z pomiędzy pudełek wyskoczył rudy kot. Zaczęliśmy się zastanawiać skąd się tam wziął. Nie wyglądał na bezdomnego. Szybkie śledztwo wykazało, że przyjechał z Fastowa. Najwyraźniej dwa dni wcześniej, podczas wieczornego pakowania samochodów, wskoczył do środka przez nikogo nie zauważony. Cóż było robić. Mieliśmy dodatkowego pasażera również w drodze powrotnej. Kilka dni później w Fastowie znów podobno kręcił się wokół samochodów. Najwyraźniej lubi podróże. Nie był to jedyny kot, który z nami wracał. Ojciec Misza zdecydował się przygarnąć do klasztoru kota rasy maine coon, który stracił pod Charkowem swoich właścicieli. Zwierzę jest głuche, więc po tym, co przeszło, postaramy się dać mu nowy i bezpieczny dom.

Podróże do Charkowa, to okazja do spotkania z o. Andrzejem. Z dumą słucham opowieści mojego starszego współbrata o tym, jak posługuje żołnierzom blisko linii frontu. Jeździ tam m.in. z jedną z naszych parafianek, która już od 2014 roku wozi ukraińskim obrońcom jedzenie, leki i potrzebną pomoc. Jak podkreśla o. Andrzej, najważniejsze jest zaufanie. Trzeba czasu, otwartości, a przede wszystkim obecności, by móc je zbudować. Wśród dotychczas spotkanych żołnierzy nie było katolików. W jednym z miejsc o. Andrzej odprawił Mszę świętą. Piękny wyraz uobecnienia ofiary Chrystusa.

W sobotę odwiedził Czortków zwierzchnik Ukraińskiej Cerkwi Greckokatolickiej. Przyjechał poświęcić świeżo ukończone malowidła w prezbiterium Soboru Piotra i Pawła oraz krzyż misyjny. Ojciec Dmytro z naszego czortkowskiego klasztoru, który razem z o. Svoradem wzięli udział w uroczystościach, opowiadał o serdecznym spotkaniu z abp. Światosławem Szewczukiem, który z dużą sympatią odnosi się do dominikanów. W końcu swój doktorat obronił na naszym rzymskim Uniwersytecie Angelicum. Ojciec Dima przysłał mi zdjęcie na którym stoi razem z dwoma greckokatolickimi metropolitami. Tym drugim jest abp. Wasyl z Tarnopola. Podobnie jak o. Dima, pochodzi z Jaremcza w Karpatach i w dawnych czasach pracował razem z jego tatą, więc zawsze nazywa go zdrobniale Dmytrykiem.

W święto Tomasza z Akwinu, które w tym roku wyjątkowo uroczyście obchodzą dominikanie na całym świecie z racji jubileuszu śmierci i kanonizacji patrona naszego kijowskim Instytutu Wyższych Nauk Religijnych odbyła się uroczysta Msza święta oraz dyskusja wokół ukraińskiego przekładu „Metafizyki” Arystotelesa. „Jaki jest ukraiński Arystoteles?” Odpowiadając na to pytanie filozof i tłumacz dzieła Oleksij Panycz, podzielił się anegdotą, o tym, jak przed kilkoma laty organizowano w instytucie filozofii dzień Arystotelesa. „Bardzo chciałem postawić w sali konferencyjnej jego popiersie” - opowiadał prof. Panycz. „Platonów było pełno, ale Arystotelesa szukaliśmy po Kijowie przez tydzień. Postanowiliśmy ubrać go w ukraińską wyszywankę [tradycyjny ukraiński strój –J.K.]. Koszula dla dorosłego nie pasowała, dlatego musieliśmy założyć Arystotelesowi dziecięcą wyszywankę. Otóż ukraiński Arystoteles urodził się niedawno i musi jeszcze urosnąć” – żartował nasz gość, dodając: „Będzie można powiedzieć jak jest przyjmowany w języku ukraińskim dopiero za jakiś czas”.

W ten sam dzień we Lwowie Natalia i Jan, małżeństwo świeckich dominikanów, po skończonym nowicjacie złożyło pierwsze czasowe obietnice. Janek jest żołnierzem i korzystając z kilkudniowej przepustki mógł nie tylko odwiedzić swoją żonę i dzieci, ale również zrobić kolejny ważny krok na drodze swojego dominikańskiego świeckiego powołania.

Każdy list jest okazją do wdzięczności za solidarność z Ukrainą oraz różnorakie wsparcie, którego nam udzielacie. Tak bardzo chciałbym osobiście podziękować wszystkim naszym ofiarodawcom. To bardzo trudne w tych warunkach, ale nie tracę nadziei, że kiedyś się uda.

Z pozdrowieniami i prośbą o modlitwę,

o. Jarosław Krawiec OP

Kijów, niedziela, 5 lutego 2023 roku, godz. 23.00

OGLĄDAJ relację na bieżąco: Atak Rosji na Ukrainę

« 1 »
TAGI:

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama