Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Jak znaleźć dobrego stałego spowiednika?

Jak rozpoznać dobrego spowiednika? Kiedy penitentowi powinny włączyć się lampki ostrzegawcze? – odpowiada o. Bartłomiej Hućko SJ.

Jarosław Dudała: Komu radziłby Ojciec znalezienie stałego spowiednika? I do czego taki spowiednik mógłby być potrzebny?
O. Bartłomiej Hućko SJ: Budowanie pogłębionej relacji z Panem Bogiem rozpoczyna się zawsze od pogłębionej świadomości samego siebie. Ignacy Loyola podpowiada, że wszystko zaczyna się od świadomego zatrzymania nad tym, co się dzieje w moim życiu: w jakim miejscu jestem? z jakiego miejsca przychodzę? ku jakiemu miejscu chcę iść? Myślę, że osoba, która pragnie takiego zatrzymania, potrzebuje w swoich praktykach duchowych jakiegoś elementu, który pozwoli zobaczyć najważniejsze tendencje i powtarzające się trudności. Jednym z najważniejszych i najbardziej sensownych kroków będzie wtedy szukanie stałego spowiednika. Ale pierwszym jest pragnienie i chęć rozwoju duchowego. Stałość w każdym elemencie życia duchowego ułatwia nam relację z Panem Bogiem i relację z samym sobą.

Załóżmy, że takie pragnienie już się w kimś pojawiło. Jak wtedy znaleźć dobrego stałego spowiednika?
Jak szukać? Na pewno nie na siłę. Bo warto uświadomić sobie, także i w tym obszarze życia, że „ja mogę”, ale „nie muszę” mieć stałego spowiednika. Na pewno potrzebny jest element pragnienia i modlitwy w tej intencji. Ono bardzo wiele nam zweryfikuje. Bo jeśli coś nas prowadzi w dobrym kierunku, to na pewno nie jest to przymus zewnętrzny, a tym bardziej wewnętrzny.

Mamy na oku kilku, może kilkunastu kandydatów. Jak wybrać tego jednego?
Byłbym bardzo ostrożny w etykietowaniu. To znaczy: ja nie muszę nikogo nazywać swoim stałym spowiednikiem. Raczej nazywałbym pewne fakty. Chodzi o realną praktykę czy realny cykl spotkań z jakąś osobą. Dlatego nie muszę dokonywać jakichś wielkich selekcji czy precyzyjnych określeń. Chodzi o regularne spotkania z rozsądnym i autentycznie kochającym Pana Boga duchownym.
Oczywiście, zasadne jest pytanie: kto by to mógł być i jak to zrobić, żeby znaleźć taką, roztropną, a także pogłębioną – czyli sensowną – osobę?

Właśnie. Dlatego pytam o kryteria.
Pierwsze, to kwestia, jak ten kapłan przepowiada i komentuje Słowo, czy Nim żyje?
Drugie: warto przyjrzeć się sposobowi w jaki sprawuje Eucharystię, czyli jak blisko jest tego, co stanowi istotę życia chrześcijańskiego oraz tego, co jest źródłem łaski dla chrześcijan. Bo to nią będzie szafował w sakramencie pojednania. Jeśli nie rozumie, nie smakuje tej łaski, to trudno mu będzie ją przekazać.
Trzeci element to „bycie człowiekiem dla innych” – jak powiedziałby Ignacy Loyola. Chodzi zatem o jego sposób bycia w relacjach. To pokaże, jak dalece ten człowiek jest prawdziwy, autentyczny, łagodny i czy jest po prostu dla innych. A myślę, że to są najważniejsze kryteria dobrego spowiednika.

Jeśli już kogoś takiego znajdziemy, to... klękamy w konfesjonale?
To jedna z bardzo dobrych strategii praktycznych – właśnie tak radziłbym zrobić. Jeśli w kimś widzimy elementy, o których mówiłem wcześniej, to klęknijmy u kratek konfesjonału. Raz, drugi, trzeci. I za którymś razem przyznajmy się, że jesteśmy tu kolejny raz. Że widzimy, że jesteśmy rozumiani, wysłuchani, przyjęci... Albo że kilka razy otrzymaliśmy adekwatną intuicję, która pomogła nam stawiać kolejne kroki, czy ucieszyć się spotkaniem z Bogiem miłosiernym. I zapytajmy, czy możemy to kontynuować w tej lub innej formie. Być może pojawi się otwartość tego spowiednika na spotkanie poza konfesjonałem. Bo dla niektórych spotkanie w konfesjonale to sytuacja bardzo komfortowa, a dla innych – bardzo niekomfortowa, stwarzająca wiele stresów i blokad.

Jeśli stały spowiednik jest rodzajem ojca duchowego, to chyba najprościej poznać go po tym, że mnie karmi – duchowo.
Zgadzam się. Ojciec to także ten, który się o mnie troszczy. Z tym, że dla jednego wyrazem tej troski będzie to, a dla drugiego – coś zupełnie innego. Bo różne są nasze potrzeby i oczekiwania.
W ogóle nie bójmy się szukać spowiednika pod kątem naszych potrzeb i oczekiwań.

Co to znaczy?
Szukajmy człowieka pod kątem naszej wrażliwości, naszego sposobu modlitwy. To można bardzo szybko wychwycić. Bardzo niepokoi mnie dostosowywanie się na siłę do formy, jaką przyjmuje dany spowiednik. Mówię to, bo u wielu wiernych jest wielka pokora i życzliwość, które sprawiają, że próbują na siłę dostosowywać się do różnego typu spowiedników „dziwaków”. A przecież nie każdy spowiednik musi rezonować z moją wrażliwością czy z moim stylem bycia w Kościele.

Jakiego typu spowiednika powinien poszukać skrupulant? A jakiego typu spowiednika powinien poszukać ktoś, kto z trudem doszukuje się u siebie jakiegokolwiek grzechu? Inaczej mówiąc: czy można szukać różnych spowiedników w zależności od typu własnych problemów duchowych?
To bardzo dobrze postawiona kwestia. Zalecałbym poszukiwanie spowiednika pod kątem jego wrażliwości czy jego rezonowania z moimi trudnościami duchowymi czy wewnętrznymi. Bo dobry spowiednik rozróżnia i wyraźnie rozgranicza przestrzenie wewnętrzne w człowieku. Nie wrzuca wszystkich do jednego worka, tylko pomaga rozróżniać: co jest moją trudnością psychiczną? co jest moim lękiem? co jest moją blokadą? co jest moim zranieniem? Taki spowiednik pozwala w tym wszystkim dostrzec działanie Pana Boga, a nie tylko grzech.

Dobry spowiednik dla osoby o nastawieniu skrupulatnym to...
...spowiednik z jednej strony stanowczy, a drugiej strony bardzo mocno budujący przestrzeń zaufania. Nie będzie takim nigdy człowiek mechaniczny, techniczny, ale w sposób zwyczajny życzliwy, pochylony nad moim problemem, współczujący, a z drugiej strony bardzo stanowczy, ale w sposób przyjmujący i wyraźnie ojcowski.

A jaki spowiednik jest potrzebny komuś o niezbyt czułym sumieniu? Taki, który potrafi nim wstrząsnąć?
Niekoniecznie. Uważam, że bardziej potrzeba wtedy człowieka otwartego na dialog. Kogoś, kto nie jest "prawnikiem kanonistą". Kto pomoże dostrzec istotę sprawy. Kto potrafi pomóc skonfrontować się z trudniejszym pytaniem albo z tym, co człowiek zbyt łatwo sam sobie tłumaczy i przyjmuje. Taki kierunek jest dużo bardziej pedagogiczny niż kierunek konfrontacyjny, opierający się na podejściu prawnym.

Czasem w konfesjonale można usłyszeć bardzo ogólnikowe odpowiedzi, np. "to zależy od twojego sumienia". Odnoszę wrażenie, że nieraz stoi za nimi zwykły brak wiedzy lub doświadczenia.
Oczywiście. To kolejny ważny problem: kompetencje spowiednika. Prowadzenie życia duchowego – czyli zdolność lub niezdolność do pogłębionego rozeznawania.
Przywołałbym tu najpiękniejszy komplement, jaki kiedykolwiek w historii usłyszeli na swój temat jezuici. Św. Teresa z Avila powiedziała: "wspaniali ojcowie jezuici – tak mało pobożni, a tak bardzo roztropni".
To jest cecha dobrego spowiednika: ma być kompetentny i roztropny. Niekoniecznie musi być bardzo pobożny. Czasem wręcz pobożność spowiednika może przykrywać jego niekompetencję, nieroztropność, czy uciekanie od identyfikowania istoty problemu.
To bardzo ważna rzecz: głęboko katolickie spowiednictwo jest tak naprawdę rozeznawaniem duchowym. Chodzi o to, by rozeznać, rozróżnić i pomóc osobie, która zmaga się z jakąś trudnością, np. skrupułami, nieprzebaczeniem samemu sobie, niskim poczuciem własnej wartości, ocenianiem samego siebie, nerwicami natręctw i temu podobnymi stanami.

Wytrawny spowiednik od razu wysłyszy je w wyznaniach penitenta.
Nie tylko wysłyszy, ale będzie potrafił mu pomóc nazwać to, co się w nim dzieje: że to już nie jest zdrowe szukanie przyczyn czy źródeł grzechów we własnym życiu, ale objaw chorobliwy, destrukcyjny czy wprost niszczący, a nie uzdrawiający. To mogą być np. tendencje do nadmiernego karania siebie, nieustannego połajania, deprecjonowania, pogardzania sobą, które mogą pochodzić, i najczęściej pochodzą, od nieprzyjaciela naszego życia.

Jak ocenia Ojciec udzielanie przez spowiednika dokładnych rad czy nawet poleceń. Bywa chyba często, że sam penitent ich oczekuje. Chodzi np. o wybór powołania duchownego czy małżeńskiego, tego czy innego małżonka albo pracy.
Nie brałem pod uwagę takiego zachowania, ponieważ uważam, że ono w ogóle jest niechrześcijańskie. W ogóle nie powinno mieć miejsca. Tak dyrektywnie nie traktuje człowieka nawet Pan Bóg – na jakiej więc podstawie mógłby tak dyrektywnie traktować daną osobę spowiednik!?

Rozumiem, że ideałem jest prowadzenie człowieka w wolności po to, by on sam podejmował decyzję i w ten sposób się rozwijał.
Absolutnie się zgadzam. Nie jest rolą spowiednika ingerowanie w wybory życiowe. Spowiednik może się odnieść do wyborów już dokonanych, ale nie do tych, które mają się dokonać. Może natomiast odpowiedzieć na pytanie typu: "co ksiądz myśli na temat kroku, który zamierzam podjąć?".

Nie jest chyba rzeczą rzadką, że penitenci oczekują od spowiedników jasnej wskazówki: zrób to, a tego nie rób. Dla niektórych podejmowanie ważnych decyzji jest nieznośną męką. Co ma wtedy zrobić spowiednik? Trudno przecież powiedzieć komuś: "idź o własnych siłach", gdy on w ogóle słabo stoi na własnych nogach.
Dlatego nie uciekniemy od kwestii rozeznawania duchowego. Ono jest w takich sytuacjach czymś najbardziej pozytywnym i oczekiwanym. Nie uciekniemy od rozeznawania takich sytuacji z osobami, które z nimi przychodzą.
Wchodzi tu natomiast w grę kolejny obszar życia wewnętrznego, który nie jest tożsamy ze spowiedzią – towarzyszenie duchowe. Ludzie często stopniowo, w procesie życia codziennego odkrywają, że potrzebują takiego towarzyszenia. Potrzebują ukierunkowania. Potrzebują szczerej rozmowy o swoim życiu. Potrzebują szerszej narracji o swoich przeżyciach, okolicznościach życia i sposobach dokonywania wyborów. Ale to już jest raczej towarzyszenie duchowe nie klasyczna spowiedź.
Nie lubię używać w tym kontekście określenia "kierownictwo duchowe", bo ono suponuje podejście autorytarne, ale za Ignacym Loyolą konsekwentnie używam precyzyjnego określenia towarzyszenie duchowe.

Towarzyszem duchowym nie musi być kapłan. Może to być ojciec, matka, starszy brat czy siostra, po prostu przyjaciel albo kompetentny psycholog.
Modlę się, ale też świadomie tak prowadzę w życiu duchowym osoby, które przysyła mi Pan Bóg, aby wiele z nich odkryło w sobie zaproszenie do bycia takim towarzyszem duchowym dla innych. Bo taką osobą może być naturalnie mama, tata, mąż, żona, brat, siostra (zwłaszcza starsze rodzeństwo), inny członek rodziny. Chodzi o to, żebyśmy odkrywali przestrzenie, w których możemy sobie wzajemnie towarzyszyć we wzroście. Możemy to nazywać towarzyszeniem duchowym, choć nie musimy – ale w swojej istocie jest to właśnie towarzyszenie duchowe. To jest rola chrześcijańskich rodziców, którzy potrafią być dla swoich dzieci nie tylko dostarczycielami pokarmu, odzienia i dachu nad głowa, ale także pragną świadomie towarzyszyć im w rozwoju, m.in. w rozwoju życia duchowego i modlitwy.

A wracając do spowiedzi: jakie zachowania spowiednika powinny spowodować u penitenta zapalenie się lampek ostrzegawczych?
W wielu momentach mogą zapalić się takie lampki. Na pewno nie wymienimy tu wszystkich.
Może to być np. nadmierne, szczegółowe wypytywanie, jakby przesłuchanie. Nadmierne rozgrzebywanie sytuacji grzechu. Skłanianie do detalicznego opowiadania o swych słabościach czy trudnościach, bardziej niż ukierunkowanie penitenta na identyfikowanie i rozumienie powiązań oraz pomoc w rozumieniu mechanizmów słabości.
Kolejna kwestia to nadmierna skrupulatność, ale ze strony spowiednika. Bo dobry spowiednik powinien uszanować przestrzeń intymności i wrażliwości penitenta. Tylko w szczególnych przypadkach może prosić o jakieś doprecyzowanie.
Lampka kontrolna powinna się zapalić także wtedy, gdy spowiednik zadaje dodatkowe pytania, które nie pomagają wejść w relację z Bogiem, powodują za to różne poczucia: winy, niskiej wartości, upokorzenia.

Czasem bywa też przeciwnie: spowiednicy bywają pobieżni, a ich odpowiedzi – zdawkowe.
Jak podpowiada Ignacy Loyola, żadna ze skrajności nie jest dobra w życiu wewnętrznym. Lampka może się zapalić także wtedy, gdy penitent zauważy jakąś skrótowość, powierzchowność czy banalizację ze strony spowiednika. Wtedy warto następnym razem po prostu pójść do innego.
Proszę zauważyć: Kościół nie kontroluje tego, jak się spowiadamy, ile się spowiadamy i kiedy się spowiadamy – bo to nie jest istotą sprawy. Istotą jest to, że dana osoba przychodzi obiektywizować swoje doświadczenie i wypowiedzieć trudy swojego życia przed kimś, kto z ramienia Kościoła reprezentuje Chrystusa. Kościół nie śledzi swoich penitentów, ale daje szanse na moment pojednania. Otrzymania miłości miłosiernej – czyli kochającej bezwarunkowo, a taką ma do zaoferowania tylko Pan Bóg. Jeśli tej logiki nie złapiemy, to będziemy gubili istotę tego sakramentu, popadali w kwestie prawne, techniczne albo czysto praktyczne. A one naprawdę nie są istota tego sakramentu.

To powiedzmy wprost: jaka jest istota tego sakramentu?
Istotą tego sakramentu jest – jak sama nazwa wskazuje – pojednanie z Bogiem. Wiele osób uważa spowiedź przede wszystkim za „sakrament przebaczenia”. Tymczasem Bóg – jak widzimy w Ewangelii i wielu innych tekstach – przebaczył nam od razu, gdy popełniliśmy grzech. Potrzebujemy spowiedzi nie do uzyskania przebaczenia ze strony Pana Boga – bo to już się stało – ale pojednania się z Bogiem i ze sobą samym. Czyli powrotu do jedności, do pełni przymierza.

Do przyjaźni.
Tak! A nawet więcej niż przyjaźni – to jest powrót w ramiona kochającego Ojca.

Człowiek ignacjański o. Bartłomiej Hućko SJ
jezuita, rekolekcjonista, pracuje w Centrum Duchowości w Częstochowie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy