Nowy numer 13/2024 Archiwum

Gazowy szantaż

Stawką w sporze o ceny gazu ziemnego między Rosją a Białorusią jest przede wszystkim niezależność ekonomiczna naszego wschodniego sąsiada. Jeśli Rosja przejmie kontrolę nad białoruskimi gazociągami, będzie mogła stawiać także dalsze żądania polityczne.

Podobnie jak przed rokiem w konflikcie z Ukrainą, rosyjski Gazprom mówi wyłącznie o kwestiach ekonomicznych. Nie możemy ciągle dopłacać do gazu dostarczanego Białorusi, przekonuje szef koncernu Aleksiej Miller. Jeśli porównać ceny gazu dla Białorusi, ok. 46 USD, z cenami dla innych odbiorców tego surowca (na przykład Polska płaci cenę prawie sześciokrotnie wyższą), trudno nie przyznać mu racji. Sprawa ma jednak głębszy kontekst polityczny.

Dotacja za lojalność
Niskie ceny gazu dla Białorusi zawsze były elementem szerszego politycznego planu Kremla, którego celem jest pełne uzależnienie tego kraju od Rosji. Rosyjskie interesy na Białorusi sprowadzają się do trzech zasadniczych kwestii. Moskwa chce mieć w Mińsku lojalne kierownictwo polityczne, pragnie kontrolować granicę polsko-białoruską (to także wschodnia rubież NATO) oraz decydować o białoruskich gazociągach, zarządzanych przez „Biełtransgaz”. Dwa pierwsze cele zostały zrealizowane, teraz przyszła pora na opanowanie gazociągów. Gdy przed rokiem prezydent Łukaszenka szykował się do walki wyborczej, Gazprom ostentacyjnie obiecywał utrzymanie preferencyjnych cen gazu dla Białorusi. Był to również ważny argument dla stronników prezydenta Białorusi. Wszyscy wiedzą, że gospodarka białoruska jest całkowicie zależna od rosyjskich dostaw. Nie ma bowiem żadnych innych źródeł energii, nie przeszła także modernizacji i nadal pożera ogromne ilości rosyjskiego gazu.

Po wyborach Gazprom odczekał kilka miesięcy i postawił Łukaszence żądania, których on przyjąć nie może. Przejście na rozliczenia według zachodnich stawek oznaczałoby bankructwo białoruskiej gospodarki. Dlatego oburzony Łukaszenka krzyczał w telewizji pod adresem Gazpromu: „Nie tak się umawialiśmy”. Zwłaszcza że Gazprom zażądał od Mińska nie tylko nowej ceny za gaz – ok. 200 USD za metr sześcienny, ale także przekazania połowy udziałów w „Biełtransgazie”. Rosjanie, stawiając tak drakońskie warunki, nie wzięli jednak kilku czynników pod uwagę.

Sprytny baćka
Łukaszenka, zwany przez rodaków pieszczotliwie „baćką”, czyli wujaszkiem, już od jesieni zaczął się przygotowywać na gazowy kryzys. Sprzyjała mu łagodna zima, co powodowało, że powstała spora nadwyżka w rosyjskich dostawach za rok 2006. Białorusini odbierali swój przydział gazu, ale go nie zużywali, tylko magazynowali w dwóch ogromnych zbiornikach ziemnych. Podobno udało im się zgromadzić ponad 1 mld metrów sześciennych gazu. Biorąc pod uwagę, że polskie rezerwy szacuje się na ok. 1,5 mld metrów sześciennych gazu, białoruskie zapasy wystarczą nawet na przetrwanie zimy. Łukaszenka zapowiedział także, że jeśli Gazprom zakręci im kurki, Białorusini wstrzymają tranzyt rosyjskiego gazu do Europy Zachodniej, który tłoczony jest przez tzw. gazociąg jamalski. Nie wydaje się jednak, aby taka konfrontacja była możliwa. Moskwa już mocno spuściła ze swych żądań i prawdopodobnie obie strony dogadają się na poziomie ok. 100 USD za metr sześcienny. Będzie to wprawdzie znaczna podwyżka, ale nadal będzie to najniższa cena gazu w Europie.

Kolejna nauczka
Nie wydaje się możliwe, aby Gazprom chciał ryzykować bezpieczeństwo dostaw gazu ziemnego dla Europy Zachodniej. Ubiegłoroczny podobny kryzys w relacjach z Ukrainą bardzo zepsuł wizerunek Gazpromu na Zachodzie. Ożywił także debatę o potrzebie poszukiwania alternatywnych źródeł zaopatrzenia w ten surowiec. Być może zresztą cały konflikt był wywołany także po to, aby niedowiarkom w Europie Zachodniej pokazać, że bez budowy Gazociągu Północnego po dnie Bałtyku, rosyjskie dostawy zawsze będą zagrożone nieodpowiedzialnym zachowaniem krajów tranzytowych. To, że kryzys wywołał Gazprom, nie musi być dostrzeżone przez konsumentów rosyjskiego gazu w Europie Zachodniej. Dla nas białoruska awantura jest kolejnym sygnałem nakazującym poszukiwanie alternatywnych źródeł zaopatrzenia w gaz ziemny, m.in. przez budowę nowego portu gazowego, a także realizację projektu gazociągu z Norwegii. To także dobra okazja do poważnej rozmowy o unijnej polityce bezpieczeństwa energetycznego. Debata ciągle nie wyszła poza etap konsultacji i projektów wstępnych. Tymczasem zależność Europy od rosyjskiego gazu z roku na rok wzrasta.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Andrzej Grajewski

Dziennikarz „Gościa Niedzielnego”, kierownik działu „Świat”

Doktor nauk politycznych, historyk. W redakcji „Gościa” pracuje od czerwca 1981. W latach 80. był działaczem podziemnych struktur „Solidarności” na Podbeskidziu. Jest autorem wielu publikacji książkowych, w tym: „Agca nie był sam”, „Trudne pojednanie. Stosunki czesko-niemieckie 1989–1999”, „Kompleks Judasza. Kościół zraniony. Chrześcijanie w Europie Środkowo-Wschodniej między oporem a kolaboracją”, „Wygnanie”. Odznaczony Krzyżem Pro Ecclesia et Pontifice, Krzyżem Wolności i Solidarności, Odznaką Honorową Bene Merito. Jego obszar specjalizacji to najnowsza historia Polski i Europy Środkowo-Wschodniej, historia Kościoła, Stolica Apostolska i jej aktywność w świecie współczesnym.

Kontakt:
andrzej.grajewski@gosc.pl
Więcej artykułów Andrzeja Grajewskiego