Nowy numer 13/2024 Archiwum

Teraz będę cię wychowywał!

Czy można uczyć nie wychowując? Owszem. Ale czy nie lepiej jedno i drugie splatać w całość? Lepiej.

Po felietonie sprzed tygodnia został mi jakiś niedosyt. Rozróżniłem: religia – katecheza. Ale jest szersze, równoległe rozróżnienie: nauka – wychowanie. Czy można uczyć, nie wychowując? Owszem, nieraz tak się dzieje. Na wyższych uczelniach to już teraz prawie norma. W średnich szkołach w dużej mierze jest podobnie. W gimnazjach także. Skoro tak się dzieje, to widać, że jest to wykonalne. Przekazuje się i egzekwuje wiedzę, nie bardzo dbając o postawy ucznia czy studenta. Odwrócę pytanie: czy można wychowywać, nie ucząc? Tak, to też widywałem. Wychowywanie jest przekazywaniem wartości i postaw, nie wiedzy. Ale czy nie lepiej jedno i drugie splatać w całość? Lepiej.

Pamiętam mojego Tatę – nauczyciela, więcej – pedagoga. Jeszcze przedwojennego. I moją Mamę, ta sama charakterystyka. Z czego wynikał ich wielki i znaczący wpływ na uczniów? Powojenne losy rzuciły ich spod Lwowa na Śląsk. Moi rodzice – Polacy, w środowisku w znaczącej mierze wtedy niemieckim uczyli i wychowywali. Zyskali nie tylko posłuch wśród uczniów, ale byli lubiani (choć nie byli pobłażliwi). Zyskali sobie wdzięczność rodziców i szacunek otoczenia. Pamiętam ich nauczycielskie i pedagogiczne rozmowy, nawet spory – zawsze metodyczne. Pamiętam, jak irytowały ich kolejne „reformy oświaty”, wprowadzane przez kolejnych reżimowych ministrów. A oni i tak robili swoje, co nieraz odbijało się na stosunku władz oświatowych do nich.

Nie pamiętam natomiast, żeby rozmawiali o jakichś programach wychowawczych. Ich „program wychowawczy” (chyba nigdy tak nie nazwany) polegał na byciu nauczyciela z uczniami. Na lekcji i na przerwie. Na wycieczce oficjalnej i takiej dodatkowej. W czasie kółek przedmiotowych w szkole i w czasie nieformalnego „douczania” większej czy mniejszej gromadki uczniów w naszym domu. Nieodmiennie sprzątała po nich Mama... Dziwiłem się, dlaczego niektórzy (czy niektóre) na to douczanie przychodzą. Z czasem zrozumiałem – po prostu było „fajnie”. Ale pamiętam też księdza, który miał za złe koledze, że po religii w salce cała grupa długo na podwórzu zostawała na zaciętą dysputę (ale i na wygłupy) właśnie z tym drugim księdzem, nie z nim. Ale jak mieli z nim zostać, skoro on wskakiwał na rower prędzej, niż oni zdążyli wyjść z plebanii. I co? Teraz będę cię wychowywał! Nie. Po prostu bądź z wychowankami i dla nich.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Agata Puścikowska

Dziennikarz działu „Polska”

Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2006 r. redaktor warszawskiej edycji „Gościa”, a od 2011 dziennikarz działu „Polska”. Autorka felietonowej rubryki „Z mojego okna”. A także kilku wydawnictw książkowych, m.in. „Wojenne siostry”, „Wielokuchnia”, „Siostra na krawędzi”, „I co my z tego mamy?”, „Życia-rysy. Reportaże o ludziach (nie)zwykłych”. Społecznie zajmuje się działalnością pro-life i działalnością na rzecz osób niepełnosprawnych. Interesuje się muzyką Chopina, książkami i podróżami. Jej obszar specjalizacji to zagadnienia społeczne, problemy kobiet, problematyka rodzinna.

Kontakt:
agata.puscikowska@gosc.pl
Więcej artykułów Agaty Puścikowskiej