Nowy numer 13/2024 Archiwum

Najważniejszy Barack świata

Raz na cztery lata okazuje się nie tylko, że wybory za oceanem są najważniejsze, ale w dodatku, że wszyscy się na nich znają

Nie jest trudno w felietonie zajmować się sprawami odległymi: zawsze łatwiej było krytykować obcego cara niż swojego burmistrza. Okazuje się jednak, że wydarzenia za wodą okazują się napędzać nie tylko inwencję felietonistów, ale media w całości. I to nie tylko u nas. Przez cztery lata czytam w gazetach, że Amerykanie roszczą sobie prawo do decydowania o sprawach światowych. Słucham ekspertów, którzy pomstują na wtrącanie się Waszyngtonu w interesy niezależnych państw. Oglądam w telewizji krytyków „amerykanizacji” rodzimej kultury. Ekran przemaka mi od krokodylich łez, wylewanych na całym świecie z powodu kryzysu finansowego w USA (łzy te osusza słabo ukrywana satysfakcja: dobrze im tak, niech sobie nie myślą). Przez cztery lata przez okno ze świata dobiega egalitarystyczne wołanie: wszyscy jesteśmy równi, niech więc Amerykanie zaczną się z nami liczyć!

I wreszcie przychodzi rok wyborczy. Już wiosną, zanim jeszcze oficjalnie wyłoniono kandydatów mających walczyć o czteroletnie zameldowanie w Białym Domu, media informowały, że Francuzi już wybrali, Niemcy opowiedzieli się za Obamą, a Polacy woleliby McCaina. Poważni (podobno) komentatorzy analizują sytuację w stanie Ohio, nie zważając na absolutny brak wzajemności: jeszcze nigdy nie słyszałem, żeby nawet najbardziej niepoważny dziennikarz z Ohio zaprzątał sobie głowę preferencjami elektoratu w Świętokrzyskiem. Okazuje się, że jednak sytuacja jest bardzo niesymetryczna: nawet najwięksi „amerykosceptycy” interesują się wyborami prezydenckimi w Stanach, podczas gdy – jak przypuszczam – nieliczni euroentuzjaści wiedzą, kto właściwie rządzi w Unii Europejskiej.

Jak już nie było o czym mówić, to pokazywano Route 66, ważną drogę w USA. Zresztą okazywało się, że ciągle jest o czym mówić i dzień po zwycięstwie większość programów informacyjnych nie zaprzątała sobie głowy codziennymi utarczkami pomiędzy kancelistami prezydenta i premiera, co przecież było arcyważne jeszcze tydzień temu. Raz na cztery lata okazuje się nie tylko, że wybory za oceanem są najważniejsze, ale w dodatku, że wszyscy się na nich znają (a Stańczyk myślał, że wszyscy znają się tylko na medycynie). Na przykład wielu ostrzegało, że amerykański rasizm może zmienić ich wynik. Po zwycięstwie B. Obamy o rasizmie już nie było mowy, chociaż – skoro przegrał biały McCain – to może jednak jakieś uprzedzenia rasowe miały w tym swój udział. Podobnie jak antyfeminizm – bo przegrała też Sarah Palin. Oraz „ageism”, czyli dyskryminacja ze względu na wiek, bo McCain młody nie jest.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Agata Puścikowska

Dziennikarz działu „Polska”

Absolwentka dziennikarstwa i komunikacji społecznej na Uniwersytecie Warszawskim. Od 2006 r. redaktor warszawskiej edycji „Gościa”, a od 2011 dziennikarz działu „Polska”. Autorka felietonowej rubryki „Z mojego okna”. A także kilku wydawnictw książkowych, m.in. „Wojenne siostry”, „Wielokuchnia”, „Siostra na krawędzi”, „I co my z tego mamy?”, „Życia-rysy. Reportaże o ludziach (nie)zwykłych”. Społecznie zajmuje się działalnością pro-life i działalnością na rzecz osób niepełnosprawnych. Interesuje się muzyką Chopina, książkami i podróżami. Jej obszar specjalizacji to zagadnienia społeczne, problemy kobiet, problematyka rodzinna.

Kontakt:
agata.puscikowska@gosc.pl
Więcej artykułów Agaty Puścikowskiej