Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Pekin 2008 - między hipokryzją a nadzieją

Czym zaowocuje spotkanie komunistycznego świata z olimpiadą?

Olimpiada w Pekinie za nami. Polska ekipa wraca z 10 medalami. Ale nie o klasyfikacji, medalach, zawodach i niezbędnych zmianach w polskim sporcie chcę pisać, lecz o tym, co J. Rogge nazwał na zakończenie „naprawdę wyjątkową olimpiadą”. Gospodarze przyjęli słowa przewodniczącego MKOL z entuzjazmem, chociaż woleliby zapewne usłyszeć, że były to igrzyska „najlepsze” w historii. Mam jednak wrażenie, że słowo „wyjątkowe” lepiej oddaje wątpliwości i niepokoje, które towarzyszyły także entuzjastom chińskiej modernizacji, przymykającym oczy na jej niedostatki. Nie wiemy, czym zaowocuje spotkanie komunistycznego świata z olimpiadą, wymyśloną i praktykowaną w greckiej kolebce europejskiej demokracji. Uroczyste otwarcie igrzysk, entuzjastycznie przyjęte przez licznych komentatorów, było jednak dość przygnębiające. Tysiące identycznych i zdyscyplinowanych ludzkich trybików opowiedziało milionom widzów na całym świecie imponującą historię Chin. Hasło „jeden świat, jedno marzenie” dobrze wpisywało się w ten zuniformizowany, niepokojąco jednolity przekaz.

Nie do końca kontrolowane zachodnie media szybko odkryły, że w trakcie widowiska ukryto przed nami prześlicznie śpiewającą dziewczynkę, a w jej miejsce podstawiono inną, ładniejszą, sprawnie poruszającą ustami dublerkę. Także wspaniałe fajerwerki „poprawiono” komputerowo dla lepszego efektu. To nie były „igrzyska marzeń” jak w Atenach. Inauguracja nie dorównała widowisku otwierającemu olimpiadę w 2000 roku, gdy Sydney złożyło niezwykle piękny hołd naturze (przyrodzie?), a wobec protestujących przed olimpiadą Aborygenów wykonało gest pojednania – to ich przedstawicielka zapaliła wynurzający się z wody znicz. W Barcelonie (1992) znicz zapłonął po wystrzeleniu palącej się strzały przez niepełnosprawnego sportowca. Takich gestów i takich pomysłów w Pekinie nie było.

Władze nie dotrzymały zobowiązania do otwartości i swobody wypowiedzi dla mieszkańców Pekinu i gości. Zaplanowano w kilku parkach taką możliwość i w typowy dla totalitarnych systemów sposób zamieniono ją w fikcję. Procedura podań i zezwoleń była skomplikowana, a mimo to – po jej dopełnieniu – zawsze odmawiano. W najlepszym przypadku ochotników nie spotykały żadne represje. W Tybecie – żadnych ustępstw, „milczący Kościół” katolicki – milczał jak zawsze, a na placu Tiananmen wymagano niepamięci o tragicznych wydarzeniach. Jednak organizacyjnie Chiny poradziły sobie z olimpiadą znakomicie, infrastruktura, komunikacja i całe zaplecze służyły sportowcom na dobrym poziomie. Stadion „Ptasie gniazdo” zachwycił, a przejawy zamożności (jak liczne?) przekonały wielu, że Chiny są państwem budzącym się do życia i już niebawem ich rola i wpływy nie ograniczą się do najbliższych, sąsiadujących z nimi krajów. Tym ważniejsze wydaje się to, co budzi niepokój, a nawet lęk – polityczny system sprawujący nad ludźmi totalną kontrolę, lekceważący nie tylko prawa mieszkańców Tybetu, lecz także prawa milionów katolików, czy rodziców pragnących więcej niż jednego dziecka. Siła gospodarcza systemu, będącego przedziwną komunistyczno-kapitalistyczną poczwarką, raczej niepokoi, niż uspokaja.

Co przyniosła Chinom właśnie zakończona olimpiada? Przede wszystkim sportowy sukces i równo 100 medali, w tym 51 złotych (dokładnie połowa plus jeden), co zapewne wzmocni przekonanie Chińczyków, iż ten system jest efektywny. Liczne grono chińskich sportowców i miliony ich kibiców są dzisiaj szczęśliwi i – mam nadzieję – także bezpieczni. Nawet sceptycy chcą mieć nadzieję, że spotkanie Chin ze sportowcami, turystami i dziennikarzami całego świata na zasadach określonych przez europejską tradycję coś jednak zmieni, coś nowego rozpocznie, wprowadzając nowe idee do totalitarnej struktury władzy i zniewolonego społeczeństwa. Nadzieję obudziło uroczyste zamknięcie igrzysk olimpijskich. Miejsce kolejnej olimpiady – Londyn – zmieniło nieco charakter spektaklu. D. Beckham – piłkarz znany i bardzo popularny także w Chinach – zwyczajnie kopnął piłkę, która poleciała w całkowicie niekontrolowany sposób do przypadkowego Chińczyka. Na murawie pojawił się zwyczajny, sympatyczny, prawdziwy londyński autobus, który nie imponował ani potęgą, ani miażdżącą przewagą. Nie tylko J. Page z Led Zeppelin, lecz także chińscy wykonawcy grali i śpiewali muzykę typową dla młodych ludzi współczesnego świata. Czynili to „po europejsku”, naturalnie i indywidualnie, a więc inaczej niż w trakcie ceremonii otwarcia, gdy tysiące wykonawców wspólnie wystukiwało monotonny, groźnie brzmiący rytm.

Nie wiemy, jak potoczą się losy Chin, ale mamy prawo do nadziei, że nasz „jeden, jedyny świat” będzie miał „wiele” marzeń, także w Chinach. Na razie podróż Benedykta XVI do Chin „byłaby całkowicie przedwczesna” – ocenił rzecznik Watykanu F. Lombardi w odpowiedzi na zaproszenie biskupa Pekinu, reprezentującego kontrolowany przez chińskie władze tzw. Kościół Patriotyczny. Równocześnie uznał, że zaproszenie z 20 sierpnia jest „oznaką gotowości” i sygnałem, że „chińscy katolicy kochają Papieża”. W geście biskupa Pekinu tkwi sporo hipokryzji, którą Kościół najwyraźniej dostrzega, ale – ma nadzieję.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy