Nowy numer 13/2024 Archiwum

O Unii na trzeźwo

Nie ma żadnych powodów, by polski Trybunał Konstytucyjny w 2021 roku wypowiadał się inaczej o pierwszeństwie prawa krajowego nad unijnym, niż zrobił to w 2005 roku w zupełnie innym składzie. Nie ma również powodu, by wyroki Trybunału odbiegały od tego, co w tej kwestii orzekł jego niemiecki odpowiednik.

Zdaję sobie sprawę, że na rozgrzane politycznymi emocjami głowy żadne argumenty raczej nie działają, ale mimo wszystko warto powtarzać do znudzenia rzeczy oczywiste. A zatem – wczorajszy wyrok TK nie odbiega od tego, co Trybunał w zupełnie innym składzie orzekł już w 2005 roku: sędziowie uznali wówczas, że „Konstytucja pozostaje – z racji swej szczególnej mocy – »prawem najwyższym Rzeczypospolitej Polskiej« w stosunku do wszystkich wiążących Rzeczpospolitą Polską umów międzynarodowych. Dotyczy to także ratyfikowanych umów międzynarodowych o przekazaniu kompetencji »w niektórych sprawach«”. Mowa właśnie o członkostwie w UE, bo Polska, wstępując do niej, przekazała część kompetencji, jakie ma państwo, organom unijnym. Po pierwsze jednak – część, a nie wszystkie kompetencje, a po drugie – nawet w przypadku kompetencji przekazanych to konstytucja ma nadrzędną moc prawną i „korzysta ona na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej z pierwszeństwa obowiązywania i stosowania” (czyli w 2005 roku TK poszedł nawet dalej niż we wczorajszym wyroku!). Warto przy tym podkreślić, że przewodniczącym ówczesnego TK był prof. Marek Safjan, obecnie sędzia TSUE w Luksemburgu, więc zasadę pierwszeństwa prawa krajowego wyrażał nie tylko skład TK sprzyjający obecnej władzy.

Równie mocno zasadę pierwszeństwa polskiej konstytucji wyraził TK w wyroku z listopada 2010 r. Tu sędziowie użyli kluczowego sformułowania „tożsamość konstytucyjna”, która jest „nieprzekazywalna”. Trybunał uznał, że „przekazanie kompetencji jest dopuszczalne jako niezagrażające tożsamości narodu i suwerenności tylko w takim zakresie, w jakim nie narusza konstytucyjnych podstaw państwa”. Sędziowie orzekli również, że wykładnia przychylna prawu europejskiemu „w żadnej sytuacji nie może prowadzić do rezultatów sprzecznych z wyraźnym brzmieniem norm konstytucyjnych i niemożliwych do uzgodnienia z minimum funkcji gwarancyjnych, realizowanych przez Konstytucję”. Podtrzymana została również opinia TK z 2005 roku, że przekazanie kompetencji organizacji międzynarodowej „nie może naruszać postanowień Konstytucji, w tym zasady nadrzędności Konstytucji w systemie źródeł prawa”, bo to konstytucja pozostaje – z racji swej szczególnej mocy – „prawem najwyższym Rzeczypospolitej Polskiej” w stosunku do wszystkich wiążących Rzeczpospolitą Polską umów międzynarodowych. Dotyczy to także ratyfikowanych umów międzynarodowych o przekazaniu kompetencji „w niektórych sprawach”.

W podobnym kierunku poszło orzeczenie niemieckiego Federalnego Trybunału Konstytucyjnego z czerwca 2009 roku (a więc pół roku przed wejściem w życie traktatu z Lizbony wraz z Deklaracją 17, która wprawdzie mówi o pierwszeństwie prawa unijnego, ale nie jest – ze względu na brak zgody wszystkich krajów członkowskich!  – integralną częścią traktatu, właśnie ze względu na brak jednomyślności w tej kwestii). Zdaniem niemieckich sędziów „z Deklaracji 17 nie wynika konieczność bezwarunkowego stosowania przez Niemcy prawa unijnego” oraz że „pierwszeństwo prawa unijnego nie może doprowadzić do utraty tożsamości konstytucyjnej Niemiec”. W „Przeglądzie Prawa Konstytucyjnego” z 2013 roku znalazłem analizę tego wyroku, z której wynika, że „możliwa jest sytuacja, w której w Niemczech nie byłaby stosowana unijna regulacja prawna sprzeczna z niemiecką Ustawą Zasadniczą”, bo „prawu europejskiemu może przysługiwać co najwyżej pierwszeństwo stosowania, gdyż zasada pierwszeństwa nie powoduje utraty ważności przepisów krajowych niezgodnych z prawem unijnym”.

Trzeba wreszcie powiedzieć rzecz zasadniczą: w Europie spór o wyższość prawa unijnego nad krajowym lub krajowego nad unijnym ciągnie się od paru dekad. A ponieważ nie jest to spór tylko prawny, ale głównie polityczny – wydaje się nierozstrzygalny. Nie zmieni tego również wyrok polskiego Trybunału Konstytucyjnego. Trudność w rozstrzygnięciu tego sporu polega na tym, że do pewnego stopnia obie jego strony mają rację – wynika to z niejednoznaczności zapisów traktatowych, gdzie w zobowiązującej części nie ma mowy o wyższości prawa unijnego, za to jest to dodane, w wyniku kompromisu, do jednej z deklaracji, co miało być próbą pogodzenia dwóch stron.

Tyle że trudno o zgodę w sytuacji, gdy ostatecznie sprowadza się to do sporu o to, czym Unia Europejska ma być: Europą ojczyzn czy superpaństwem. Brak jednomyślności w tej kwestii jest źródłem sporu o wyższość prawa unijnego nad krajowym lub odwrotnie. Widać to wyraźnie w historii tego spierania się o pierwszeństwo, która sięga lat 60. XX wieku. Nie jest zatem tak, że tylko Polacy mają z tym problem, czy też że problem z tym ma wyłącznie obecna ekipa rządząca. Zarówno orzeczenia Trybunału Sprawiedliwości UE, jak i wyroki krajowych sądów konstytucyjnych (m.in. niemieckiego i rumuńskiego) pokazują, że jest to jedna z najbardziej żywych w Unii linii podziału.

Spór mogłaby zakończyć tylko jedna rzecz: absolutnie jednoznaczny zapis w traktacie (nie w załącznikach ani w deklaracjach, ani tym bardziej nie w orzeczeniach Trybunału Sprawiedliwości UE), definiujący bez żadnych wątpliwości, czym Unia jest i które prawo ma absolutne pierwszeństwo. Tyle tylko, że to oznaczałoby realny rozpad UE na co najmniej dwie unie, bo rozstrzygnięcie sporu w jedną lub drugą stronę byłoby zbyt fundamentalne, by utrzymać Unię w obecnym kształcie. A ponieważ mimo wszystkich różnic nikt nie ma interesu w rozpadzie UE, to i decyzji o tak jednoznacznym zapisie nikt nie podejmuje (po jednej nieudanej próbie z niedoszłą konstytucją europejską). Jesteśmy zatem skazani na nieustanne przeciąganie liny w sporze o pierwszeństwo prawa. Polska nie ma żadnych powodów, by w tym sporze, teraz dodatkowo obarczonym ostrą walką polityczną, ulegać presji urzędników z Brukseli, którzy chcieliby spór rozstrzygnąć drogą pozatraktatowych nacisków i wyroków rozszerzających komptenecje TSUE. A jeśli ktoś nadal uważa, że tylko Polska ma problem z unijnym orzecznictwem, to warto zatrzymać się nad tymi słowami: „Musimy odzyskać suwerenność prawną, aby nie podlegać więcej orzeczeniom Trybunału Sprawiedliwości Unii Europejskiej (TSUE)”. To nie cytat z narady kierownictwa PiS, polskiego rządu czy nawet jakiejkolwiek otwarcie antyunijnej europejskiej partii. To wypowiedź Michela Barniera, jednego z głównych pretendentów do prezydentury we Francji, byłego komisarza UE oraz…negocjatora z ramienia Brukseli w sprawie umowy brexitowej z Londynem. W Polsce nikt tak poważny nie posunął się dotąd do propozycji całkowitego wypowiedzenia posłuszeństwa wyrokom TSUE. Polska chce tylko zachować dla siebie te obszary kompetencji, których nigdy nikomu nie przekazywała.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Jacek Dziedzina

Zastępca redaktora naczelnego

W „Gościu" od 2006 r. Studia z socjologii ukończył w Katolickim Uniwersytecie Lubelskim. Pracował m.in. w Instytucie Kultury Polskiej przy Ambasadzie RP w Londynie. Laureat nagrody Grand Press 2011 w kategorii Publicystyka. Autor reportaży zagranicznych, m.in. z Wietnamu, Libanu, Syrii, Izraela, Kosowa, USA, Cypru, Turcji, Irlandii, Mołdawii, Białorusi i innych. Publikował w „Do Rzeczy", „Rzeczpospolitej" („Plus Minus") i portalu Onet.pl. Autor książek, m.in. „Mocowałem się z Bogiem” (wywiad rzeka z ks. Henrykiem Bolczykiem) i „Psycholog w konfesjonale” (wywiad rzeka z ks. Markiem Dziewieckim). Prowadzi również własną działalność wydawniczą. Interesuje się historią najnowszą, stosunkami międzynarodowymi, teologią, literaturą faktu, filmem i muzyką liturgiczną. Obszary specjalizacji: analizy dotyczące Bliskiego Wschodu, Bałkanów, Unii Europejskiej i Stanów Zjednoczonych, a także wywiady i publicystyka poświęcone życiu Kościoła na świecie i nowej ewangelizacji.

Kontakt:
jacek.dziedzina@gosc.pl
Więcej artykułów Jacka Dziedziny