Nowy numer 13/2024 Archiwum

Kard. Nycz: Kościół musi uczyć się wielkiej pokory

- Zastanawiam się, jaka jest po stronie Kościoła przyczyna tego, że na ulice wyszli ludzie młodzi, nieraz blisko związani z Kościołem - wyznaje w rozmowie z KAI kard. Kazimierz Nycz.

KAI: Tegoroczne Święta Bożego Narodzenia będą zupełnie wyjątkowe z uwagi na zaostrzenia pandemiczne i atmosferę niepewności, a w wielu rodzinach - także żałoby po stracie chorych na Covid i tych, którzy cierpiąc na inne choroby - z powodu koronawirusa nie mogli uzyskać właściwej pomocy medycznej. Nadzwyczajne święta powinny wzbudzać nadzwyczajne refleksje. Jakie?

Kard. Kazimierz Nycz: Tak, będą to z pewnością święta wyjątkowe, podobnie jak Wielkanoc, przeżywana na początku pandemii. To był czas trudny i smutny. Obraz katedry, w której razem z asystą było dziesięć osób pozostanie w mojej pamięci na zawsze. Teraz będzie nieco lepiej, bo w mszach może uczestniczyć nieco więcej wiernych. Wiemy, że w tym roku przeżywanie Bożego Narodzenia, z uwagi na naturę i wyjątkowo rodzinny charakter tych świąt, będzie dla ludzi bardzo trudne. Sam fakt, że nie będzie się można spotkać się w szerszym gronie rodzinnym, a przecież przy wigilijnym stole gromadziła się rodzina z odległych stron kraju a czasem i z zagranicy, na pewno będzie bolesnym doświadczeniem. Ale może w tym jest jakaś szansa, nadzieja? Bo przecież najbliższa rodzina, trochę do tego przymuszona, będzie miała okazję się do siebie zbliżyć i niejako nadrobić stracony czas. W ostatnich latach te święta nam się jakoś „rozchodzą”: niektórzy wyjeżdżają w różne miejsca zamiast być przy stole wigilijnym, bo tych świąt nie lubią. Ale pamiętajmy, że kontekstem tych świąt jest nie tylko pandemia, ale to wszystko czym na bieżąco żyjemy, nasza rzeczywistość społeczna. Nie da się od tego uciec, nie da się zamknąć na to oczu. Mam na myśli na przykład dyskusję wokół obrony życia, która toczy się w różnych miejscach, także, niestety, na ulicy. To także jest kontekst tych Świąt. Chodzi jednak o to, żebyśmy potrafili uwierzyć w to, że tegoroczne święta, przeżywane w pandemii są jeszcze ważniejsze, niż bywały zazwyczaj i żebyśmy tę szansę jak najlepiej wykorzystali; żebyśmy potrafili przeżyć pogłębioną refleksję nad istotą Bożego Narodzenia. Bo gdzieś tam, u każdego zapewne człowieka myślącego, wierzącego ale i niewierzącego, jawi się pytanie: jaki sens mają wydarzenia, które przeżywamy zmagając się z pandemią; co pokazuje nam to, co dzieje się wokół nas. Jest w tym jakiś znak czasu, który trzeba odczytać i wyciągnąć wnioski. Ale pojawia się także pytanie - myślę, że towarzyszy ono jakoś wszystkim ludziom – jak w tym wszystkim jest obecny Pan Bóg, jak się to ma do Bożej Opatrzności, do Bożego Narodzenia. Przez tajemnicę Wcielenia i to, co przeżywamy podczas Świąt Bożego Narodzenia uobecniając to w liturgii ciągle na nowo, przypominamy sobie prawdę, w której dotknęła nas ta rzeczywistość: że Bóg, w Swoim Synu, Jezusie Chrystusie, przyszedł i zamieszkał na ziemi jako takiej. I to nie jest tak, że zamieszkał, pomieszkał 33 lata i wrócił po Zmartwychwstaniu do domu Ojca. Wierzymy bowiem, że tajemnica Wcielenia stała się po to, by Bóg był ciągle, by zawsze był Emmanuelem - Bogiem razem z nami, blisko nas. Dlatego wierzymy, że na tej chybotliwej łódce, jaką jest dziś ziemia, cały świat po pandemii, jest także Pan Jezus: wcielony, ukrzyżowany i zmartwychwstały. Dlatego szukajmy odpowiedzi na pytanie gdzie jest Pan Bóg w tym trudnym naszym losie, doświadczeniu. Otóż, jest z nami, ukrzyżowany i zmartwychwstały, bo po to się wcielił, po to stał się człowiekiem. Właśnie w Święta Bożego narodzenia te prawdy przeżywamy wciąż na nowo. Ostatnio często nasuwa mi się obraz Jezusa śpiącego w łodzi podczas burzy. Wystraszeni uczniowie budzą Go i wołają, by ich ratował, bo giną. A On ich pyta: „Czemu bojaźliwi jesteście, małej wiary?”. Sądzę, że jest tu jakaś analogia do tego, co przeżywamy dzisiaj.

Czy i czego nauczył się - lub mógł się nauczyć - Kościół w Polsce w mijającym roku?

Mogę mówić jedynie za siebie, a nie za cały Kościół. Poza tym nie mam gotowej odpowiedzi na pytanie czego Kościół się nauczył. Wydaje mi się natomiast, że wiem czego Kościół, i ja w nim, powinniśmy byli się nauczyć. Otóż uważam, że cały Kościół - biskupi, kapłani, świeccy - musimy uczyć się wielkiej pokory. Pokory wobec powierzonej nam przez Pana Boga tajemnicy głoszenia Ewangelii i niesienia zbawienia, ale także tej wielkiej pokory wobec świata, do którego Kościół jest posłany. Myślę, że to jest istota tego, czego nas powinno uczyć to, co dzieje się wokół. A ten rok był bardzo wymagający. Musimy być niezwykle pokorni wobec tego wielkiego zadania, które nam powierzył Pan Jezus mówiąc: idźcie i nauczajcie. A dla tego zadania Jezusowi potrzebny jest Kościół, bo tak Bóg zaplanował historię naszego zbawienia. Pytanie zawsze aktualne a myślę, że w obecnym czasie jeszcze bardziej, brzmi: czy potrafimy się przyznać do tego, że nie zawsze to wielkie, powierzone zadanie potrafimy pełnić w sposób najlepszy, optymalny.

Potrafimy się przyznać?

Myślę, że powoli się przyznajemy, bo w ciągu tego Kościół sporo pouczył się pokory. Ale otwarte pozostaje pytanie, czy nie powinien uczyć się dalej, jeszcze bardziej.

Rada Stała apelowała w październiku o “dogłębną analizę przyczyn” społecznych napięć. Manifestacje po wyroku Trybunału miały wyraźne antykościelne ostrze, więc to jest też wezwanie do Kościoła i jego hierarchów. Co więc jest do przemyślenia? I skąd ten antykościelny rys?

Jeśli wydarzenia, które rozegrały się po werdykcie Trybunału Konstytucyjnego, oceniać jako rodzaj prześladowania Kościoła za mądre, roztropne głoszenie prawdy o świętości życia od samego początku do naturalnej śmierci - to z takiego cierpienia trzeba by się po prostu cieszyć. Myślę, że w wielu aspektach problemu, o którym mówimy, tak jest. Trzeba mieć świadomość, że stosunek do życia zawsze będzie papierkiem lakmusowym, sprawdzianem dla całego pluralistycznego, demokratycznego społeczeństwa, nie tylko dla ludzi wierzących, ale dla cywilizacji, dla ludzi jako takich. Gdyby więc powodem społecznych protestów była niezgoda wobec głoszonych, także przez Kościół, praw nienarodzonych, byłoby to dla Kościoła powodem do dumy. Natomiast pytanie podstawowe jest takie: czy rzeczywiście są to jedyne powody, dla których te ostatnie miesiące były takie, jakie były i jakie w pewnym sensie wciąż są. W komunikacie z poprzednich obrad Rady Stałej zachęcaliśmy wszystkich do rachunku sumienia, do “dogłębnej analizy przyczyn”. Apelowaliśmy o to do ludzi Kościoła ale także do tych, którzy stanowią prawo a więc polityków. Czy taki rachunek zrobiliśmy sobie wszyscy, każdy na miarę swojej odpowiedzialności? A może ludzie odpowiedzialni w Kościele próbowali robić taki rachunek sumienia wyłącznie innym, a inni - tylko Kościołowi? Jeśli tak to sprzeciwiałoby się to zasadzie chrześcijańskiego nawrócenia. Ciągle mam wątpliwości, ale w tym momencie nie chciałbym tego wątku rozwijać. Bo musiałbym zapytać o to, dlaczego ten problem wybuchł w takim momencie i z taką mocą właśnie z powodu werdyktu z 22 października. Ale stawiam sobie także pytanie o to, jaka jest po naszej, kościelnej stronie przyczyna tego, że na ulice wyszli ludzie młodzi, ludzie nieraz blisko związani z Kościołem. Co zrobiliśmy lub co zaniedbaliśmy, że manifestowali młodzi ludzie, ochrzczeni, nasi bierzmowani? Daleki jestem od oceniania, łatwego, prostego: że zbałamuceni, że “porwani” przez kogoś itd., bo to oczywiście nie byłoby prawdą. Ja rachunek sumienia robię przede wszystkim sobie i temu wszystkiemu, na co mogę mieć wpływ jako ksiądz i biskup. Trzeba się zastanowić, w jaki sposób wyciągać wnioski w stosunku do misji Kościoła, katechezy w szkole, przepowiadania homiletycznego. Jakie wyciągać wnioski w odniesieniu do powierzonego nam zadania głoszenia Chrystusa, przepowiadania Ewangelii? Co mamy do zrobienia, i co powinniśmy zrobić inaczej, lepiej głosząc szacunek dla każdego życia? To są pytania ciągle otwarte.

Czymś, co powinno dać do myślenia całemu Kościołowi to także grudniowe badania CBOS, w którym krytycznych ocen wobec działalności Kościoła było więcej niż pozytywnych. To najgorsze notowania Kościoła od prawie 30 lat. Co te badania pokazują, zdaniem Księdza Kardynała?

Nie będę uciekał w banał jak politycy, którzy pytani o spadek notowań ich partii bagatelizują wskaźniki przekonując, że ważne są te wyniki, które pokazują wybory. W ciągu ostatnich 30 lat ocena Kościoła się zmieniała, to nie jest stopniowy, systematyczny spadek, były różne wahania. Ale faktem jest, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat ten spadek jest znaczący. W niektórych momentach wskaźniki spadały radykalnie, w innych wzrastały. Nie były to okoliczności przypadkowe. Trzeba byłoby szukać przyczyn po naszej stronie, pytając kiedy oceny Kościoła pięły się wzwyż, a kiedy spadały. Ktoś powie: to rezultat “nagonki na Kościół”. Prawda, ale tylko częściowo. Faktem jest, że przyczyny takich notowań rzeczywiście ostatnio się pojawiły. I to jest smutne. Osobiście tych wskaźników nie lekceważę, uważam, że to są znaki, które dają Kościołowi do myślenia i “do działania”. Trzeba analizować przyczyny i wyciągać wnioski. Podobnie jak analizy wymagają przyczyny wyraźnego spadku, w ciągu dwudziestu paru lat, liczby uczestników niedzielnych Mszy św. Mamy jeszcze świeżo w pamięci wskaźniki sięgające 55 procent a dziś - poniżej 40. Z pewnością jesteśmy świadkami pełzającej laicyzacji, ale ten proces wciąż trwa. Co do nieprzypadkowej zależności czasowej pomiędzy wskaźnikami zaufania a działalnością Kościoła, to ostatni, dramatyczny spadek można wiązać z raportem ws. kard. McCarricka (z “odpryskami” w kierunku kard. Dziwisza i Jana Pawła II), oskarżeniami wobec kościelnych przełożonych o krycie przypadków pedofilii czy dość powszechnym przekonaniem o aliansie Kościoła z tronem. Gdyby w tych dziedzinach Kościół działał przejrzyście, to "owce" pytane przez CBOS udzieliłyby innej odpowiedzi.

« 1 2 »
oceń artykuł Pobieranie..

Zapisane na później

Pobieranie listy