Nowy Numer 16/2024 Archiwum

Berliński pomnik polskich ofiar wojny pod coraz większym znakiem zapytania

Budowa pomnika Polaków, którzy byli ofiarami niemieckiej okupacji w latach 1939-45 stoi pod coraz większym znakiem zapytania - dowiedział się PAP w rozmowach z osobami zbliżonymi do frakcji CDU/CSU w Bundestagu i proszących o zachowanie anonimowości.

  • Poparcie dla budowy pomnika ze strony niemieckiego rządu może nie wystarczyć, by powstał w Berlinie pomnik polskich ofiar wojny.
  • Część parlamentarzystów obawia się utraty głosów ze środowisk tzw. wypędzonych.
  • Pełnomocnik rządu federalnego ds. kultury i mediów systematycznie torpeduje projekty współpracy rządu niemieckiego z Polską.
  • W Berlinie stoją już m.in. pomniki pomordowanych w czasie wojny europejskich Żydów, Romów i homoseksualistów.

Choć poparcie dla budowy pomnika w niemieckiej stolicy zadeklarował latem niemiecki rząd i przewodniczący Bundestagu Wolfgang Schaeuble (CDU), to realizacja pomysłu staje pod coraz większym znakiem zapytania.

"Część posłów CDU/CSU nie zgodzi się na upamiętnienie, ponieważ nie chce stracić kolejnych głosów ze środowisk tzw. wypędzonych na rzecz Alternatywy dla Niemiec (AfD). Z ich punktu widzenia byłoby to politycznie nieopłacalne zwłaszcza w obecnej sytuacji, kiedy nie można wykluczyć przedterminowych wyborów" - mówi PAP jeden z rozmówców.

Inicjatywa nie ma zatem (przynajmniej na razie) szans uzyskać większości w niemieckim parlamencie. Za projektem opowiada się obecnie około 240 posłów wszystkich frakcji poza deputowanymi narodowo-konserwatywnej Alternatywy, która od początku odrzucała projekt.

Na takie stanowisko AfD ma wpływ bliskość tej partii, do niektórych środowisk tzw. wypędzonych, które lansują hipotezę o domniemanej odpowiedzialności Polski za przesiedlenia Niemców po II wojnie światowej. Była szefowa Związku Wypędzonych (BdV) Erika Steinbach jest szefową Fundacji Desiderius Erasmus, związanej z Alternatywą dla Niemiec.

Niechęć do wykonywania przyjaznych gestów wobec Polski, które mogłyby politycznie zaszkodzić CDU/CSU nie ogranicza się jednak tylko do sprawy pomnika. Osoby, z którymi rozmawiał PAP zwracają również uwagę na wyjątkowo nieprzychylną wobec Warszawy postawę Moniki Gruetters (CDU) - pełnomocnik rządu federalnego ds. kultury i mediów. Ma ona - według informacji PAP - torpedować wiele inicjatyw współpracy instytucjonalnej między Polską a RFN.

Z racji pełnionej funkcji w rządzie Gruetters jest przewodniczącą rady fundacji "Ucieczka, Wypędzenie, Pojednanie" - instytucji zajmującej się budową placówki upamiętniającej przesiedlenia Niemców po II wojnie światowej. Oprócz tego, to właśnie z budżetu pełnomocnika ds. kultury i mediów są finansowane niektóre działania BdV, a sama Gruetters jest częstym gościem na imprezach organizowanych przez Związek Wypędzonych.

Niechętny budowie pomnika jest też przewodniczący rady naukowej Fundacji Pomnika Pomordowanych Żydów Europy, historyk Wolfgang Benz. W połowie stycznia niemiecki dziennik "Sueddeutsche Zeitung" cytował jego słowa, które historyk zawarł w liście do szefa Bundestagu, o "niebezpieczeństwie nacjonalizacji pamięci" poprzez m.in. budowanie pomników.

Z kolejnych nieoficjalnych informacji uzyskanych przez PAP od osób zbliżonych do ambasady RFN w Warszawie wynika też, że to właśnie z obawy przed tzw. wypędzonymi Angela Merkel nie odwiedziła wspólnie z premierem Mateuszem Morawieckim berlińskiej placówki Instytutu Pileckiego - krok taki miał odradzić niemieckiej kanclerz ambasador RFN w Warszawie Rolf Nikel. Szef polskiego rządu przebywał w Berlinie pod koniec stycznia z okazji 75. rocznicy wyzwolenia niemieckiego nazistowskiego obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau.

Termin "wypędzeni" (Vertriebene) jest używany w RFN w odniesieniu do kilkunastu milionów (według różnych szacunków od 11 do 14 mln) osób z terenów dzisiejszej Polski, Czech, Rosji i krajów bałtyckich, które znalazły się na terytorium RFN po II wojnie światowej. Słowo to nie odzwierciedla różnych przyczyn wymuszonych migracji. Nie ogranicza się bowiem do tych, którzy zostali zmuszeni do opuszczenia swoich domów przez 2. Armię Wojska Polskiego w 1945 (400 tys. osób), czeskie milicje oraz przez Sowietów po umowie poczdamskiej (od 5 do 7 mln osób), ale obejmuje też tych, którzy zostali przymusowo ewakuowani przez NSDAP, albo uciekli - z Prus Wschodnich, Wielkopolski i Śląska (w sumie ponad 6 mln osób). Do "wypędzonych" zaliczali siebie nie tylko etniczni Niemcy od pokoleń żyjący np. w Sudetach, ale też osadnicy i urzędnicy niemieccy, którzy zasiedlali podbite przez III Rzeszę tereny Polski (Kraj Warty, Zamojszczyzna).

Konkretna dyskusja o pomniku dla Polaków - ofiar niemieckiego terroru toczy się w RFN od dwóch lat. W 2017 roku grupa polityków, działaczy społecznych i naukowców wystosowała do Bundestagu i do niemieckiego społeczeństwa apel o wzniesienie takiego monumentu.

Pomysłodawca inicjatywy - Florian Mausbach, emerytowany szef Federalnego Urzędu Budownictwa i Zagospodarowania Przestrzennego, zaproponował konkretną lokalizację pomnika w symbolicznym miejscu - na Placu Askańskim (Askanischer Platz) w centrum Berlina, nieopodal ruin zburzonego w czasie wojny dworca kolejowego.

Ostateczna decyzja w tej sprawie należy do Bundestagu. Kwestia od początku budziła kontrowersje. Niektórzy uważają, że Polaków należałoby upamiętnić zbiorczo - razem ze wszystkimi ofiarami Niemców na Wschodzie - Rosjanami, Ukraińcami i Białorusinami.

Strona polska od dawna apelowała o godne upamiętnienie polskich ofiar niemieckiej okupacji. Postulował to m.in. w 2012 roku pełnomocnik rządu RP ds. dialogu międzynarodowego Władysław Bartoszewski.

Oprócz pomordowanych europejskich Żydów, w Berlinie upamiętniono m.in. prześladowanych homoseksualistów i Romów.

« 1 »

Zapisane na później

Pobieranie listy

Reklama