Naaman oznacza po hebrajsku „bycie przyjemnym i miłym”, choć nie ma nic przyjemnego w zarażeniu się trądem, który w dodatku usiłuje się ukryć pod warstwą dobrych manier i zasług.
Biblijny Syryjczyk noszący to imię był dowódcą wojska, człowiekiem dzielnym i poważanym. Tym boleśniejsze i dramatyczniejsze okazało się dla niego rozdwojenie między tym, kim w rzeczywistości był, a tym, jak go postrzegali inni. Co dzień skrzętnie kamuflował swe zepsucie, kompromitującą i upokarzającą przypadłość. Wiadomo, wszystkim cierpną zęby i ściska się serce, gdy nagle jakiś szanowany autorytet i obdarzany przez wszystkich zaufaniem człowiek okazuje się przegniłym do szpiku kości dewiantem. Jezus mówił, że „wielu było trędowatych w Izraelu” (Łk 4,27). To potwierdza jedynie wysyp podobnych przypadków na całym świecie, również w Kościele. Czasem ktoś usiłuje przekonywać, że winniśmy zaakceptować zepsucie i przyzwyczaić się do niego, bo taki jest duch czasów i wymóg postępu cywilizacji.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.