Nowy numer 15/2024 Archiwum

Kobiety w służbie ideologom

Nie po raz pierwszy w historii szczytne idee, a takie przecież przyświecały akcji #MeToo, zostały wykorzystane do brudnej polityki.

Dzięki wyborowi Bretta Kavanaugh amerykańscy konserwatyści zdobyli większość w Sądzie Najwyższym. Nic więc dziwnego, że feministki próbowały zablokować wybór tego waszyngtońskiego sędziego. I postanowiły wykorzystać do tego akcję #MeToo. Jednak oskarżenia wobec Kavanaugh, dotyczące rzekomego napastowania seksualnego, okazały się na tyle mało wiarygodne, że cała akcja dała skutek odwrotny od zamierzonego. Wahający się senatorowie ostatecznie poparli kandydata Donalda Trumpa. Jakąś rolę w podjęciu tej decyzji mógł odegrać niesmak po brudnej kampanii przeciwko Brettowi Kavanaugh.

W swoim założeniu akcja #MeToo miała pomóc kobietom, które były ofiarami agresji seksualnej, ale bały się o tym mówić. I jest to ze wszech miar szczytny cel. Przemoc seksualną, czy to fizyczną, czy tylko werbalną, powinno się piętnować. Tylko że akcja #MeToo stała się okazją dla wielu naciągaczy do szantażu, a - jak pokazała batalia o Sąd Najwyższy - również dla feministek do brudnej walki politycznej. Same feministki wypaczyły jednak w ten sposób idee obrony kobiet, których przecież reprezentantkami się mienią.

Historia zna już przykłady podobnego działania. Jakiś czas temu obrońcami klasy robotniczej mienili się komuniści. Jednak ich pomysły walki z własnością prywatną i wolnym rynkiem ostatecznie przyniosły robotnikom tylko biedę. Czy podobnie nie jest z feministkami? Weźmy ich naczelny postulat - aborcję na życzenie. Czy życzeniem kobiety mogłoby być zabicie własnego, nienarodzonego jeszcze dziecka? Albo czy inne pomysły feministek, jak te związane z walką z tożsamością płciową kobiet i mężczyzn, mogłaby przynieść coś dobrego kobietom?

Socjalizm upadł, bo okazał się fałszem. Podobnie może być z feminizmem. Już dzisiaj widać chociażby coraz większą kompromitację tzw. „gender studies”. Katedry tej dyscypliny już zaczynają znikać z uczelni w kolejnych krajach, i pewnie podzielą wkrótce los katedr takich „dyscyplin naukowych” jak marksizmu-leninizmu czy ekonomii politycznej socjalizmu. Ale fakt, że feminizm nie odpowiada na problemy kobiet, nie znaczy, że te problemy nie istnieją. Tak jak problemy nagłośnione przez akcję #MeToo.

Co mają więc zrobić kobiety, aby ich prawdziwe problemy (a nie te wymyślone przez feministki), były rozwiązywane przez polityków? Tu znowu nauczycielką jest dla nas historia. W XX w. odpowiedzią na potrzebę poprawy losu robotników okazał się nie socjalizm, ale społeczna gospodarka rynkowa. A jej twórcy czerpali garściami z katolickiej nauki społecznej.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Bartosz Bartczak

Redaktor serwisu gosc.pl

Ekonomista, doktorant na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach specjalizujący się w tematyce historii gospodarczej i polityki ekonomicznej państwa. Współpracował z Instytutem Globalizacji i portalem fronda.pl. Zaangażowany w działalność międzynarodową, szczególnie w obszarze integracji europejskiej i współpracy z krajami Europy Wschodniej. Zainteresowania: ekonomia, stosunki międzynarodowe, fantastyka naukowa, podróże. Jego obszar specjalizacji to gospodarka, Unia Europejska, stosunki międzynarodowe.

Kontakt:
bartosz.bartczak@gosc.pl
Więcej artykułów Bartosza Bartczaka