Nowy numer 13/2024 Archiwum

Bóg.com

Czy w internecie można spotkać Boga? Czy oglądanie relacji live z adoracji jest tym samym co klęczenie przed Najświętszym Sakramentem?

Świat wirtualny wszedł w naszą codzienność z butami. „Czy możliwe jest życie bez netu?” „Tak! 16 071 osób lubi to”. Żarcik przestaje być śmieszny, gdy zerkniemy na badania przeprowadzone przez Instytut Matki i Dziecka. Wzięło w nich udział ponad 6 tysięcy uczniów w wieku 11-18 lat. Na pytanie: „Ilu masz przyjaciół?” odpowiadali wprost: 400, 500. Niektórzy mówili: „Nie mam przyjaciół, bo nie mam konta na Facebooku”. Zaciera się granica między tym, co realne, a tym, co wirtualne. Znakomicie podsumował to abp Rino Fisichella, przewodniczący Papieskiej Rady ds. Nowej Ewangelizacji: „Internet nie jest dla młodych narzędziem pracy. To kontynent, na którym żyją”. Czy na tym kontynencie można spotkać żywego Boga?

– Mam doświadczenie spotkania na stadionie Cracovii, gdzie 20 tys. ludzi czuje, że spotyka się osobiście z Jezusem „jeden do jeden” – opowiadał abp Grzegorz Ryś. – Czy media się do tego przydają? Jasne. Ale tylko do pewnego stopnia. W pewnym momencie trzeba powiedzieć: wyjdź z tego okienka, zostaw monitor i idź na spotkanie wspólnoty Kościoła, która właśnie się zbiera. Idź do realu. Tam spotkasz żywego Boga – dodał. Jak aktualnie brzmią słowa Ewangelii: „I rzekł do nich: »Pójdźcie za Mną«. Natychmiast zostawili sieci i poszli za Nim”.

Oglądanie transmisji nie jest równoznaczne z czynnym udziałem we Mszy Świętej, bo zakłada on fizyczną obecność. Podkreślił to przed 20 laty w Dies Domini Jan Paweł II. „Transmisje same w sobie nie pozwalają oczywiście wypełnić obowiązku niedzielnego, to bowiem wymaga udziału w zgromadzeniu braci, którzy spotykają się w określonym miejscu, z czym wiąże się też możliwość Komunii Eucharystycznej” – napisał. Wyjątkiem jest sytuacja, gdy ktoś obłożnie chory wysłucha Mszy św. w radiu, internecie czy telewizji, a potem (bądź w trakcie jej trwania) przyjmie sakrament z rąk obecnego w szpitalu/domu kapłana czy szafarza.

Biblia? Lubię to

Do czego doskonale nadaje się internet? Do siania słowa. Doskonale wie o tym o. Adam Szustak. Gdy przed dwoma laty został laureatem konkursu Grand Video Awards w kategorii nagroda widzów (docenienie najbardziej kreatywnych i profesjonalnych twórców wideo w necie), wielu przecierało oczy ze zdumienia. Zrozumiałe byłoby, gdyby konkurs zorganizował portal dominikanie.pl, ale jego organizatorem był branżowy magazyn „Press”, a głosy oddawano przez stronę internetową. Kaznodzieja zostawił w tyle popularnych youtuberów. Pokazało to również, jak potężna jest siła rażenia przestrzeni wirtualnej.

Czy w necie można spotkać żywego Boga? – Nie. Nie da się Go tam spotkać – odpowiada jezuita Daniel Wojda, znany z niedzielnych medytacji, które prowadzi w sieci. − Miejscem spotkania jest zawsze serce. To od gotowości serca zależy, czy do takiego spotkania w ogóle dojdzie! Zapytam inaczej. Czy warunki, w których się znajduję, pomagają mi czy przeszkadzają w spotkaniu z Bogiem? Architektura kościoła czy muzyka dla jednych będzie przestrzenią ułatwiającą spotkanie, innym je utrudni. Z Bogiem spotykamy się zawsze w sercu. Internet może stworzyć warunki, które będą nam przeszkadzały, napinały nasze emocje, ale też przestrzeń do spotkania, medytacji, kontemplacji. Często słyszę: „Internet jest jedynie słupem ogłoszeniowym, drogowskazem wskazującym, gdzie można spotkać Boga, przestrzenią, w której można opowiedzieć o Jego miłości”, ale to nie jest pełna prawda o tej rzeczywistości. Przecież chrześcijaństwo nie jest jedynie „opowiadaniem o Jezusie”, głoszeniem kerygmatu. W pierwotnym Kościele mieliśmy do czynienia z formami inicjacyjnymi, z długim katechumenatem, wtajemniczaniem. Na kanale „Pogłębiarka” stworzyliśmy przestrzeń dla tych, którzy już coś o Jezusie słyszeli, ale szukają czegoś więcej. Internet jest znakomitą przestrzenią, by wprowadzać ich głębiej w chrześcijaństwo.

Prosto w serce

– Internet to przestrzeń, w której można stworzyć odpowiednie warunki do spotkania z Jezusem, które ostatecznie i tak odbywa się w twoim sercu. Dlatego ja w czasie relacji live nie opowiadam o tym, co dzieje się w naszym klasztorze, ale podprowadzam do tego, by odkryć, co dzieje się w sercu. Niedzielny stream to nie jest łatwa transmisja. Godzinny film: kwadrans wprowadzenia, 45 minut medytacji. Jeśli ktoś się na coś takiego decyduje, to znaczy, że albo szuka, albo już jest przekonany. Ważna jest muzyka. Napisał ją zakrystian z kościoła akademickiego w Lublinie, człowiek głęboko wierzący. Ileż razy słyszałem, że żadna muzyka nie pomaga tak ludziom wejść w modlitwę jak właśnie ta. Po co w ogóle muzyka? – zapyta ktoś. Odpowiedź jest banalna. W trakcie streamu słychać trzaski, szumy, i chodzi o to, by one nas nie rozpraszały – tłumaczy o. Wojda.

Jezuita opowiada, jak prowadził rekolekcje ignacjańskie dla młodzieży. – Zauważyłem, że jedyną rzeczą, którą powinienem zrobić dla ludzi przyjeżdżających z rozpędzonego, pełnego bodźców świata, jest stworzenie odpowiednich warunków do wprowadzenia ich w ciszę – mówi. – Już kolejnego dnia opowiadali, że doświadczali w niej żywego Boga. Przenieśliśmy to do internetu. Naturalnym stanem człowieka jest przeżywanie obecności Boga. Ojciec Pio zapytał kiedyś: „Też tak przeżywacie Jego obecność?”, a gdy usłyszał: „Nie!”, zdumiał się: „A to przecież takie naturalne…”. Naturalnym etapem rozwoju duchowego jest wchodzenie w doświadczenia mistyczne. To nie jest zastrzeżone dla elity! Internet jest przestrzenią, w której podprowadzasz ludzi do takiego spotkania, dotknięcia. Gdy przed niemal trzema laty zaczynaliśmy relację live z medytacją, wchodziło na nią około 20 osób, które wróciły z rekolekcji ignacjańskich. Teraz, w niedzielę o 21.15, na żywo, w modlitwie uczestniczy około tysiąca osób, a drugie tyle odtwarza sobie to później w ciągu tygodnia. Jasne, że oglądanie adoracji nie zastąpi samej adoracji, ale nie wylewałbym dziecka z kąpielą. Mnie oglądanie transmisji wydarzeń religijnych pomagało, budowało mnie, podnosiło. A zatem owoce były dobre. A jeśli coś pomaga ci wzrastać w wierze, to korzystaj z tego! Czasami księża mawiają: „Ludzie będą słuchali transmisji i nie pójdą do kościoła”, ale ja myślę, że to sztuczny problem. Przecież oglądają je ci, którzy i tak pójdą (albo poszliby, gdyby mogli). Ludzie już wierzący, uformowani, tęskniący – jest przekonany o. Daniel.

Tęsknota

– Jesteśmy powołani do oglądania oblicza Pana, do wpatrywania się w Jego twarz – mówi o. Mariusz Orczykowski, rektor franciszkańskiego seminarium w Krakowie. – Adoracja Najświętszego Sakramentu nie jest pierwotną praktyką Kościoła, zrodziła się w momencie, gdy zanegowano realną obecność Jezusa Chrystusa w kawałku chleba. Zaczęliśmy się przypatrywać Jezusowi Eucharystycznemu, wynosić Go, adorować. Chcemy widzieć, patrzeć – to naturalne. W realu obecność Jezusa jest rzeczywista, substancjalna, ale przecież wciąż patrzymy na chleb! Spotkanie odbywa się w sercu. W nim tęsknimy, chcemy zobaczyć oblicze Pana. Dlaczego w tradycji chrześcijańskiej pojawiły się obrazy, ikony? Przecież chcemy czcić realnego Boga, a nie Tego namalowanego na desce. Pragnienie, by dotknąć, wyrazić to, co niewyrażalne, jest bardzo ludzkie. Obraz (również wirtualny) pomaga nam wejść w medytację. Jeśli nawet za pośrednictwem netu rodzi się w nas pragnienie, to dlaczego mielibyśmy twierdzić, że jest to złe? Jasne, to nie jest rzeczywistość spełnienia („jestem na adoracji”), ale pragnienia. A ono ma ogromną wartość i jest już początkiem spotkania. Pragnienie chrztu w sytuacjach męczeństwa jest chrztem. Osoby chore słuchając Mszy, przyjmują duchową Komunię i otrzymują błogosławieństwo. Jak ważna jest łączność duchowa! Włączam uwielbienie, relację z Mszy, ze spotkania na Błoniach w czasie ŚDM i coś zaczyna się we mnie dziać, pracować. Czy to nie jest jakaś forma spotkania? Chcę być z nimi, modlić się. Myślę, że takie relacje mają ogromną wartość. Oglądanie przez monitor wystawienia Najświętszego Sakramentu jest jakąś formą adoracji, jeśli w moim sercu jest tęsknota, by zjednoczyć się z Jezusem. Wiadomo, że nie będę klękał przed telewizorem ani palił świeczek przed monitorem, co wcale nie znaczy, że wpatrywanie się w ekran jest już początkiem spotkania…

– Stream to początek spotkania – podsumowuje Daniel Wojda. – Co mnie zdumiało? W necie powstały grupy dzielenia. Ludzie dzielą się tym, czego doświadczyli. Co więcej, stworzyli mobilną wspólnotę. Byli w górach, spotykają się na kawie, na modlitwie…

Mam identyczne doświadczenie. W czasie gdy w Radiu eM rusza audycja „Z górnej półki”, Kasia z Wodzisławia wpisuje w necie hasło: „Dobry wieczór, wspólnoto!”. Odpowiadają jej ludzie rozsiani po całym kraju. Internet stał się przestrzenią rozpoczęcia spotkania, ale ono samo dokonuje się już w realu. Pojutrze jeden z górnopółkowiczów zaprasza grupę na grilla. Na kiełbaskę, której nie da się zjeść wirtualnie. 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Marcin Jakimowicz

Dziennikarz działu „Kościół”

Absolwent wydziału prawa na Uniwersytecie Śląskim. Po studiach pracował jako korespondent Katolickiej Agencji Informacyjnej i redaktor Wydawnictwa Księgarnia św. Jacka. Od roku 2004 dziennikarz działu „Kościół” w tygodniku „Gość Niedzielny”. W 1998 roku opublikował książkę „Radykalni” – wywiady z Tomaszem Budzyńskim, Darkiem Malejonkiem, Piotrem Żyżelewiczem i Grzegorzem Wacławem. Wywiady z tymi znanymi muzykami rockowymi, którzy przeżyli nawrócenie i publicznie przyznają się do wiary katolickiej, stały się rychło bestsellerem. Wydał też m.in.: „Dziennik pisany mocą”, „Pełne zanurzenie”, „Antywirus”, „Wyjście awaryjne”, „Pan Bóg? Uwielbiam!”, „Jak poruszyć niebo? 44 konkretne wskazówki”. Jego obszar specjalizacji to religia oraz muzyka. Jest ekspertem w dziedzinie muzycznej sceny chrześcijan.

Czytaj artykuły Marcina Jakimowicza