Nowy numer 15/2024 Archiwum

Co wolno Putinowi, to nie wolno Chorwatowi?

Chorwacki piłkarz wywołał oburzenie deklaracją wsparcia dla Ukrainy. Dlaczego jednak takiego oburzenia nie wywołuje PR-owskie wykorzystanie mundialu przez Putina?

Jak wielu z nas grało na podwórku mecz osiedle przeciwko osiedlu albo na wuefie klasa przeciwko klasie. Między rywalizującymi grupami spory zawsze lepiej rozwiązywało się na boisku niż w bójce. Albo jak wielu z nas pierwsze poczucie solidarności lokalnej budowało, kibicując lokalnemu klubowi. Albo jak wielu z nas w dzieciństwie w piłkarzach z orzełkiem na piersi widziało następców szarżujących husarzy. Granie w piłkę czy kibicowanie często zastępowało nam mniejsze lub większe „wojny”.

Domagoj Vida, bohater reprezentacji Chorwacji w meczu z Rosją, zadedykował w mediach społecznościowych swoje zwycięstwo Ukrainie. Jego filmik, nagrany wspólnie z jednym z członków reprezentacyjnego sztabu, spotkał się oczywiście z krytyką. FIFA, która zwalcza wszelkie polityczne akcenty wokół futbolu, ukarała członka sztabu grzywną, a Vidę ostrzeżeniem. Obaj ostatecznie przeprosili za swoje zachowanie. Tłumaczyli, że nie chcieli mieszać polityki z piłką.

Chorwacki piłkarz zrobił jednak to, czego bało się wielu działaczy piłkarskich i polityków. Przypomniał, że mistrzostwa świata zorganizowało państwo odpowiedzialne za agresję wobec swojego sąsiada. Domagoj Vida mewnie dobrze rozumie Ukraińców, w końcu do niedawna grał w Dynamie Kijów. A że wszyscy mówią, że mundial nie jest miejscem na politykę? Przecież stał się on dla Putina doskonałą okazją do ofensywy PR-owskiej. A Chorwat przekłuł propagandowy balon. Najpierw - kolejnymi bramkami eliminując rosyjską reprezentację z turnieju. A później - dedykując zwycięstwo ofierze rosyjskiej polityki.

Pewne kary za piłkarskie deklaracje polityczne, przede wszystkim pieniężne, są słuszne. Głosząc swoje poglądy, trzeba liczyć się z kosztami. Ale powszechne oburzenie na tego typu akt jest hipokryzją. Przecież sportowa „walka” miała nam zastąpić walkę na polu bitwy. To właśnie sport miał być tym wentylem, przez który miały wydostawać się emocje związane z międzynarodową czy lokalną rywalizacją. Lepiej „potęgę” swojego narodu pokazywać, strzelając do bramki, niż strzelając z karabinu. Lepiej swoją pozycję na świecie pokazać w rankingu olimpijskim niż w rankingu posiadanej broni atomowej.

Potrzeba rywalizacji, potrzeba bycia lepszym to ważny element życia człowieka. Dzięki temu bardziej staramy się w życiu, pracujemy nad sobą, podnosimy swoje umiejętności. Potrzeba rywalizacji ma też przełożenie na naturalne wspólnoty, w jakich żyje człowiek, jak sąsiedztwo czy naród. Dzięki temu rozwijają się całe te wspólnoty, godzimy się na pewne wyrzeczenia na rzecz dobra wspólnego. Ale czasami ta potrzeba rywalizacji z innymi musi mieć widoczny charakter. Lepiej, żeby był to charakter rywalizacji piłkarskich klubów i reprezentacji niż "rywalizacji" chuligańskich band i agresywnych armii.

Sport i polityka są ze sobą związane. Jeśli ktoś uważa, że sport to tylko zabawa, niech powie to chłopakom rozgrywającym mecz międzyklasowy. Owszem, wszelkie przejawy chuligaństwa powinny być zdecydowanie eliminowane. Ci, którzy odpalają race na meczach, niszczą przystanki, okładają się po twarzach i w inny sposób łamią prawo, powinni być surowo karani. Wszyscy pseudokibice lepiej zrobiliby, gdyby upust emocjom dali w bieganiu za piłką, a nie w „ustawce”. Przywiązanie do barw klubowych i reprezentacyjnych jednak, a nawet łączenie ich z polityką, nie jest czymś złym.

Granicą politycznego zaangażowania w sport powinna być oczywiście godność drugiego człowieka. Czy zadedykowanie ofierze agresji zbrojnej zwycięstwa nad piłkarską reprezentacją agresora przekracza tę granicę? A tak przecież można zinterpretować zachowanie Domagoja Vidy. Są jednak ludzie, którzy chcieliby wykastrować sport z emocji politycznych. Mogą oni  jednak w ten sposób sprowadzić na nas to samo zagrożenie, które sprowadzają na nas zwolennicy kastrowania społeczeństw z emocji narodowych. Czyli zostawić nas na pastwę międzynarodowych korporacji, takich jak Real Madryt czy Volkswagen.

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Bartosz Bartczak

Redaktor serwisu gosc.pl

Ekonomista, doktorant na Uniwersytecie Ekonomicznym w Katowicach specjalizujący się w tematyce historii gospodarczej i polityki ekonomicznej państwa. Współpracował z Instytutem Globalizacji i portalem fronda.pl. Zaangażowany w działalność międzynarodową, szczególnie w obszarze integracji europejskiej i współpracy z krajami Europy Wschodniej. Zainteresowania: ekonomia, stosunki międzynarodowe, fantastyka naukowa, podróże. Jego obszar specjalizacji to gospodarka, Unia Europejska, stosunki międzynarodowe.

Kontakt:
bartosz.bartczak@gosc.pl
Więcej artykułów Bartosza Bartczaka