Nowy numer 13/2024 Archiwum

Widziałem „Śmierć prezydenta”

Lekkomyślni polscy piloci, naciski i „nienajlepszy” sprzęt na lotnisku w Smoleńsku. Po katastrofie pełne zrozumienie, współpraca i otwartość. Tak w skrócie przedstawia się fabuła najnowszego filmu National Geographic o katastrofie smoleńskiej.

Film „Śmierć prezydenta” to dokument fabularyzowany, poświęcony katastrofie, jaka 10 kwietnia 2010 roku wydarzyła się pod Smoleńskiem. Nakręcony dla kanału National Geographic Channel film jest kolejnym odcinkiem serii „Katastrofa w przestworzach”. Przedstawia najpierw rekonstrukcję katastrofy, a potem prowadzenie śledztwa. Zdjęcia archiwalne, wypowiedzi kluczowych postaci zarówno po stronie polskiej jak i rosyjskiej, aktorzy i animacje. Wszystko – od strony realizacji – jest zrobione doskonale. Jak zresztą wszystkie produkcje National Geographic. Co z treścią? No cóż. Nas, Polaków, nie powinna zaskakiwać. W filmie wszystko dzieje się tak, jak przedstawiły to dwa raporty. Rosyjski raport MAK i polski raport Komisji Millera. A jednak ja jestem rozczarowany. Autorzy scenariusza pominęli wiele. Problem w tym, że nie tylko szczegółów.

Film rozpoczyna się od krótkiego wprowadzenia historycznego. Od wytłumaczenia historycznych zaszłości. Jest więc i Katyń, II Wojna Światowa i długie lata komunizmu. Skomplikowane relacje, trudna przeszłość,... i nagle katastrofa samolotu którym leci „elita społeczeństwa” na groby polskich oficerów.

Winni katastrofie są polscy piloci, którzy z pogwałceniem zasad bezpieczeństwa, manipulując urządzeniami pokładowymi, pogubili się w ich wskazaniach. Nazwanie ich „jednymi z najlepszych” pilotów w Polsce, a w innym miejscu „elitą” brzmi w kontekście wymowy filmu wręcz groteskowo. Albo świadczy o bardzo niskim wyszkoleniu polskich pilotów w ogóle. W filmie pojawiają się naciski i przypomniana zostaje sprawa sprzed wielu lat, kiedy to inny pilot Tu-154 nie chciał lądować na lotnisku w Tbilisi i został za to „surowo ukarany”. Tym razem – mówi narrator filmu – nikt nie chciał zawieść prezydenta. Z wymowy filmu wynika, że piloci bali się o swoje stołki, stosowali niedozwolone praktyki, nie znali rosyjskiego i na dodatek w kluczowym momencie popełnili błąd, ufając automatycznemu pilotowi, a powinni wiedzieć, że ten w Smoleńsku nie zadziała.

Prezydent Kaczyński został opisany jako mąż stanu, patriota i polityk, dla którego pozycja międzynarodowa Polski jest czymś niezwykle istotnym.

Nie ma w filmie „pijanego Błasika”, pojawia się tylko sugestia, że według niektórych był w kabinie pilotów. Szkoda, że autorzy scenariusza nie sięgnęli po ustalenia Instytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie, które obecność generała Błasika wykluczają.

Nie bez winy są także Rosjanie, którzy z powodu „nienajlepszego sprzętu”, mogli nie do końca prawidłowo informować polską załogę o położeniu samolotu (znane zdanie „jesteście na kursie i ścieżce”, podczas, gdy samolot był dużo poniżej ścieżki). Filmowa wieża kontroli lotów na lotnisku w Smoleńsku w niczym nie przypomina baraku, jaki tam stoi w rzeczywistości. Są komputery, jest nowoczesna konsola i ładny radar. Który tylko czasami się wyłącza. Po to, by działał, trzeba w niego walnąć pięścią. „To nie jest najlepiej wyposażone lotnisko w kraju” – mówi o lotnisku Siewiernyj jeden z cytowanych rosyjskich ekspertów lotniczych. O popsutym niemal wszystkim nie ma w filmie ani słowa. W filmie jest taka scena, kiedy strapieni rosyjscy kontrolerzy zastanawiają się, co począć ze zbliżającym się w trudnych warunkach meteorologicznych polskim samolotem. Narrator komentuje, że kontrolerzy wiedzieli, że samolot nie ma jak wylądować, ale „nie mieli upoważnienia by go zawrócić”. Co to znaczy? Góra nie dała pozwolenia na zamknięcie lotniska mimo wskazań?

Śledztwo rusza z kopyta i od razu. Rosjanie są otwarci na współpracę i pomocni. Polscy eksperci mogą chodzić gdzie chcą i pytać o co chcą. W kilku momentach filmu Polacy nawet czegoś od Rosjan żądają. Nie ma słowa o odbieraniu dowodów, o przetrzymywaniu i zakazie wpuszczania polskich ekspertów na teren, gdzie wydarzyła się katastrofa, o zatajaniu dowodów. Pokazane na filmie wspólne odsłuchiwanie czarnych skrzynek nie ma nic wspólnego z tym, jak ono rzeczywiście wyglądało. W sumie rozumiem. Gdyby pokazano że odsłuchują je Rosjanie ze słuchawkami na uszach, a Polacy stoją za ich plecami i nic nie słyszą (a tak właśnie w rzeczywistości było), niewielu widzów by w to uwierzyło. Być może z tego samego powodu w filmie nie pojawiają się sceny niszczenia wraku. Jest za to scena, gdy rosyjski technik z uwagą pobiera wacikiem próbki z wraku samolotu. I słowa, że zarówno polska jak i rosyjska komisja wykluczyły jakikolwiek wybuch. Czy polska w ogóle badała próbki? Po odsłuchaniu materiału nagranego na czarnych skrzynkach, rosyjski ekspert mówi do polskiego: „podeślemy wam stenogramy”. O ile mnie pamięć nie myli, zanim je dostaliśmy, do Moskwy ministrowie i urzędnicy pielgrzymowali kilka razy.

Czy od scenarzystów tak znakomitej serii można wymagać, by na katastrofę spojrzeli spoza opasłych tomów dwóch oficjalnych raportów? Oglądałem kilka odcinków serii „Katastrofa w przestworzach”. Niezależni eksperci byli w nich często pytani o opinie. W filmie „Śmierć prezydenta” nie pojawia się nikt, kto w najmniejszym stopniu podważałby oficjalne ustalenia. Widz tego dokumentu odniesie wrażenie, że tutaj nie ma żadnych znaków zapytania, nie ma wątpliwości. A przecież w wielu punktach nie zgadzają się z nimi niekwestionowani specjaliści.

I jeszcze dwa cytaty.

Z samego początku filmu: „[W wyniku katastrofy] na szali położona została nie tylko duma narodu, ale także jego polityczna przyszłość”.

Niech w obliczu śledztwa jakie po katastrofie prowadzono, każdy sam odpowie, jaka ta polityczna przyszłość będzie.

I cytat drugi, z końcówki filmu, w kontekście zakończonego śledztwa: „ostatecznie dwa historycznie zwaśnione państwa potrafiły dojść do porozumienia by osiągnąć wspólny cel”.

Bez komentarza.

Zdjęcia: Materiały prasowe National Geographic

Widziałem „Śmierć prezydenta”   Kadr z filmu "Śmierć prezydenta" Mat. prasowy

Rosyjski śledczy (po lewej w brązowej kurtce) i polski, wspólnie prowadzą oględziny miejsca katastrofy, fotografują ściętą brzozę.

Widziałem „Śmierć prezydenta”   Dyrektor protokołu dyplomatycznego Mariusz Kazana (po lewej) rozmawia w czasie lotu do Smoleńska z generałem Błasikiem.

Widziałem „Śmierć prezydenta”   Rosyjski śledczy prowadzi oględziny miejsca katastrofy

Widziałem „Śmierć prezydenta”   Widziałem „Śmierć prezydenta”   Kadr z filmu "Śmierć Prezydenta" Materiały prasowe National Geographic Światowa premiera filmu „Śmierć prezydenta” poświęconego katastrofie samolotu Tu-154 w której zginęło 96 osób, wśród nich Prezydent Lech Kaczyński, odbyła się w niedzielę, 27 stycznia, o godz. 21.00 na National Geographic Channel.

 

« 1 »
oceń artykuł Pobieranie..

Tomasz Rożek

Kierownik działu „Nauka”

Doktor fizyki, dziennikarz naukowy. Nad doktoratem pracował w instytucie Forschungszentrum w Jülich. Uznany za najlepszego popularyzatora nauki wśród dziennikarzy w 2008 roku (przez PAP i Ministerstwo Nauki). Autor naukowych felietonów radiowych, a także koncepcji i scenariusza programu „Kawiarnia Naukowa” w TVP Kultura oraz jego prowadzący. Założyciel Stowarzyszenia Śląska Kawiarnia Naukowa. Współpracował z dziennikami, tygodnikami i miesięcznikami ogólnopolskimi, jak „Focus”, „Wiedza i Życie”, „National National Geographic”, „Wprost”, „Przekrój”, „Gazeta Wyborcza”, „Życie”, „Dziennik Zachodni”, „Rzeczpospolita”. Od marca 2016 do grudnia 2018 prowadził telewizyjny program „Sonda 2”. Jest autorem książek popularno-naukowych: „Nauka − po prostu. Wywiady z wybitnymi”, „Nauka – to lubię. Od ziarnka piasku do gwiazd”, „Kosmos”, „Człowiek”. Prowadzi również popularno-naukowego vbloga „Nauka. To lubię”. Jego obszar specjalizacji to nauki ścisłe (szczególnie fizyka, w tym fizyka jądrowa), nowoczesne technologie, zmiany klimatyczne.

Kontakt:
tomasz.rozek@gosc.pl
Więcej artykułów Tomasza Rożka